O spektaklu „Tosca” Giacomo Pucciniego w reż. Laco Adamika w Operze Krakowskiej pisze Mateusz Leon Rychlak
,,Kochanie to niedola ciężka, bo przez nie
człek wolny niewolnikiem się staje.’’
Czego oczekiwać należałoby po klasycznym przedstawieniu XIX-wiecznej opery osadzonej u początków epoki napoleońskiej? Eksperymentów, przeniesienia w czasie, uwspółcześnień w warstwie wizualnej? Nie, w przypadku najnowszej premiery w Operze Krakowskiej, gdzie ,,Tosca’’ Giacomo Pucciniego w reż. Laco Adamika i pod kierownictwem muzycznym Andrzej Straszyńskiego przedstawiana jest wiernie i klasycznie.
Niezbyt często ostatnio można obejrzeć spektakle kostiumowe, które są zainscenizowane w sposób jak najbardziej wierny oryginałowi. Zauważyć to można było przy takich realizacjach jak ,,Tartuffe’’ w Teatrze STU czy ,,Książę niezłomny’’ w Narodowym Starym Teatrze. Widać, że dzisiaj panuje tendencja do zabawy z formą lub treścią oryginału, co skutkuje mniej lub bardziej udanymi przedstawieniami. Jednak Opera Krakowska postawiła właśnie na zgodność z formą i treścią, z jednej strony wynika to ze specyfiki poetyki operowej, która mimo wszystko pozostawia jednak spore pole do łamania klasycznych konwencji.
Z wielką radością obserwowałem, że jednak nadal istnieje przestrzeń do realizacji tego typu produkcji, w których ważne jest zachowanie kanonu, przekaz wierny pierwowzorowi, czytelny, jasny i klarowny.
Nie oznacza to, że nie mam zastrzeżeń co do wykonania. Pozostając pod wielkim wrażeniem występu Mikołaja Zalasińskiego w roli Scarpii, miewałem zwłaszcza w pierwszym akcie wrażenie, że pomiędzy tytułową bohaterką, Toscą, a Caravadossim (w tych rolach Ewa Vesin i Giorgi Sturua) nie ma odpowiedniej chemii, szczególnie w scenach, kiedy byli lekko skłóconymi ale nadal kochankami. Jednak już w drugim akcie, gdy Tosca jest szantażowana przez Scarpię, można zauważyć w nich więcej energii i zaangażowania. Ewa Vesin sprawdziła się zdecydowanie lepiej w scenach wymagających charakteru i chłodnego temperamentu, niż tych bardziej subtelnych i delikatnych.
Nie zmienia to jednak faktu, że zespół i orkiestra Opery Krakowskiej pod batutą Piotra Sułkowskiego zapewnili widzom wspaniały wieczór, na którym w pewnym momencie sam zapomniałem o swojej recenzenckiej roli i mogłem jedynie rozkoszować się grą sceniczną, śpiewem i muzyką. Z zadowoleniem mogę stwierdzić, że zdarza mi się to ostatnio dość często i oby tak już zostało.