Recenzje

Miłość pozorna, w poezji skąpana

O spektaklu „Miłość czysta u kąpieli morskich” Cypriana Kamila Norwida w reżyserii Zbigniewa Brzozy w Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie pisze Anna Czajkowska.

„Miłość czysta u kąpieli morskich” – jakże trudno w tym ostatnim, znanym dramacie Cypriana Kamila Norwida rozpoznać wieszcza, który kojarzy się czytelnikom z poważną, refleksyjną poezją. A tu jest zupełnie inaczej – ironia, komediowe postaci i Norwid w roli kpiarza. Językowo wyrafinowany utwór, mimo pozorów lekkiej formy, dla reżyserów i twórców stanowi jednak nie lada wyzwanie. Mimo to warto wnikać weń głębiej, choćby dla piękna języka, liryzmu i dialogu niedopowiedzeń w koronkowo-kunsztownej, poetyckiej formie. Tak było w przypadku reżysera Zbigniewa Brzozy, który zainteresował się tym krótkim dramatem już dość dawno. Jego autorska koncepcja pozwala spojrzeć na pełen uroku żart Norwida w nieco odmienny sposób. Reżyser podkreśla, że postanowił pokazać widzom „sztukę o starych ludziach, którzy zmagają się z brakiem miłości”. Czy właśnie tak mógł myśleć Norwid i czy publiczność odnajdzie w inscenizacji Brzozy klucz do dramaturgii autora „Promethidiona”? Brzoza uwypukla karykaturalne rysy postaci, ale daje im coś więcej – ruch, taniec jako wyraz wewnętrznych zmagań i rozterek. W ten sposób to, co nieuchwytne, podświadome, staje się cielesne, malarskie, obrazowe. I wciąż dla nas zrozumiałe, choć napisane prawie 150 lat temu. W dodatku nie traci nic ze swej genialnej pod względem techniki dramatopisarskiej formy.

Rzecz dzieje się w nadmorskim kurorcie w Normandii, a ostre pióro komediopisarza bez wahania kreśli frazy powiązane z własnym, wcześniejszym dramatem. Norwid z dystansem patrzy na czwórkę bohaterów, których pierwowzory znajdziemy w „Pierścieniu Wielkiej Damy” i nie wykazuje wyrozumiałości dla ich rzekomych miłości – fałszywych, ale pozornie serio. Miłość ulega tu raczej rozkładowi niż eksplozji, choć rzecz jasna pozostaje upragnioną, niezmiennie modną i… czystą. Po prostu ironia w najlepszej formie – wszystkie postaci tej jednoaktówki korzystają przecież z oczyszczających zalet morskich kąpieli. W ujęciu Zbigniewa Brzozy sztuka Norwida nie jest opowieścią o ludziach młodych – bohaterowie celowo zostają postarzeni, dźwigają bagaż smutnych doświadczeń i kulą się z braku miłości. Żałośni, śmieszni w swych egzaltacjach i deklaracjach. Budzą raczej współczucie niż śmiech, nie przerażając ani trochę swymi „myślami samobójczymi”. Niezdolni już do działania, u kresu życia wciąż udają i grają, choć nie mają dla kogo i po co. Nie dostrzegają własnej śmieszności i sztuczności, krążąc zgodnie z własnymi demonami i demonkami, czekając na coś, co nigdy już nie nadejdzie. Dziś mieliby jeszcze facebooka i inne instagramy, by pokazać zamierające namiętności (brzmi znajomo i całkiem realnie? Niewątpliwie). 

Świetnie skomponowana pod względem dramaturgicznym jednoaktówka Norwida nic nie traci ze swego mistrzowskiego tonu, kunsztownie wplecionego w demaskatorskie obrazy stworzone przez autora. Miłosny kwartet Norwida w olsztyńskim teatrze przeradza się w koncert na szóstkę artystów, choć pozostaje miłosnym kwartetem. Strofy Norwida połączył reżyser z teatrem ruchu, pełnym symboliki, a jednak czytelnym. Zawodowi tancerze i choreografowie, założyciele Dzikistyl Company, czyli Wioleta Fiuk i Patryk Gacki nie pierwszy raz mierzą się z wielką literaturą, czytając ją odważnie acz z klasycznym smakiem. W swej choreografii uwypuklają to, co u Norwida nowoczesne, bliższe współczesnemu odbiorcy, ruchem kreśląc tajemnice, która sam mistrz powierza nocy, wiatrowi, a ten – ulotnym, biegnącym niezmordowanie falom. Jak pisze: „Fale ją na piasku zapisały – Po piasku tym tańcząc, dziewice Moje pieśni z ziemią zrównały!”

Aktorzy olsztyńskiego teatru zgrabnie mieszają powagę z lekkością i z przymrużeniem oka serwują nam wyważoną parodię. Wraz z reżyserem prezentują finezyjną, wysublimowaną grę, która dzieje się w przestrzeni symbolicznej, nieśmiertelnej, czasem jedynie językowej. Bardzo dobrze radzą sobie z dialogami i trudnymi do zainscenizowania, Norwidowskimi scenami. Impresjonistyczne spiętrzenia, nowotwory słowno-obrazowe osiągają w liryce autora klarowność, a wydłużona składnia języka stanowi nie lada wyzwanie dla wypowiadających kwestie artystów. Ruch, zainicjowany już na samym początku przez Wioletę Fiuk i Patryka Gackiego, bardzo im pomaga, gładko wtapiając się w tekst i działania bohaterów.

Barbara Prokopowicz jako Julia i Aleksandra Tokarczyk w roli Marty z ostrością i wysublimowaną dykcją oddają myśl poety i dramaturga, podkreślając elementy ironiczne czy groteskowe, tak udatnie maskowane przez tkankę komedii poetyckiej. Obie aktorki w niełatwych, wręcz pozostających na krawędzi możliwej artykulacji słownych utarczkach pomiędzy Julią a Martą odnajdują widoczną przyjemność. I tą realną przyjemność przekazują widzom. Zgodnie i równie wprawnie wtórują im Kamil Rodek (jako Feliks Skorybut) i Cezary Ilczyna (Erazm Hrabia Flegmin). Dzięki nim smutna i gorzka miniatura mistrza cieszy oko oraz ucho. Trzeba przyznać, że tekst Norwida brzmi na scenie niesamowicie i ma wciąż ogromną siłę oddziaływania na nasze umysły czy naszą wrażliwość, nawet jeśli wcześniej go nie znaliśmy.

Wywiedziony z tekstu rytm podkreśla wykonywana na żywo muzyka – ukłon w stronę perkusisty Aleksandra Ostrowskiego. Podobną, dopełniającą rolę pełni oszczędna acz wymowna scenografia Wojciecha Żogały oraz projekcje Patryka Kuśmierczyka i Błażeja Szymańskiego – istotny element tego spektaklu.

W kameralnej przestrzeni, na niewielkiej scenie pięknie wybrzmiewa ostatni z dramatów Norwida, niosąc odrobinę humoru, sporo refleksji i czarując urodą mistrzowskich, poetyckich dialogów. Dzięki aktorom olsztyńskiego Teatru Jaracza przyjemność obcowania ze słowem trzeciego wieszcza staje się jeszcze bardziej zmysłowa, zatracająca.

fot. mat. teatru

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , ,