Recenzje

Mało komediowy kryminał

O spektaklu OSIEM KOBIET Roberta Thomasa w reż. Adama Sajnuka w Och-Teatrze w Warszawie pisze Wiesław Kowalski.

Robert Thomas był aktorem, reżyserem, znanym komediopisarzem specjalizującym się  głównie w konstruowaniu dramatów będących scenicznymi zagadkami kryminalnymi. W Polsce oprócz „Ośmiu kobiet” (grane były również pod tytułem w „Kręgu podejrzeń”), które w warszawskim Och-Teatrze wziął na warsztat Adam Sajnuk, dobrze znane są również utwory „Alicja prowadzi śledztwo” (napisana wspólnie z Jackiem Popplevellem), „Drugi strzał”, „Podwójna gra” czy „Pułapka na samotnego mężczyznę”. Jego teksty grane są w wielu krajach i do repertuaru teatrów wprowadzane są jako mające dostarczyć widzowi przede wszystkim rozrywki. W przypadku „Ośmiu kobiet”, które najpierw pokazane zostały w Nicei w roku 1958, następnie mocno przerobione na potrzeby premiery paryskiej w roku 1961,  tytuł ten pojawia się najczęściej, kiedy dyrektor chce dać przestrzeń do grania aktorkom, dla których ról w teatrze jest zdecydowanie mniej. Krystyna Janda, jako że nie posiada stałego zespołu i nie musi się troszczyć o rozwój konkretnych osób, tym akurat argumentem kierować się nie musiała. Jednak po obejrzeniu przedstawienia Sajnuka, pojawia się pytanie, czym też ją reżyser do zainscenizowania tej sztuki przekonał. Bo Sajnuk postanowił zrezygnować z potencjału komediowego dramatu na rzecz dużo bardziej poważnie traktowanej wiwisekcji kobiecych osobowości i charakterów, tak jakby bał się, że zostanie posądzony o sięgnięcie do literatury jakiegoś gorszego czy podlejszego gatunku . Niestety, okazało się, że materia literacka nie bardzo poddaje się  reżyserskim pomysłom idącym w tym kierunku. Walorów „Ośmiu kobiet”, jako zawiązanej umiejętnie zagadki kryminalnej z dobrze pomyślanymi scenicznymi chwytami, a także z zagadnieniami proweniencji psychologiczno-obyczajowo-społecznej,  nie udało się przenieść do struktury pomysłów, którą zaproponował reżyser.  Aktorki robią co mogą, by wyjść z tego pojedynku obronną ręką, ale szans na stworzenie ciekawych ról przy takich koncepcyjnych założeniach nie mają.

Sajnuk zaangażował do spektaklu grających na żywo muzyków, którzy są komentatorami scenicznych sytuacji (niekiedy bywa to akurat całkiem zabawne), jednocześnie podbijają wiele ruchowo-cielesnych zadań, z którymi nie wiadomo dlaczego muszą mierzyć się protagonistki. Nie służy to wszystko budowaniu dialogu i wartkości akcji, bo aktorki albo rozmawiają ze sobą na odległość całej sceny (przy tym jeśli  jedna siedzi, druga wykonuje jakieś dziwne „pląsy”), albo niczym w szkolnym teatrze ustawia się je w dziwne  konfiguracje przestrzenne i każe wyrzucać kwestie przed siebie –  trudno to zaakceptować, tym bardziej, kiedy mamy do czynienia z dramatem, w którym rozwikłanie zagadki jest rzeczą najważniejszą, a wszystkie  inne walory dramatu są temu podporządkowane.  Bohaterki postawione wobec ogniowej sytuacji próby, nadzwyczajnej i nieoczekiwanej, w narracji prowadzonej przez Sajnuka, nie mają specjalnych szans na to, by pokazać jak pozbywają się swoich masek, których już dłużej na twarzach zatrzymać nie mogą – nie dochodzi do demaskacji hipokryzji i reakcji łańcuchowej, bo została ona niepotrzebnie spotęgowana działaniami, które nie wychodzą poza nieuzasadnione eksperymenty z formą, tym samym niweczą możliwość pojawienia się pytania, czy jakikolwiek rodzaj demaskatorstwa  ma w ogóle sens.

Mało przekonujący świat skonstruowany na scenie przez Sajnuka nie wzbudził mojego zaufania jako odbiorcy. Rozumiem, że dla reżysera sama zagadka dla zagadki może być już dzisiaj literackim przeżytkiem, jednak w moim przekonaniu nie udało mu się znaleźć odpowiedniego ekwiwalentu scenicznego dla tekstu, w którym, nawet jeśli znaleźć można elementy mizoginiczne czy zjadliwą satyrę na rodzinę,  wszystko podlane  jest jednak mocno humorystycznymi ingrediencjami, których smak polega na ich niespodziewanym pojawieniu się i  na łączeniu tego, co śmieszne, z wykluwającą się nagle nową, intrygującą sytuacją dramatyczną. Ta formuła łącząca grozę z komizmem ma w tekście francuskiego autora spory potencjał, jednak Sajnukowi to nie wystarcza, dlatego próbuje pójść w kierunku sondowania głębin dusz kobiecych, a to rozmywa kryminalną intrygę, jednocześnie nie podbija elementów psychologizmu i scenicznej prawdy. Szkoda, że reżyser zamienił tę klasyczną komedię sensacyjną, skonstruowaną wedle najlepszych wzorców  tego gatunku, w jakąś trudną do określenia hybrydę, nie dając tym samym aktorkom możliwości wykreowania pełnokrwistych postaci, z których każda ma coś na sumieniu i jest zapętlona w najbardziej dziwne podejrzenia związane z dokonanym zabójstwem na jedynym mężczyźnie w domu. Sytuacji prowokujących do śmiechu jest w tym spektaklu naprawdę bardzo niewiele, a przecież autor daje na to szansę.

Fot. Katarzyna Kural-Sadowska

Komentarze
Udostepnij
Tags: , ,