„Materiały do Medei” Heinera Müllera w reż. Jakuba Porcariego w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie – pisze Agata Łukaszuk.
„Materiały do Medei” to pierwsza premiera tego sezonu na scenie Łaźni Nowej. W najnowszym spektaklu nowohuckiego teatru reżyser Jakub Porcari wraz z aktorką Sandrą Korzeniak mierzą się z tekstem Heinera Mullera „Gnijący Brzeg. Materiały do Medei. Krajobraz z Argonautami”. Redukując tytuł i ograniczając liczbę postaci do samej Medei sprawiają, że tragiczna historia tej antycznej heroiny wybrzmiewa z wielką siłą.
Medea jest uważana za jedną z najtragiczniejszych postaci w literaturze antycznej, głównie za sprawą dramatu Eurypidesa, który uznaje się za pierwszy dramat psychologiczny w historii światowej literatury. O starogreckiej mitologicznej heroinie pisał także Seneka i Owidiusz, a ze współczesnych twórców — Heiner Muller. W tekstach niemieckiego twórcy Medea powraca zresztą kilkakrotnie, wreszcie zdecydował się on poświęcić jej tryptyk „Gnijący Brzeg. Materiały do Medei. Krajobraz z Argonautami”. Przyczynkiem do wzięcia na warsztat losów żony Jazona stało się podobno niestabilne życie uczuciowe autora — w szczególności rozstanie z trzecią żoną, pochodzącą z Bułgarii Ginką Tscholakową. Opublikowany w 1982 roku tekst jest pierwszym, w którym Medea nie została ukazana w chwili zabójstwa swoich dzieci, dokonanego, by pomścić niewiernego męża (Medea odlatując z ciałami zmarłych synów uniemożliwiła Jazonowi zorganizowanie pogrzebu). Światowa prapremiera inscenizacji tryptyku miała miejsce w 1983 roku w Teatrze Kameralnym w Bochum (reż. Manfred Karge i Matthias Langhoff), z kolei polska prapremiera odbyła się w 1985 roku w warszawskim Teatrze Studio (reż. Henryk Baranowski).
Zaprojektowana przez Annę-Marię Karczmarską scenografia to ustawiona z przodu sceny ściana z wyciętym po środku łukowym otworem. Konstrukcja ta ogranicza pole widzenia, a zarazem sprawia, że bohaterce łatwo się za nią skryć. W głębi sceny ustawiono krzesło i kamerę, która będzie obserwować bohaterkę, a zarejestrowane obrazy wyświetlone zostaną na tylnej ścianie sceny. Są tu też przybory do makijażu, który Medea będzie co chwilę poprawiać i wieszak, który posłuży do odwieszenia szlafroka i zmiany stroju na błyszczącą suknię. Na podłodze rozrzucono konfetti lub jakieś kolorowe odpadki — ślady po niedawnej uczcie. Medea stąpa po tych strzępach radości i wesela, które nie jest już jej udziałem. Jej życie przepełnione jest bólem.
Na nowohuckiej scenie Medea mówi słowami wszystkich postaci występujących w dramacie. Monodramatyczna forma spektaklu w połączeniu ze świetnym warsztatem aktorskim Sandy Korzeniak sprawiają, że głos Medei wybrzmiewa z całą mocą. Medea, zawieszona poza czasem i przestrzenią, staje się postacią symboliczną, portretem kobiety w opresyjnym patriarchalnym świecie, który krępuje, utrudnia lub wręcz uniemożliwia wyrażanie siebie, a odbiegające od standardów zachowania tłumaczy histerią i wariactwem.
Medea w interpretacji Sandry Korzeniak buntuje się przeciwko patriarchalnemu porządkowi świata, by odzyskać własną tożsamość. Nie jest zredukowana do szalejącej z miłości, skrzywdzonej, słabej wariatki, lecz jest świadomą, wściekłą kobietą, która nie chce być postrzegana jako ofiara. Chce sama o sobie decydować, widzieć siebie własnymi oczami. Na scenie pojawia się w szlafroku, bosa, z kubkiem w dłoni. Zdaje się być zwyczajną kobietą popijającą kawę o poranku. Gdy zaczyna mówić, ledwo dosłyszeć można wypowiadane przez nią słowa. Powoduje to poruszenie na widowni. Czy mówi bardziej do siebie niż do zgromadzonych widzów? Czy celowo odgradza się od świata? Z czasem okazuje się, że — gdy trzeba — umie także krzyczeć. W przejmującym monologu, będącym kulminacyjnym punktem spektaklu, wielokrotnie wykrzykując swoje „ja” zdaje się manifestować siebie, swoją podmiotowość. Gdy znika ze sceny pozostaje jednak wrażenie, że ta tragiczna heroina, na zawsze będzie zawieszona, jak sama o sobie mówi, „pomiędzy niczym a nikim”.
Fot. materiały prasowe Łaźni Nowej