Recenzje

Mariusz Treliński rozwinął skrzydła

Karol Szymanowski „Król Roger” w reż. Mariusza Trelińskiego w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej – pisze Wojciech Giczkowski

Mariusz Treliński po raz trzeci  zrealizował „Króla Rogera” Karola Szymanowskiego do libretta Jarosława Iwaszkiewicza. Swoją pracę przy słynnej już operze zaczął w 2000 roku i tradycyjny w ujęciu reżyserskim spektakl spotkał się z dużym zainteresowaniem widzów. Zupełnie inna była interpretacyjnie i wizualnie inscenizacja wrocławska z 2007 roku. Doczekała się ona wystawień w Petersburgu i na festiwalu w Edynburgu. Przed obecną premierą słynny reżyser powiedział w wywiadzie dla Gazety Wyborczej: „Najnowsza inscenizacja będzie opowieścią o spotkaniu człowieka ze swoim sobowtórem, z naszym mrocznym ja, które stoi po drugiej stronie lustra. To spotkanie zagraża naszej osobowości. Na jego skutek następuje całkowita destrukcja. Roger traci wszystko, co posiadał – swoje miejsce, władzę, ukochaną osobę. Odchodzą od niego najbliżsi i zostaje całkowicie sam. Fascynujące w tej opowieści jest to, że brutalna terapia szokowa, o której opowiada libretto, to proces bardzo bolesny, ale ma w sobie coś pozytywnego. Szymanowski opowiedział historię naszej dekonstrukcji i ponownych narodzin…”. Z tej zapowiedzi wynikało, że będzie to zupełnie nowe spojrzenie na postromantyczną operę.

Próby takie już były. W 1992 r. Marek Weiss-Grzesiński pokazał „Króla Rogera” w Detroit i Buffalo z udziałem Izabeli Kłosińskiej jako Roksany. Przedstawienia te zwróciły wówczas uwagę na młodego reżysera z Polski. Kontrowersyjną inscenizację przygotował w 2009 roku Krzysztof Warlikowski w paryskiej Opéra Bastille z udziałem Mariusza Kwietnia i Olgi Pasiecznik. Partytura Szymanowskiego daje takie możliwości realizacyjne, że odważny reżyser może z niej wyczarować zupełnie nowe dzieło. Treliński przy pomocy dramaturga Piotra Gruszczyńskiego zmienił fabułę opowiadającą o sycylijskim dwunastowiecznym królu Rogerze II, którego grób w Palermo zachwycił kompozytora i zainspirował do stworzenia niezwykłej muzyki o charakterze misterium. Dzięki współpracy scenografa Borisa Kudlički reżyser przeniósł nas w czasy współczesne. Tytułowy bohater spotyka się z siłą, która może zrujnować jego dotychczasowe życie. Nie od dzisiaj wiadomo, że imperia trwają, a problemy wiary, miłości i bezpieczeństwa naszego życia są niezmienne. Borykamy się z nimi od tysięcy lat. Dlatego zamiast wnętrza kościoła z pierwszego aktu, opisanego wiernie przez kompozytora w didaskaliach, i zamiast dziedzińca pałacu mamy nowoczesne wnętrza, w których rządzi wszechwładny król. Po poznaniu przybysza znikąd władca przewartościuje swoje życie. Część pierwsza realizacji, zawierająca dwa akty, bardzo przypomina poprzednie realizacje Trelińskiego. Czarne pomieszczenia i mrok potęgują atmosferę niepewności i zapowiadają katastrofę. Część druga zaskakuje rozmachem inscenizacyjnym i niezwykłym nawiązaniem do tradycji polskiej sztuki plastycznej. Bohater, uwięziony w migocącym matriksie, niczym słynny polski malarz Roman Opałka maluje na czarnym tle kolejne cyfry. I tak jak na „Obrazach liczonych” tego twórcy powoli tło sceny stawało się jaśniejsze, a podkład stopniowo szarzał, aż w końcu stał się biały. Natomiast chór, który pokazuje się we wspaniałej scenie wzywania Rogera, nawiązuje do słynnych rzeźb Magdaleny Abakanowicz „Tłum”, tworzonych przez artystkę od 1985 roku. Postaci chóru też nie posiadają twarzy, nie mają więc tożsamości. Roger na zawsze ginie w tym tłumie i zajmuje przypisane sobie miejsce. Za niego pojawi się dziecko, jako następca w dziejach. Będzie to jednak następca dobry, nie taki jak Pasterz, którego pojawienie się wprowadziło rewolucję. To będzie ktoś, z kim na ziemi pojawi się słońce.

Do takiej inscenizacji opery byli potrzebni znakomici wykonawcy, którzy pomimo zmian w libretcie potrafią pokazać archetypiczne postaci. W tytułową rolę Rogera wcielił się na premierze Łukasz Goliński, świetny bas-baryton, laureat tegorocznej nagrody im. Jana Kiepury dla najlepszego śpiewaka operowego. Artysta pokazał nie tylko swój wielki talent wokalny, lecz także dramatyczny. Treliński jako reżyser filmowy żąda od swoich wykonawców na scenie perfekcyjnej gry aktorskiej. Goliński zaś wykazał się wielką umiejętnością dostosowania sztuki śpiewu do wiarygodnego wizerunku władcy, który może być królem czy też szefem korporacji. Łukasz Goliński dosłownie oczarował premierową publiczność, która bardzo długo nagradzała go gromkimi oklaskami. Jego alter ego to pełen kontrastów Pasterz, raz cyniczny, a potem znów infantylny. Arnold Rutkowski musiał w każdym z nas wywoływać swoją interpretacją mieszane wrażenia. Najpierw go lubimy, a potem widzimy w nim transgresję w człowieka wielowymiarowego, który ma zdolność przekraczania granic społecznych i symbolicznych.

Bardzo dobrze zaprezentowała się w roli Roksany szwedzka śpiewaczka Elin Rombo, kreująca nowoczesną dziewczynę, która pod wpływem przybysza zmienia się i odchodzi od męża. Cóż, okazuje się także, że takie porzucenia to nie wymysł XXI ani XX wieku. Trudną rolę do zagrania miała również Anna Biernacka, w której wykonaniu postać Diakonissy otrzymuje od Pasterza dar chodzenia i musi na scenie pokazać długą sekwencję cudownego ozdrowienia. Śpiewu było mało, ale za to jak rewelacyjnie zagrała tę scenę! Brawo dla naszego wspaniałego mezzosopranu, od teraz – z dodatkiem dramatycznego. Bardzo dobrze wypadł także Tomasz Rak w roli Edrisiego. Śpiewał pięknie, a z papierowej postaci wydobył przekonującą rolę doradcy.

Należy pochwalić chór, Orkiestrę Teatru Wielkiego – Opery Narodowej oraz dzieci z Chóru Dziecięcego Artos. Wszyscy ci wykonawcy pod batutą Grzegorza Nowaka zadbali o muzyczną stronę przedstawienia. Dyrygent, który – jak było widać – doskonale zna dzieło Karola Szymanowskiego, sprawnie kierował tą zaskakującą inscenizacją. Nowa odsłona, po prawie stu latach od prapremiery, znów nas intryguje i zaciekawia.


Fot. Magda Hueckel, Krzysztof Bieliński

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , , , , ,