O spektaklu „Męczennicy” Mariusa von Mayenburga w reż. Aleksandry Popławskiej w Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie pisze Piotr Gaszczyński.
Męczennicy w reżyserii Aleksandry Popławskiej to spektakl dyplomowy studentów IV roku Wydziału Aktorskiego AST w Krakowie. Jest to także przede wszystkim przedstawienie, które za pomocą mocnych, bardzo wyrazistych środków traktuje o niebezpieczeństwie fanatyzmu i jego konsekwencjach. I choć tematyka tekstu Mariusa von Mayenburga otwiera młodym aktorom drogę do intensywnej, złożonej emocjonalnie gry, to widzowi będącemu chociażby w miarę na bieżąco z polskim życiem społeczno-politycznym, do ucha musi szeptać inżynier Mamoń ze swoim nieśmiertelnym: „Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem”.
Historię Benjamina (Maciej Kobiela) poznajemy już na etapie, kiedy to zagubiony młody chłopak znajduje w lekturze (dodajmy bezrefleksyjnej i dosłownej) Pisma Świętego odpowiedzi na wszystkie swoje bolączki i kompleksy. Zaczyna więc terroryzować najbliższe otoczenie – wyrzuca matce (Maria Witkowska), że rozwiodła się z ojcem, bojkotuje koedukacyjne zajęcia na basenie, gdyż – wedle jego przeświadczenia – stroje kąpielowe koleżanek wzbudzają grzeszne myśli, jawnie przeciwstawia się zajęciom z edukacji seksualnej, obnażając się przed całą klasą itd. Głównym przeciwnikiem Benjamina staje się nauczycielka biologii, ateistka Erika Roth (Zuzanna Romańska). Tych dwoje, niczym na ringu, toczy spory światopoglądowe na temat granicy między wiarą i nauką, między tym co świeckie, a tym co religijne. I byłaby to świetna okazja do błyskotliwego, intelektualnego boju na argumenty, gdyby nie infantylność obu stron sporu.
Fanatyzm, jaki w założeniu miał przyświecać Benjaminowi, jest po prostu zwykłą głupotą, natomiast postawę jego głównej oponentki możemy nazwać mieszanką ignorancji i wyuczonego bełkotu. Dlaczego fanatyk jest groźny? – bo doskonale zna przedmiot swojego uwielbienia, a także potrafi szczegółowo i celnie odpierać argumenty przeciwnika. Nie dopuszcza do siebie innego toku rozumowania, bo ma na wszystko przygotowaną odpowiedź. Tymczasem działania zarówno jednej, jak i drugiej strony powinny znaleźć się w jednej z popularnych w YouTube kompilacji typu „beka z lewaków cz. 8 czy beka z prawaków cz. 17). Przykłady? Benjamin, by wyładować swoje frustracje wobec kobiet, powołuje się na Księgę Powtórzonego Prawa, w której czytamy, że kobieta nie może ubierać się jak mężczyzna a mężczyzna jak kobieta, zupełnie pomijając fakt istnienia Nowego Testamentu oraz tego, że Stary Testament zawiera w sobie wiele tekstów historycznych, kulturowych, które po prostu obrazują prawo i obyczaje panujące w tamtym okresie. Fanatyk wiedziałby, że kościół nie ma nic do kobiet w spodniach, kompletny ignorant już tak. A jeśli przypomnieć, że Księga Powtórzonego Prawa jest częścią Tory, to dosłowne i współczesne odczytywanie tego fragmentu czyniłoby z Benjamina żydowskiego fundamentalistę…. Z drugiej strony wcale nie jest lepiej. Kreująca się na intelektualistkę Erika, po dogłębnej, trwającej kilkanaście sekund biblijnej egzegezie, stwierdza, że skoro Jezus kazał uczniom się miłować, czyni to z jego wspólnoty pierwszą w historii gay community. Zaiste jakże znany w popkulturze dźwięk facepalm winien w Męczennikach być muzycznym motywem przewodnim.
Jak każdy „fanatyk” Benjamin potrzebuje akolity. Tak się składa, że w szkole jest jeden kuternoga Georg (Michał Pietruś), idealnie nadający się na tego, który potrzebuje charyzmatycznego przewodnika. Chłopaki wspólnie chcą dokonać cywilizacyjnej krucjaty, ponieważ koniec tego plugawego świata, będącego obrazą w oczach Boga, jest blisko. Miało być rycersko a skończyło się na zabawnej scenie rodem z „Ręce, które leczą” Pana Nowaka, tyle że zamiast masowania plastikowej butelki w TV, mamy modły o wydłużenie krótszej nogi. W międzyczasie naszemu głównemu bohaterowi przytrafi się krótki epizod (tfu!) erotyczny ze szkolną koleżanką (Katarzyna Cichosz), odbędzie także krótkie rozmowy z księdzem Dieterem (Dawid Kunicki), który będzie jedynym wyważonym, ale odrzuconym głosem w tym przedstawieniu.
W tle tej całej maskarady możemy dostrzec pytania ważne, większe – o system szkolnictwa (jakże u nas aktualny!), o krytyczne myślenie, o tolerancję wobec poglądów i postaw innych ludzi. I to nie jest tak, że Męczennicy są źle zagrani – wręcz przeciwnie!. Wszystkim aktorom należą się brawa, bo młodzi adepci sztuki teatralnej dostali do rąk wyraziste postaci, pełne emocji i zrobili z nimi to, co potrafili najlepiej. Grali całym sobą i na całego. Problem tkwi jedynie (a może aż) w samej dramaturgii Męczenników, która zdaje się opierać na technice zdartej płyty. Po obejrzeniu spektaklu nie będziemy mądrzejsi o nic więcej, niż kompilację wyświechtanych idiotyzmów dukanych czy to z jednej, czy z drugiej strony wojny polsko-polskiej.
Fot. Piotr Sobik