Recenzje

Mistycyzm, wielkie namiętności i echa nadziei w arcydramacie Słowackiego

O spektaklu „Ksiądz Marek” Juliusza Słowackiego w reż. Jacka Raginisa w Teatrze Klasyki Polskiej w Warszawie pisze Anna Czajkowska.

Jeden z dramatów mistycznych Juliusza Słowackiego, napisany w 1843 i wydany w tym samym roku w Paryżu, wciąż działa na wyobraźnię i nadal czeka na następne odkrycia, które nie kłócą się z duchem nadanym mu przez autora. „Ksiądz Marek” fascynuje wizjonerstwem, apokaliptycznym niepokojem, uwodzi bogactwem wątków i wciąż – jako dzieło wielkiego geniusza – lśni pełnym blaskiem. Mistrzostwo w konstruowaniu intrygi, różnorodność postaci, skomplikowanych osobowości silnie osadzonych w psychologii człowieka, na tle przełomowych wydarzeń z dziejów polskiego narodu decydują o jego wartościach dramaturgicznych. W Teatrze Klasyki Polskiej arcydzieło polskiej literatury zyskuje odpowiednią oprawę, tu można poczuć ludzkie emocje zamknięte w słowo, gest, muzykę. Reżyser Jacek Raginis doskonale wie, jak pokazać naszego wieszcza. Z jednej strony widać jego dystans wobec tekstu, a z drugiej silną myśl przewodnią i zdecydowany przekaz, bez dwuznaczności. Treść samego dramatu wcale nie jest prosta. „Ksiądz Marek” należy do utworów rzadko inscenizowanych, ponieważ twórców zniechęca dość luźna budowa dramatu, z obfitością intensywnych scen i obrazów, przeplatających się losów narodu i losów jednostek, których sens i powiązania widać dopiero z innej, boskiej perspektywy (tak to widział autor). Rzecz jasna współcześni reżyserzy nie rezygnowali z realizacji – było ich kilka, mniej lub bardziej udanych. Czy wystawiane w Teatrze Klasyki Polskiej widowisko da odpowiedź na pytania stawiane sobie przez Polaków, dla których słowo „patriotyzm” ma znaczenie? Słowacki, geniusz, „który królom był równy”, wiedział co robi… .

Akcję dramatu oparł Słowacki na niezwykle ważnym dla jego pokolenia romantyków epizodzie pierwszego polskiego zrywu narodowościowego – konfederacji barskiej. W roku 1768 wojska rosyjskie, połączone z oddziałami wiernymi królowi Stanisławowi Augustowi dowodzonymi przez Franciszka Ksawerego Branickiego (w utworze zwanego Braneckim), przygotowują się do zdobycia Baru. Bohaterem poematu jest ksiądz Marek Jandołowicz, kaznodzieja, superior klasztoru karmelitów w Barze i natchniony prorok konfederacji. Słowacki, na potrzeby dzieła, przekształca trochę prawdę historyczną, czyniąc autentyczną osobę księdza Marka symbolem woli Opatrzności, apoteozą nowej Polski i tym, który w imię wyższych celów musi ponieść ofiarę. Twórca dodaje tu wątek jego śmierci podczas konfederacji, choć naprawdę zmarł w 1799 roku. Jednak trzeba pamiętać, że na rzeczywistość historyczną poeta nałożył rzeczywistość pozaziemską, nadprzyrodzoną, służącą podkreśleniu wizyjności dziejowego misterium. Bar i to, co się tam wydarzyło są dla niego pretekstem do opowiadania o polskości, wyłożenia głębszego sensu historii, w której pozorna klęska jest początkiem nowej rzeczywistości.

„Dla mnie bardzo ważna jest narracja napędzana słowem, w której tekst jest niezwykle istotny” – mówił swego czasu w Trójce Jacek Raginis-Królikiewicz. Wyraźnie to widać w jego „Księdzu Marku”, gdzie teatr wojny i bohaterów reżyser pokazuje nie tylko w kontekście historycznym, ale szuka też nowoczesnej formy ekspresji scenicznej. W dramacie mistycznym Juliusza Słowackiego dostrzega ogromny potencjał, który czytać należy z odpowiednią uwagą, by dostrzec sens rozgrywających się wydarzeń. Jacek Raginis dochowuje wierności myśli autora, wskazując jednocześnie współczesne oblicza dzieła, w którym eksplozja polskości niesie nadzieję, choć wymaga cierpienia. Dzięki temu misterium męczeństwa i zmartwychwstania nie wydaje się anachroniczne. W inscenizacji, która od początku budzi podziw rozmachem występuje kilkudziesięciu aktorów. Gwar głosów, rozmowy, przemieszczający się tłum, przenikające się dźwięki i słowa pieśni mogą przyprawić o zawrót głowy, ale też nadają widowisku rys wyjątkowo pociągającej wizji. Wybitny utwór jawi się jako celowy kolaż pełnych ekspresji scen, zarówno w wymiarze ludzkim, jak i pozaziemskim i dopiero całość pozwala docenić celowość koncepcji twórców – i autora, i reżysera.

Całość  jest niezwykle dynamiczna, bez niepotrzebnych miejsc, momentów statycznych i nużących. Gdy zmieniają się sceny, w tle słychać radiowe komunikaty z wojny wypowiadane w różnych językach, w których spikerzy kolejnych stacji radiowych komentują aktualną sytuację na froncie za wschodnią granicą Polski. Nawiązania do okupacji Ukrainy przez Rosję, wzmocnione jeszcze przez projekcje wideo, są kolejnym, ciekawym pomysłem reżyserskim i dodatkowo podkreślają aktualność oraz metaforyczność inscenizacji. Dawne dzieje splatają się ze współczesnymi akcentami, a koło historii zatacza krąg.

W adaptacji reżyser wykorzystuje fakt, iż stosowany przez Słowackiego język – ośmiozgłoskowiec sylabiczny (perła sama w sobie), wpływa na wyraźną rytmikę wypowiedzi i wzmaga uwagę odbiorcy, intryguje. Jest jędrny i giętki, a aktorzy doskonale potrafią wykorzystać jego bogate, wewnętrzne zróżnicowanie stylistyczne, odpowiadające charakterom postaci dramatu. Odpowiedni szyk wyrazów, niezwykła wersyfikacja i rytm oraz związana z nim melodia podnoszą walory emocjonalne utworu. Wspaniale brzmi ów styl w monologu, w dialogu, doskonale łączy się z dynamicznymi metaforami, wszystko w zależności od sytuacji. Ale owe niuanse wymagają od aktorów wypracowanej, wyćwiczonej i perfekcyjnej dykcji. Posługując się językiem arcymistrza słowa, doskonale radzą sobie oni z zawiłą składnią, nie gubiąc przy tym rytmiki.

W „Księdzu Marku” Słowacki wspaniale sportretował różne typy ludzkie, a ich osobiste dramaty i uzasadnione przebiegiem akcji zachowania umieścił na tle wydarzeń historycznych. W ten sposób pokazał, jak pycha, dbałość o własne interesy, nieuczciwość i chęć zemsty niosą zgubę i moralną klęskę. Takie rozliczenie z narodowymi przywarami i z brzemiennymi w konsekwencje skutkami prywaty kłuło w oczy. I dziś nadal kłuje. Aktorzy opisywanej inscenizacji czują ów kontekst, katastroficzny nastrój z kroplą nadziei i podążają za autorem, szukając jednocześnie aktualnych akcentów w budowanych kreacjach.

W tytułowego księdza Marka wciela się Jarosław Gajewski. „Bożego rycerza” gra z niezwykłą charyzmą, kunsztownie operując głosem, zmieniając intonację, barwę i natężenie. Korzysta z bogatego doświadczenia, z żywotności i elastyczności w podejściu do każdej roli. Wielki indywidualista pozostaje wiernym wizji romantycznego poety, ale dodaje swej postaci sporo ludzkiej uczuciowości. Tworzy pełnokrwistego bohatera, z powodzeniem broniąc swoich racji. Jest w nim i siła i pokora słabości w ludzkim zmaganiu z teraźniejszością oraz przeczuciem przyszłości. Uczuciowe pojedynki toczy z wielką mocą, ekspresją, a jednak bez kropli przesady. W rolę porywczego, hardego Kosakowskiego sugestywnie wciela się Sebastian Fabijański, który tryska żywiołową energią, z jednego uczucia płynnie przechodzi w drugie, zmienia się w ruchu, w krzyku. Wyczuwa i łączy w spójną całość porywy entuzjazmu, smutek, ironię, radość oraz rozpacz. Uzasadniając duchową przemianę, zrzuca strój hulaki i beztroskiego awanturnika, by przeistoczyć się w prawdziwie romantycznego bohatera, niezłomnego duchem.

Julia Łukowiak jako Żydówka Judyta to kobieta pełna paradoksów, w której potrzeba miłości, przyziemne namiętności i chęć zemsty mieszają się z heroizmem. Poprzez chrzest córa izraelskiego narodu staje się wojującą dziewicą, nowotestamentową Judytą – Salome. Nowy stan ducha, nagły zwrot w rozmowie oznaczają u niej inny sposób zachowania i wzmacniane są przez aktorkę rytmem wypowiadanych fraz, niezwykle plastycznym, opartym na geście, śmiechu, grymasie. Jej tęsknota za niespełnionymi marzeniami powoduje, że popada z jednej skrajnej emocji w drugą, łącząc płynnie ekstazę z rozpaczą, liryzm z trywialnością, nadzieję z przeczuciem wszechogarniającej beznadziejności, pustką i wybuchami gniewu. Ileż smutku, niewinności i poczucia osamotnienia jest w tej roli, w owej misternej konstrukcji postaci żydowskiej, którą tak wnikliwie, mocno, zmysłowo i niejednoznacznie odmalował Słowacki! Wszyscy aktorzy grają bardzo dobrze, podkreślając odmalowane przez autora wielkie uczucia, osobiste, przyziemne swary i wady bohaterów. Kreczetnikow, w którego wcielił się Michał Chorosiński jest kolejną udaną kreacją tego spektaklu. Aktor z wyczuciem oddaje charakter bystrego Rosjanina, świetnego polityka. Poprzez gest, niedbałe słowo, gwałtowność ruchu. Jest w tej roli nieco ironii, maniery – celowo wprowadzonej i ożywczej. Znakomicie partneruje mu Ksawery Szlenkier jako Branecki – po trosze groteskowy, na modłę francuską ugrzeczniony, choć to tylko pozory. Pod eleganckim strojem kryje się u niego intryganctwo, dwulicowość i hipokryzja. Warto docenić i innych aktorów, którzy – choć czasem tylko chwilę goszczą na scenie – budują całość tej inscenizacji, nadają jej koloryt i klimat – Krzysztof Krupiński jako Rabin, Leszek Zduń – Marszałek Krasiński, Dariusz Kowalski – Regimentarz, Michał Barczak w roli Puławskiego oraz Maciej Wyczański – Towarzysz i Bartosz Turzyński jako Suwarow, Moskal, a także inni, na przykład Maciej Kozakoszczak jako Artylerzysta. Scenografia Aleksandry Redy nie jest nadmiernie rozbudowana, ale dobrze podkreśla zmienność i barwną obrazowość wpisaną w tekst, dodaje ostrzejsze kontrasty wzmagające napięcie i wynikające z niezwykłej kompozycji arcydramatu. Plastyczne kompozycje o symbolicznej wymowie ożywia choreografia Jarosława Stańka i Katarzyny Zielonki oraz zwracająca baczną uwagę muzyka Marcina Pospieszalskiego.

Wniosek? Aby się nacieszyć geniuszem Słowackiego warto wybrać się do Teatru Klasyki Polskiej. Dzieło „najpotężniejszego rzeźbiarza posągów duchów”, jak pisał o nim Cyprian Kamil Norwid, jawi się tu w pełnej krasie!

fot. Dominka Woźniak

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , , , , , ,