Plenerowe „Dziady. Noc pierwsza” w reżyserii Piotra Tomaszuka, Teatr Wierszalin w Supraślu – pisze Anna Czajkowska.
Po długiej przerwie spowodowanej pandemią, teatry powoli otwierają się dla publiczności. Sezon letni sprzyja „odmrażaniu” i w sytuacji, gdy część budynków pozostaje zamknięta, dyrektorzy wraz z zespołami zapraszają na spektakle plenerowe. Wśród nich jest Teatr Wierszalin, jeden z najlepszych niezależnych teatrów w Polsce (o czym przekonałam się wielokrotnie), porównywany niekiedy do Cricot 2 Tadeusza Kantora czy Teatru Laboratorium Jerzego Grotowskiego. W lipcu Wierszalin proponuje przedstawienia na otwartym powietrzu i jako pierwsze wystawia „odmrożone” „Dziady – Noc Pierwszą”, spektakl, który Piotr Tomaszuk zrealizował na podstawie „IV części Dziadów”. W Supraślu lipcowe noce są piękne, a inscenizacja zyskuje dodatkową scenografię – ku radości widzów przybywających z całej Polski. Pod rozgwieżdżonym niebem, z klekoczącymi bocianami w tle, tekst Mickiewicza brzmi niesamowicie, może nawet dobitniej.
Dzieło naszego wieszcza ma wciąż ogromną siłę oddziaływania na nasze umysły i naszą wrażliwość, nawet jeśli w szkolnych latach część uczniów z niechęcią po nie sięga. Mimo to „Dziady, część IV” bywają mocno skracane przez reżyserów, albo wręcz eliminowane. Ze szkodą dla całości, co udowadnia inscenizacja Piotra Tomaszuka. Utwór wraz z częścią II nazywany jest „Dziadami wileńsko-kowieńskimi” i bez obu tych części, bez bohaterów, których poznajemy, bez Gustawa i jego godzin miłości, bólu, upiornej rozpaczy, „mocowania się” z Księdzem, nie byłoby Konrada z części III! Tomaszuk dobrze o tym wie, dlatego niczego nie skraca, zachowując ducha i literę dramatu. W plenerowej wersji rezygnuje z roli Guślarza, co wcale nie przeszkadza – wiemy przecież, że akcja „Dziadów części IV” rozgrywa się w Dzień Zaduszny. Przypomnę, iż święcone tajemnie, w ukryciu przed duchowieństwem, w kaplicach, pustych domach niedaleko cmentarza Dziady to uroczystość obchodzona między pospólstwem na pamiątkę zmarłych przodków. Początkiem sięgające czasów pogańskich, za czasów Mickiewicza nadal bywały obchodzone na Litwie. Do nich nawiązuje Gustaw, gdy pod koniec dramatu zwraca się do Księdza w pełnych żałości słowach: „I w co twoje pobożne wierzyły pradziady? Ach! najpiękniejsze święto, bo święto pamiątek, Za cóż zniosłeś dotychczas obchodzone Dziady?”
To wystarczające wyjaśnienie ścisłego związku części II i IV oraz klamra spinająca całość. A słowa bohatera, szczere, choć budzące sprzeciw Księdza, są najlepszym podsumowaniem toczonej dyskusji: „Jeśli, żałując śmierci dobrego dziedzica, Lud zakupioną świecę stawia mu na grobie, W cieniach wieczności jaśniej błyszczy się ta świéca Niż tysiąc lamp w niechętnej palonych żałobie. Jeśli przyniesie miodu plastr i skromne mleko I garścią mąki grobowiec posypie: Lepiej posili duszę, o! lepiej daleko, Niż krewni modnym balem wydanym na stypie.”
Na scenie toczy się rozmowa Gustawa z Księdzem, falująca od zmiennych nastrojów – czułości, romantycznych wspomnień, rozpaczliwych wyznań miłosnych, aż po gniew i bunt. Ból miłości, ukazany z wielką sugestywnością dramaturgiczną, namiętnością – potężną i piękną, ze szczerością i zrozumiałą, rozdzierającą rozpaczą, jest bardzo ludzki i przez to niezwykle nam bliski. Piotr Tomaszuk, jak wytrawny badacz, wsłuchuje się w każdą głoskę, wers nieregularnego wiersza, złożonego z różnorodnie przemieszanych rozmiarów sylabicznych; czuje jego rytm i melodię. W rolę Gustawa wciela się, jak zwykle świetny, Rafał Gąsowski. Sugestywnie wygłasza swój buntowniczy monolog porzuconego kochanka, oddaje majaczenia obłąkanego. U Mickiewicza zmiany w zachowaniu łączą się ze zmianami w sposobie wypowiedzi. Gąsowski wyczuwa i łączy w spójną całość porywy entuzjazmu, smutek, ironię, radość oraz rozpacz. Nowy stan ducha, nagły zwrot w rozmowie oznaczają inny sposób zachowania i podkreślane są rytmem wypowiadanych fraz. Stąd w monologu Gustawa nieregularny wiersz z pauzami, któremu autor nadaje szybsze tempo i większą dynamikę. Naturalność i bezpośredniość, różne gatunki i style w jednym utworze, a do tego łączenie różnych układów wiersza to nowatorstwo, jakiego próżno szukać przed Mickiewiczem. I niełatwo oddać je na scenie (ale jeśli się to uda – uczta dla ucha gwarantowana!). Jednak Gąsowski (podobnie jak inni aktorzy w tym widowisku) z lekkością pokazuje wszystkie językowe niuanse. Gdy Gustaw przytomnieje, snuje opowieść o dzieciństwie, domu rodzinnym, a jego wypowiedź podkreślona zostaje regularnym wierszem. Rafał Gąsowski gładko, ale wyraźnie zmienia ton, dzięki czemu wszystko, co dzieje się z Gustawem wydaje się czytelne, oczywiste. Naturalnym staje się przejście od szaleństwa do spokojniejszej, odnalezionej w pamięci opowieści. Nie zmienia to faktu, że Pustelnik ponad wszelką wątpliwość jest upiorem. Wielki indywidualista pozostaje wiernym mickiewiczowskiej wizji. Gąsowski tryska energią, z jednego uczucia płynnie przechodzi w drugie, zmienia się tańcząc, śpiewając, krzycząc. Zrzuca zgrzebny strój Pustelnika, by przeistoczyć się w romantycznego kochanka. Choć inscenizację prowadzi zmienny rytm uczuć jedynego bohatera – Gustawa, pozostałe postaci odgrywają równie ważną rolę
Dariusz Matys jako unicki kapłan jest znakomitym partnerem dla Gąsowskiego. Matys wiarygodnie oddaje osobowość Księdza. Tworzy pełnokrwistą postać, która z powodzeniem broni swoich racji. Nie rozpoznał Gustawa, swego najlepszego ucznia, wrażliwego nad miarę i najzdolniejszego. A przecież to on właśnie zaraził chłopca miłością do świeckich książek. I teraz słucha oskarżeń, wciska brzęczące monety do szuflady i jednocześnie broni się. Nie ma w tej postaci nic z pokory – jest siła, ale i słabość oraz wstyd w ludzkim zmaganiu się z sumieniem i przeszłością. Pojedynek Gustawa i Księdza – bardziej uczuciowy, oparty na emocjach niż dosłowny (choć momentami staje się zaskakująco fizyczny), wypełnia całą przestrzeń sceniczną, a atmosfera gęstnieje z każdą chwilą. Wszystko dzieje się trochę na pograniczu snu i jawy, otoczone aurą tajemniczości. Z drugiej strony wyraźnie czuje się realność odgrywanej sceny. Miejscem akcji jest dom greckokatolickiego księdza, w którym przebywa on i dzieci. Czworo aktorów wciela się w ich role. Dzieci sprawiają wrażenie nierozłącznej jedności i pełnią rolę antycznego chóru – tak chciał Mickiewicz i nie inaczej jest w spektaklu Tomaszuka. Tomaszuk czyni je równoprawnymi bohaterami dramatu. Najczęściej w gromadce, ale czasem oddzielnie, przebiegają spłoszone przez scenę niczym duszki, niepokojąc wszystkich. Komentują – dość dobitnie – zachowania i zdarzenia, a ich śpiew przenika aż do kości. Ukryte za symbolicznymi, popękanymi okienkami, zdają się odgradzać drewnianymi ramkami od żywych postaci. Ostatnia scena, wypełniona starocerkiewnym i słowiańskim śpiewem, z wyraźnym udziałem owego chóru, zostawia widza w oniemieniu. Śpiew brzmi jeszcze długo, pod poświatą księżyca, podczas podlaskiej, letniej nocy.
Wywiedziony z tekstu rytm podkreśla falująca muzyka Jacka Hałasa, wykonywana na żywo przez Adriana Jakucia-Łukaszewicza. Lira korbowa w jego rękach brzmi niesamowicie, a dzwonki i pozostałe elementy instrumentarium podkreślają niezwykłą atmosferę „Dziadów”. Podobną, dopełniającą rolę pełni drewniano-surowa scenografia, jak zwykle zmysłowa, plastyczna, która wraz z lnianymi kostiumami aktorów świetnie wpisuje się w styl spektaklu.
„Dziady – Noc Pierwsza” są bardzo „teatralne” – w najlepszym tego słowa znaczeniu! Znana mi z poprzednich spektakli konwencja, stylistyka i poetyka Wierszalina, obecna w każdym przedstawieniu, także i w tym, przyciąga jak magnes. Podkreśla ludzkie emocje zamknięte w słowie, geście, muzyce, a w powietrzu unosi się nieuchwytna, najpiękniejsza i niemal namacalna esencja prawdziwego teatru, takiego, który wzrusza i zachwyca. Bo taki jest Wierszalin.