O spektaklu „Don Juan albo kamienna uczta” Moliera w reż. Mikołaja Grabowskiego w Teatrze Ateneum w Warszawie pisze Wiesław Kowalski.
„Don Juan” Grabowskiego w warszawskim Teatrze Ateneum rozpoczyna się imponująco wypowiedzianym monologiem Sganarela w interpretacji Doroty Nowakowskiej. W przebiegu całego przedstawienia można podziwiać umiejętności warsztatowe aktorki, która w kreowaną postać wkłada szeroki wachlarz emocjonalnych napięć i z dużą dozą zaangażowania próbuje towarzyszyć swojemu Panu w jego spotkaniach z kolejnymi kochankami, ojcem czy komandorem. Problem jednak w tym, że tak naprawdę trudno dociec, dlaczego w swojej inscenizacji reżyser każe mówić kobiecie słowami mężczyzny. Równie zagadkowa jest najważniejsza decyzja obsadowa o powierzeniu tytułowej roli Tomaszowi Schuchardtowi i to nie tylko dlatego, że warunki aktora dość widocznie już przeczą temu, jak widzą go zauroczone nim kobiety. Takich i innych pytań nie sposób sobie nie zadawać podczas oglądania warszawskiego spektaklu, który ze sceny na scenę coraz bardziej nie tylko zaskakuje interpretacyjnymi woltami, dramaturgicznie nie dającymi się uzasadnić, do tego dość karkołomnymi i trudnymi do zaakceptowania, ale też rozczarowuje zagadkowymi i dziwnymi rozwiązaniami proponowanych przez reżysera konceptów. Oczywiście, każdy twórca ma prawo zrealizować spektakl według swojej wizji, nawet najbardziej ekstrawaganckiej, co może niekiedy skutkować całkowitym niezrozumieniem i brakiem akceptacji prze krytykę. Na Molierze już niejeden inscenizator powinął sobie nogę, wystarczy wspomnieć choćby całkowicie odrzuconą i mocno krytykowaną realizację z 1995 roku Jerzego Grzegorzewskiego we francuskim teatrze Silvia Monfort.
Mikołaj Grabowski w swoim przedstawieniu „Don Juana” proponuje kilka efektownych obrazów, które nie przekonują przede wszystkim brakiem psychologicznej koherencji, burzącej możliwość zbudowania harmonii między tym, co mówią molierowskie postaci, a ich scenicznymi działaniami, lub też ich brakiem (tak można postrzegać pewną statyczność w postaci Don Juana). Poszczególne sekwencje dają się traktować bardziej jako wariacje na temat zagadnień poruszanych przez autora „Świętoszka”, pozbawione są poetyckości, która w wielu scenach jest jakby świadomie przez reżysera podważana czy może nawet ośmieszana (dziwne rozdwojenie w zachowaniach Elwiry Pauliny Gałązki) . W ogóle dramaturgia w kontekście całego widowiska wydaje się dość problematyczna, albowiem sprawia wrażenie niczym nie skrępowanego żonglowania pointami, leitmotivami, znakami, symbolami, znaczeniami, którego efektem jest jedynie poczucie nadmiaru, przesady, koncypowania ponad miarę, wreszcie nie dającej się ukryć sztuczności i wymuszenia. Zaproponowana przez Grabowskiego ironia, czy też parodia, jak choćby w scenach z Karolką i Małgośką, ogałaca Moliera z metafizyki i bardziej irytuje niż śmieszy, choć Julia Konarska i Katarzyna Ucherska robią wszystko, by jakość bohaterek znalazła wytłumaczenie w interpretacyjnej dezynwolturze reżysera.
Największym jednak problemem jest pozbawiona właściwości tytułowa postać wykreowana dość jednorodnie przez Tomasza Schuchardta. Ten utalentowany aktor tym razem zdaje się być na scenie bohaterem nie tylko mało przekonującym, ale też jakby zupełnie poza porządkiem życia i śmierci, jaki jest mu przypisany. Schuchardt gra swojego Don Juana bardzo łagodnie, nie ma w nim ani bólu, ani rozpaczy, trochę jakby od niechcenia, bez świadomości tego, co spotka go w finale, intencje jego decyzji i motywy postępowania pozostają nie do końca sprecyzowane, również w relacjach z Ojcem (Artur Barciś) czy Komandorem (Przemysław Bluszcz). Można odnieść wrażenie, że Mikołaj Grabowski pozbawił w ten sposób głównego protagonistę aspektów mogących odnosić się do jego moralności czy teorii bytu. Nie widzimy nie tylko jego chęci w próbach osiągnięcia satysfakcji zmysłowej, ale również nie jawi się nam jako człowiek zdeterminowany poszukiwaniem wolności i sensu życia, wadzący się z Bogiem i przeciwstawiający się społecznym schematom. Konfrontacja postaci Sganarela i Don Juana, z wyraźną dominacją emocjonalną, artykulacyjną aktywnością i dynamiką tego pierwszego, nie staje się podstawą do istotnej i konstruktywnej ideowo-światopoglądowej polemiki, do nazwania sytuacji wtajemniczenia, z którą przyszło się bohaterom Moliera zmierzyć. Dlatego nie bardzo wiadomo, kto w tym spektaklu jest myślicielem, a kto filozofem. Ten brak koncepcyjno-interpretacyjnej czytelności, również w relacjach między postaciami, kładzie się, niestety, cieniem na całym spektaklu, którego komunikatywność jest mocno rozchwiana i pozbawiona reżyserskiej błyskotliwości, do której Mikołaj Grabowski przyzwyczaił nas w wielu swoich wcześniejszych realizacjach, nawet w niedawnych „Próbach” na scenie Teatr Polonia.
Fot. Bartek Warzecha