Recenzje

Miłość, władza i mroczne zakamarki ludzkiej podświadomości

„Sen nocy letniej”  w reżyserii Gábora Máté w warszawskim Teatrze Dramatycznym – pisze Anna Czajkowska

Sztuka zwana „pieśnią weselną”, ponadczasowym hymnem na cześć miłości albo też poetycką bajką o sobótkowej nocy, kipiącej od erotyzmu, z igraszkami wyobraźni zanurzonymi w szyderczym śmiechu, nie znudzi się chyba nigdy. „Sen nocy letniej”, jedna z najpopularniejszych komedii Szekspira, to wciąż niewyczerpane źródło inspiracji. Według niektórych krytyków jest ona komicznym odzwierciedleniem tragicznego dramatu „Romeo i Julia” (obie sztuki napisane zostały w tym samym okresie). Scenicznemu poematowi Szekspira nie oparł się też węgierski reżyser Gábor Máté, który w 2015 roku z powodzeniem zrealizował w warszawskim Teatrze Dramatycznym „Szalbierza” autorstwa Györgya Spiró. Jego najnowszy spektakl przywodzi na myśl inscenizację Petera Brooka z 1970 roku – żart jest tu chłodny, seks drastyczny, a miłość nie ucieka od przemocy i upokorzeń. Brak w niej też nadziei – dominuje ciemna strona uczuć oraz brutalne pożądanie (podobnie jak u Brooka, co wyjaśnia sam reżyser).

Gábor Máté przenosi akcję sztuki z przedhomeryckich Aten do czasów współczesnych, co podkreśla nie tylko kostiumem, rekwizytami (rzemieślnicy mają typowe dla dzisiejszych robotników narzędzia, młodzież zajada się drożdżówkami, książęca para używa mikrofonu), ale i słowem. Węgierski reżyser korzysta z przekładu Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, który w swej pracy sprzeniewierzył się kilkakrotnie wierności oryginałowi. Za to nadał dziełu Szekspira przepiękny rys poetycki, wpleciony w kunsztowną wersyfikację. Przyjemnie się słucha tej poezji, choć trochę zagłuszają ją dowcipne wtrącenia, nawiązujące do naszych czasów – na przykład o telefonach komórkowych. U Szekspira precyzyjnie toczone są cztery wątki, zgrabnie złączone w jedną całość: ślub Tezeusza i Hipolity, perypetie dwóch par kochanków i poczynania rzemieślników ateńskich, którzy w celu uświetnienia książęcych zaślubin pragną wystawić sztukę o Pyramie i Tyzbe. I oczywiście równoległy wątek fantastyczno-baśniowy, ukazujący spór Oberona i Tytanii, królowej elfów. Gábor Máté decyduje się na trochę inne rozwiązanie dramaturgiczne – zrównuje ze sobą postacie Tezeusza i Oberona oraz Hipolity i Tytanii (częsty zabieg reżyserski w przypadku „Snu nocy letniej”), podkreślając jeszcze silniej przenikanie się obu sfer – realnej i nierzeczywistej, wpływ jednej na drugą oraz motyw walki o dominację, w którą uwikłani są wszyscy bohaterowie.

Erotyzm to zasadniczy temat i osnowa dramatu. Często mroczny, wiodący na manowce – co wyraźnie widać w spektaklu wystawianym w Teatrze Dramatycznym. Komedia, zawierająca elementy liryki, groteski, farsy, fantastyki, zamienia się tu niemal w koszmar. Reżyser nie wierzy w świat elfów i czarów. Dlatego nie będzie sług Tytanii rodem z baśniowej fantazji. Zamiast nich na scenie pojawia się grupa złośliwych, zgrzybiałych starców, wpół ślepych, wspartych na balkonikach, w dodatku mało przyjaznych Królowej. To ci sami aktorzy, którzy grają ateńskich rzemieślników. Dość gwałtownie wkraczamy w pokrętne meandry ludzkiej wyobraźni i podświadomości. Erotyczna zabawa, nocne majaki i złudzenia miłosnej imaginacji, urozmaicone magicznymi sztuczkami, odkrywają ludzkie pragnienia, skłonności serc i zmysłów, które ocierają się niemal o granice obłędu. Taka wizja pasuje do naszej rzeczywistości – pełnej eklektyzmu, mieszania się kultur, wierzeń, w której zdobycze techniki, multimedialność zderzają się z ludowym folklorem, a nawet prymitywizmem. Odróżnienie fantastyki, nierealności od surowej codzienności może być czasem trudne…

Bohaterowie – Tezeusz i Hipolita – szykują się do ślubu. Jednak zamiast radosnego romantyzmu i pochwały miłości obserwujemy chłodne relacje, w dodatku silnie nasycone przemocą. Smutna królowa Amazonek musi ulec władzy księcia Aten. Ale nie od razu – skoro próbuje się sprzeciwiać, czeka ją jeszcze szereg upokorzeń. Sam Tezeusz to władca bezwzględny, który ustanawia okrutne prawa – za nieposłuszeństwo ojcu grozi córce śmierć albo pustelnicze życie w klasztorze. Przed Tezeuszem staje Egeusz, ojciec Hermii, i oskarża córkę o sprzeciwianie się jego woli – nie chce wyjść za Demetriusza, ponieważ kocha Lizandra. Prawo, które uosabia Tezeusz, jest jednak nieugięte. Polityka wkracza w życie prywatne i chce nim rządzić. Dlatego zakochani wybierają ucieczkę. Młodzi kochankowie, ich uczucia i walka o szczęście, to chyba jedyny radośniejszy promyk w mrocznym i okrutnym świecie. Jednak w ich relacjach też nie brakuje goryczy, oprócz namiętności wiodących na manowce.  Usprawiedliwia je jedynie siła irracjonalnej miłości. Zdrada, odrzucenie, udręczenie niechcianym uczuciem, samotność – to wszystko łagodzi humor. Sceny z udziałem czworga aktorów są pełne dynamiki i lekkiej pobłażliwości, choć kochankom nie brak też rozwydrzenia, przysługującego młodości. Zakochana do szaleństwa Anna Szymańczyk jako Helena ściga swego Demetriusza (Kamil Szklany) i błaga choć o jedno spojrzenie. Jej rola ma w sobie sporo nutek tragizmu, ale aktorka rozjaśnia je humorem, z wyczuciem wplatanym w dramatyzm całej sytuacji. Kamil Szklany chwilami bywa nieznośny, a chwilami wzruszający. Podobnie Lizander – Marcin Stępniak. Niezrozumiana przez najbliższych Hermia potrafi rozbawić nas pozytywną radością. Ale i ona ulega gorzkiej niepewności – grająca ją Agata Różycka, zwinna jak pchełka, zdecydowana i silna w pragnieniu miłości, staje się krucha i osłabiona, gdy musi mierzyć się z niezrozumiałymi matactwami losu. Zawodzi Agnieszka Wosińska jako Puk, diaboliczny duszek, który jest tu kobietą zakochaną w Oberonie i połączoną z nim niezrozumiałą relacją. Podobnie jak we wszystkich pozostałych motywach dominuje w niej przede wszystkim seksualność. Smutny Puk jest nijaki, odarty z chochlikowej kapryśności i psotności, a także sprytnej inteligencji. W tekście jest uosobieniem ruchu i przemiany, szyderczym błaznem, samozwańczym „wesołym wędrowcem nocy”,  który splata losy ludzi i bogów. To postać pełna kontrastów, dość złożona. W przedstawieniu Máté jest diabelsko złośliwy, wręcz okrutny. Bez skrupułów krzywdzi Tytanię i z niechęcią prostuje nieporozumienia wśród czworga kochanków. Jak zaślepiona miłością kobieta, zdolna do wszystkiego, by zdobyć ukochanego tylko dla siebie. Duet Sławomir Grzymkowski (jako Tezeusz i Oberon) i Agnieszka Warchulska (jako Hipolita i Tytania) wypada całkiem dobrze, jednak pozostawia niedosyt. Ich spór w walce o dominację początkowo zapowiada się ciekawie. „Czym nie jest twym panem?”- rzuca Tezeusz, a Tytania odpowiada zalotnie i dumnie: „A więc ja twoją powinnam być panią”. Jednak brak tutaj takiego podsumowania, które otwierałoby pole do przemyśleń. Zostajemy z bolesnym odczuciem, że role prześladowców i ofiar są określone i niezmienne.

Cudowna trupa teatralna, kwintesencja szekspirowskiego komizmu, grupa prostych rzemieślników przygotowujących spektakl amatorski pod przewodnictwem Pigwy, nieodmiennie bawi i śmieszy. W pamięć zapada grający Pigwę Adam Ferency, ale szczególną uwagę przyciąga Robert Majewski jako Spodek. Gra brawurowo, radzi sobie z każdą sceną, nawet przemianą w osła – w przypadku spektaklu Máté wulgarnego potwora w skórzanym kagańcu i z olbrzymim, sterczącym przyrodzeniem. Szekspir bywał dosłowny, teatr elżbietański nie uciekał od ludycznej sprośności, jednak ten pornograficzny element wydaje się raczej niepotrzebny, by nie rzec – rażący. Opętana czarami Tytania nie wydaje się uszczęśliwiona spotkaniem z dziwacznym osłem. Potworność sceny gwałtu jest uderzająca, próbując uwydatnić pokrętne relacje między ofiarą a prześladowcą. Po przebudzeniu Tytania nie czuje zawstydzenia, czuje ból i rozpacz. W tym scenicznym świecie nie ma czarów, jest nierówność płci i władza, jaką mężczyźni mają nad kobietami. Tezeusz rządzi niepodzielnie, a jego bezwzględność oraz dziwne poczucie ładu i sprawiedliwości zwycięża. Nawet zbuntowani młodzi kochankowie powracają pod skrzydła władcy, pogodzeni z jego przywództwem i narzuconą hierarchią. Dualizm, jasność i mrok zawarte w „Śnie nocy letniej” podkreśla scenografia, a raczej jej brak. Wszystko rozgrywa się w tym samym miejscu. Czarna scena to wydarzenia na dworze księcia. Las – ostoja wyobraźni, miejsce ucieczki młodych kochanków – nie jest prawdziwym lasem. To jedynie przestrzeń wyróżniona białym światłem.

Ponadczasowość dramatu Szekspira, kunsztowność „komedii omyłek”, poetyckość fantazji i zauroczenie miłością, która we śnie zachwiała ustalonym obrazem świata, jednak ostatecznie przyniosła szczęście, w spektaklu Máté blednie. Ubóstwo scenografii, przemoc i brutalna seksualność nie przemawiają do mnie i podejrzewam, że mogą razić również innych widzów. Niespójność tekstu z obrazem scenicznym przeszkadza i utrudnia zrozumienie przesłania reżysera. Dominujące zło nie pasuje do humorystycznych scen z ateńskimi rzemieślnikami, choć z drugiej strony dobrze, że odrobina beztroskiej zabawy i groteskowe dialogi pozwalają na chwile ucieczki od ciężkiej w narracji całości. Mimo wszystko poetycka komedia Szekspira, silnie uwspółcześniona, zamieniona przez reżysera w mroczną, tragiczną baśń, broni się siłą ponadczasowego tekstu, sprawnego aktorstwa i rozlicznych skojarzeń, które przynoszą refleksję dotyczącą zmienności ludzkich upodobań, chwiejnej miłosnej imaginacji oraz potęgi wyobraźni.

Fot. Kasia Chmura-Cegiełkowska


Anna Czajkowska – pedagog, logopeda dyplomowany oraz trener terapii mowy. Absolwentka Pomagisterskiego Studium Logopedycznego Uniwersytetu Warszawskiego, a także Podyplomowych Studiów Polityki Wydawniczej Uniwersytetu Warszawskiego. Współpracuje z wydawnictwami edukacyjnymi (Nowa Era, Edgard) oraz portalem babyboom.pl, dziecisawazne.pl i e-literaci Instruktor metody PILATES. Recenzje teatralne pisze od 2011 roku.

 

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , , , , , ,