O koncepcji scenografii do najnowszego spektaklu Teatru Dramatycznego w Białymstoku – „Samobójca” – Martynie F. Zaniewskiej opowiada Andrzej Sadowski.
Czym tym razem będzie chciał Pan przykuć wzrok widzów?
Scenografia do spektaklu „Samobójca” będzie monochromatyczna, wyraźnie minimalistyczna, w której wyróżniać się będą jedynie postaci sceniczne. W projekcie tym weźmie udział ponad 20 aktorów. Dla mnie, jako scenografa – aktor, poza naturalną grą postaci w sztuce, jest również pewnego rodzaju elementem scenografii. Niejako ruchomym obrazem. Zatem, kolor kostiumu, jego styl, etc., w odniesieniu do monochromatycznej szarości dekoracji – stanowić będą tę najważniejszą oś napięcia. Zresztą, z tą liczbą osób na scenie, nie można było przestrzeni scenicznej zapełnić nadmiarem sprzętów, mebli. Aktorzy pewnie nie mieliby się gdzie wówczas poruszać.
Drugim, ważnym elementem tej scenografii jest jej mobilność. Przewidzieliśmy takie fragmenty spektaklu, w których scenografia będzie w pewien sposób wirowała po scenie, zmieniała swoje położenie. Dlatego też wszystkie elementy są na kołach, rolkach. Dają możliwość swobodnego przemieszczania w dowolnym momencie.
Trzecim elementem tej dekoracji, może nie najważniejszym dla współczesnego widza, ale dla mnie szalenie istotnym, jest jej nawiązanie do sztuki konstruktywistycznej oraz suprematystycznej. Tak więc scenografię w spektaklu „Samobójca” charakteryzują trzy elementy: minimalizm, mobilność i odwołanie do rosyjskiej awangardy.
Kostiumy, które powstały do spektaklu nawiązują także do lat 20. i 30.? Czy może, jak w przypadku wcześniejszych realizacji będziemy mieli do czynienia z ich uwspółcześnieniem?
Staramy się trzymać ustalonej zasady, że kostiumy, ich wykroje i wzory nawiązują do mody w okresie międzywojnia. Część z nich zbliżona jest stylistyką np. do filmów takich, jak „Wielki Gatsby”, czy podobnych, które podejmują tematy tamtego okresu. Właściwie nie mamy kostiumów, które by się bezpośrednio odwoływały do współczesności. Moim zdaniem, sztuka ta jest na tyle współczesna sama w sobie, że „nachalne” naprowadzanie widza nie zdałoby egzaminu.
Scenografia, kostiumy, a trzeci z elementów, nad którymi Pan pracuje to wizualizacje?
Wizualizacje będą istotnym elementem spektaklu, i mam nadzieję, że będą pewnego rodzaju zaskoczeniem, bowiem będzie to rodzaj wizualizacji niezauważalnych… Doprecyzowując – bardziej takich, które mają na widza działać podprogowo. Bez dosłowności i ilustracyjności, jakie zazwyczaj niosą ruchome obrazy.
Pracuje Pan w Białymstoku już po raz szósty. Widzowie Teatru Dramatycznego mieli okazję poznać Pana nie tylko jako scenografa, takich spektakli jak: „Pięć kilo cukru”, „Romeo i Julia”, „Balladyna”, ale i reżysera Pana własnych sztuk: „Sąsiedzi” oraz „Leon i Matylda”. Jak się Panu pracuje tym razem?
Dobrze jest pracować w takim miejscu, w którym spotykam się nieustannie z ludźmi kreatywnymi. Krawcowe, malarze, stolarze, cała ta wspaniałą ekipa techniczna, z jaką przychodzi mi współpracować nad każdym projektem wnosi wiele znakomitych pomysłów, które uzupełniają moją koncepcję. Bez ich partnerstwa i zaangażowania po prostu nie dałbym sobie rady. Nie wystarczy mieć jakiś tam pomysł na scenografię, trzeba ją jeszcze sensownie wykonać, i obecnie, tak zresztą, jak i przy poprzednich realizacjach, kreatywność całej „ekipy” ma tutaj decydujące znaczenie. Jestem im za to wdzięczny.
Fot. Ewa Krajewska