Recenzje

Między łososiem a pstrągiem

O spektaklu „Kim jest pan Schmitt?” Sébastiena Thiéry’ego w reżyserii Jarosława Tumidajskiego w Teatrze Współczesnym w Warszawie pisze Anna Czajkowska.

Tragikomedia w klimacie teatru absurdu, przewrotna, ze szczyptą jasnego, a dużą porcją czarnego humoru autorstwa francuskiego aktora i dramaturga Sébastiena Thiéry’ego (jego sztukę „Kasta la vista” kilkakrotnie wystawiono na naszych scenach) drąży duszę, ale nie do końca skutecznie. Spokojna, małżeńska kolacja, przerwana serią kolejnych, niewyjaśnionych zdarzeń i koszmarów, wśród rosnącego nonsensu, nie przydarza się każdemu, ale wielu widzów może w jej teatralnej odsłonie odnaleźć cząstkę własnych dylematów. Poruszać się pod prąd, jak uparty, zdeterminowany łosoś w rzece, rybi „nonkonformista”, u Thiéry’ego symbol wierności moralnym przekonaniom, czy raczej pozostać pstrągiem, płynąć spokojnie w dół rzeki, z oportunizmem jako nawigacją? Jarosław Tumidajski, który w warszawskim Teatrze Współczesnym zrealizował już kilka sztuk, tym razem sięga po niemożliwie niedorzeczną historię. W niej to, co wydaje się być banalnym, drobnomieszczańskim życiem dość szybko ukazuje się w innej odsłonie, przerażając swą ambiwalencją, podejrzeniami, niepewnościami, sprzecznościami. Czyżby koszmar ze snów? Jednak nielogiczność ukazanych zdarzeń i poziom absurdalności jest tak duży, że spektakl w pewnym momencie przestaje intrygować i nie poraża.

Państwo Baranowie, mieszkańcy i obywatele liberalnej Francji, spokojnie jedzą wieczorny posiłek, gdy nagle dzwoni telefon. Ich zdumienie jest ogromne, ponieważ nie posiadają abonamentu ani aparatu telefonicznego! W końcu zniecierpliwiony Jean-Claude nie wytrzymuje natarczywości dzwonienia i odbiera. Dziwi się jeszcze bardziej, ponieważ osoba, którą słyszy prosi o rozmowę z panem Schmittem. Potem zauważa, że na ścianie wisi nieznany mu obraz przedstawiający psa. Oboje z żoną widzą obce książki w biblioteczce i wyjmują nie należące do rodziny ubrania z szaf! Nicole i Jean-Claude będą jeszcze bardziej przerażeni gdy odkryją, że frontowe drzwi są podwójnie zamknięte. A to dopiero początek niewiarygodnych, absurdalnych zdarzeń, które jak lawina zasypią ich spokojny, mieszczański żywot.

Choć w absurdalności sztuki jest coś z Ionesco i Becketta, jednak opisywane zdarzenia, na pograniczu rzeczywistości i fikcji wprawdzie próbują ukazać kruchość egzystencji człowieka oraz prawdę, mądrość zamieszaną w grę i szaleństwo, ale do mnie nie przemawiają. Obraz pomału staje się coraz mniej wiarygodny (teatr absurdu też musi mieć swoją wewnętrzną logikę). Reżyser ze sporym doświadczeniem, z wyczuciem sceny i proporcji (a przecież Tumidajski takim jest), jeśli proponuje tekst, który wybitnym nie jest (przyznaję, dramaturgicznie nawet nie tak słabym, ale mało czytelnym w polskich realiach), musi go wzbogacić trafionymi pomysłami. W tym przypadku, niestety, skończyło się głównie na dobrych chęciach… .

„Kim jest pan Schmitt?” zaczyna się jak farsa, a rozwija jak tragedia. Od pierwszych minut publiczność śmieje się w głos, ale w miarę upływu akcji z coraz większym wahaniem. Pojawia się pytanie – czy to komedia? Może żart, pełen ironicznego absurdu? Przypomina przecież dramat psychologiczny z elementami thrillera. A może główny bohater cierpi na rozdwojenie jaźni i jesteśmy świadkami przypadku schizofrenii? Kim są w takim razie inni? Ludźmi na usługach totalitarnej władzy? Trudno w to uwierzyć, ponieważ wyimaginowane państwo totalitarne nie może funkcjonować w tak precyzyjnie określonym miejscu i czasie, gdyż traci swą uniwersalność. W poszukiwaniu tożsamości zagubionej dwójki bohaterów autor, a za nim reżyser mnożą zawiłości i gry, w które, ostatecznie, wkrada się nuda. 

Oczywiście można zostawić własną potrzebę logiki w szatni razem z wierzchnim okryciem i wtedy wielość pytań i interpretacji sztuki Sébastiena Thiéry’ego nie przeszkadza tylko bawi. Jednak nie wszyscy to potrafią – jestem wśród nich i czuję się trochę rozczarowana. Początek zapowiadał tak wiele, a później dramaturgia siada, przedstawienie traci zawrotność i trochę nuży. Mimo to nasza chęć dowiedzenia się, jak daleko zaprowadzi nas owa historia tylko narasta.

Muszę przyznać, że dramat Thiéry’ego ma też zalety, nie tylko wady – nie brakuje w nim wartkich, dobrze skrojonych dialogów, zabawnych scen i to daje pole do popisu występującym artystom, ale też wymaga od nich znakomitej, warsztatowej sprawności. Wykwintna, dopracowana technicznie gra aktorów częściowo wynagradza niedostatki scenariusza. Andrzej Zieliński doskonale ukazuje charakter swego bohatera, a w jego ustach esencja humoru autora ma szansę zabłysnąć, nawet jeśli tekst nieco rozczarowuje. Pan Baran (a może Schmitt?) początkowo cynicznie próbuje kpić z fałszywych jego zdaniem zachowań innych ludzi, ale w końcu sam ulega wątpliwościom i musi zdecydować – będzie łososiem, rebeliantem płynącym pod prąd, choć nonkonformizm drogo go kosztuje, czy raczej ulegnie, dla świętego spokoju przyjmując strategię pstrąga? Zieliński bardzo dobrze prowadzi rolę, dopracowaną i wycyzelowaną we wszystkich niuansach. Ze zdezorientowanym wyrazem twarzy (celowym, bo to element kreacji) Agnieszka Suchora jako Nicole podąża za nim z niepewnością, nawet jeśli szybciej przystosowuje się do „zmiany skóry ”. A przy tym gra umiejętnie i z finezją, z klasą i przymrużeniem oka mile widzianym w komedii. Aktorski duet z naturalnością, dbając o wiarygodność i ograniczając miejsca na irracjonalność, uwypukla jedynie absurdalno-nierzeczywisty charakter sytuacji. Mariusz Jakus jako Policjant równo dotrzymuje im kroku – postać kreowana przez tego aktora zyskuje dodatkowe, ciekawe rysy, mocno groteskowe, przerysowane, ale zawsze w kontrolowany sposób. Niesympatyczny, opresyjny brukselski policjant? Ależ skąd!  

Lekarz Jakuba Kamieńskiego (we Współczesnym gra gościnnie) wydaje się najbliższym prawdy. I mruga do bohatera okiem (a może to tylko złudzenie, jak wszystko w teatralnej inscenizacji?). Ponadto częstuje go złotymi myślami nie tak bardzo niedorzecznymi, jak można by sądzić. Czyni to ze stoickim spokojem, z umiarem. Sylwia Achu jako Karla, choć pojawia się na krótko, mówi niewiele, odgrywa niezwykle istotną rolę w przebiegu i zwrotach akcji. W miarę jak złożoność historii się rozwija, wszyscy występujący w tym spektaklu zaczynają grać na jeszcze wyższych obrotach, próbując utrzymać napięcie całości i uwagę widza. Ciągłe przesłuchania bohatera prowadzą jednak na manowce i nadmiarowość staje się pułapką i dla autora, i dla reżysera.

W opowieści o człowieku, który nie wie już kim jest, reżyser próbuje dostrzec samotność bohatera, jego rozpaczliwe zmagania z opresyjną sytuacją oraz obnażaną przez autora słabość buntu innych przeciw stereotypom myślenia czy zachowań. Niestety, tekst nie do końca pozwala mu zrealizować ten cel. Absurd i żart, tak lubiany przez teatromanów, tym razem „nie zagrał”. Uniwersalność historii nie przekonuje, ale przekonują za to doborowi aktorzy i to warto docenić.

fot. Karol Mańk

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , ,