Recenzje

Mistrzostwo na scenie, na widowni euforia

O spektaklu RINALDO Georga Friedricha Haendla w reż. Jarosława Kiliana w Polskiej Operze Królewskiej w Warszawie pisze Wiesław Kowalski.

„Rinaldo”, zresztą podobnie jak i inne dzieła G. F. Haendla, pojawia się w repertuarach operowych na polskich scenach bardzo rzadko. Inscenizacji Ryszarda Peryta z 2001 roku, o której możemy przeczytać w Encyklopedii Teatru Polskiego,  towarzyszy jeszcze tylko przedstawienie impresaryjne  Miejskiego Domu Kultury Czechowice–Dziedzice z roku 2006. Warto zauważyć, że kilku z wykonawców spektaklu Warszawskiej Opery Kameralnej (Anna Radziejewska, Olga Pasiecznik, Andrzej Klimczak, Marta Boberska) znajduje się w obecnej obsadzie Polskiej Opery Królewskiej. Jest to o tyle istotne, że kondycja śpiewaków, pomimo upływu dwudziestu jest, jest nadal znakomita, a i umiejętności aktorskie są wciąż godne podziwu. W wysmakowanym plastycznie i ruchowo spektaklu Jarosława Kiliana wybitni soliści mają i tym razem wsparcie we wszystkich pozostałych realizatorach. Uroda kostiumów i sceniczne rozwiązania przestrzenne Doroty Kołodyńskiej są zachwycające, podobnie jak oryginalna choreografia  zaproponowana przez Rui Ishiharę (wspaniale wprzęgnięte w materię spektaklu elementy wschodnie – latawce czy wachlarze). Dodatkowym walorem jest jeszcze zjawiskowa reżyseria świateł Jacqueline Sobiszewski.

„Rinaldo”, z librettem zainspirowanym „Jerozolimą wyzwoloną” Tassa, po raz pierwszy na scenie pojawił się w roku 1711 w Londynie. Partytura, już po premierze, była przez kompozytora zmieniana i przerabiana, co zaowocowało w 1731 roku drugą wersją opery. I tego wariantu, łączącego dwie edycje, z kilkoma skrótami , słuchamy w Starej Oranżerii. Dzieło Haendla, jak na utwór napisany w wieku 26 lat, zaskakuje koherencją zarówno w wymiarze dramaturgicznym, jak i muzycznym. Z perspektywy występujących postaci, można powiedzieć, że libretto Aarona Hilla i Giacomo Rossiego daje możliwość skonstruowania bohaterów o mocno zróżnicowanych charakterach. Obok heroicznego i ofiarnego Rinalda mamy zakochaną w nim Almirenę, pełną czułości również dla ojca Goffreda, który jest głównym przedstawicielem wartości chrześcijańskich. W opozycji do niego wyrasta dowódca Saracenów, Argante, dużo bardziej porywczy, a w wyrazistej interpretacji Andrzeja Klimczaka nawet diaboliczny, podobnie jak fertyczna w większym natężeniu od pozostałych protagonistów Armida, pozwalająca sobie w wykonaniu Marty Boberskiej, wcale nie tak groźnym, na sporą dawkę czarnoksięskiej frywolności. Tę zmienność nastrojów i emocjonalnych wahań, łączących politykę z erotyką, Jarosław Kilian wykorzystuje do opowiedzenia spójnej i klarownej opowieści o porywach naszych uczuć, które tylko dzięki konsekwentnemu dążeniu do celu, zaufaniu i wierności, doprowadzą do przywrócenia ładu zarówno w sferze rozgorączkowanych namiętności, jak i w świecie samych wartości i ich poszanowania. Rinaldo nie ulegnie pokusom Armidy, a Almirena nie odwzajemni uczuć Argante. Rzeczywistość wróci do swojego właściwego nurtu, dając zwycięstwo wartościom i cnotom  rycerskim reprezentowanym przez krzyżowców.  

Capella Regia Polona pod wodzą Władysława Kłosiewicza, który dyrygował również przedstawieniem dwadzieścia lat temu w WOK, nie gubi niczego z kolorystyki muzyki Haendla i jej żywiołowości, pozostając w zgodzie z rozwibrowanymi emocjami, które śpiewacy pokazują na scenie – jedni, jak Rinaldo czy Goffredo (bardzo dobrze dysponowany i rozważnie czuwający nad barwą Jan Jakub Monowid) i jego brat Eustazio (Jakub Foltak, warto już dzisiaj zapamiętać to nazwisko) spokojnie, statecznie i majestatycznie, inni jak Argante  czy Armida dużo bardziej  dynamicznie i rodzajowo aktywniej. Wszyscy śpiewacy, z Anną Radziejewską i Olgą Pasiecznik (obydwie wzruszające w wyrażaniu prawdy uczuć) na czele, zaimponowali wręcz mistrzowskim wykonaniem swoich partii,  giętkość ich głosów, doskonałe wyrównanie rejestrów, można było podziwiać w każdej arii, w każdym lamencie czy recytatywie. Tak słynne fragmenty jak „Lascia ch’io pianga” czy „Furie terribili!” wywoływały na widowni dzięki brawurze interpretacji euforyczny aplauz z brawami, okrzykami i tupaniem włącznie. Takie reakcje można było usłyszeć niemal po każdej zaśpiewanej arii.

„Rinaldo” pokazuje do czego w teatrze operowym może doprowadzić wnikliwa praca reżysera z solistami. Jarosław Kilian zrobił to perfekcyjnie. Widać, że wizerunki scenicznych postaci są głęboko przemyślane i nakreślone w zgodzie z emocjami, które słyszymy w partyturze. Gorączka miłosnych uniesień i intensywnych afektów, z jednej strony poskramiana rycerską dostojnością, z drugiej determinowana saraceńskim temperamentem, daje wyrafinowany pięknem i poezją obraz  człowieka, który musi stanąć z mieczem w ręku przed swoim obliczem w poszukiwaniu uczuciowej prawdy i społeczno-politycznego porządku.

Fot. Krzysztof Bieliński

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , , , , , , ,