Z aktorką Moniką Mariotti rozmawia Hanna Białoń.
Kobieta kameleon
AKTORKA. Trochę nasza, trochę egzotyczna, z całą pewnością nietuzinkowa i wyrazista. Kto raz zobaczył ją na ekranie czy scenie lub usłyszał jej śpiew ten z pewnością zapamiętał. Polska dusza i włoski temperament to połączenie, które czaruje. Jaka jest Monika Mariotti? Ciekawa świata czy sztuki, twardo stąpająca po ziemi czy szamańska, a może wręcz ekstremalna? Zawieszona pomiędzy światami i krajami niczym współczesny nomad… Nomad, który znalazł swoje miejsce – Polskę.
- Utalentowana dziewczyna z Ciebie! Posługujesz się świetnie sześcioma językami, obdarzona jesteś niesamowitym wokalem. Jakie jeszcze zdolności kryje Monika Mariotti?
Języki i scena to cały mój świat, ale czasami potrafię też dobrze gotować i dobrze orientować się w terenie. Jak podróżuję to rzadko się gubię i tak naprawdę to robię wszystko, żeby się zgubić…, bo bardzo lubię to uczucie.
- Jesteś aktorką teatralną i filmową. Jakie są Twoje marzenia związane z tym zawodem?
Moje marzenia związane są z rolami, których jeszcze nie znam i mogą to być role w filmie, serialu czy w teatrze. Na razie jestem bardzo aktywna w tym ostatnim. Odkąd jestem w Polsce prawie wszystkie spektakle, które gram są własnymi pomysłami. Moja Nina, Spaghetti Polognese i Szaman. Spektakl reporterski – są moimi autorskimi dokonaniami. A jedyny spektakl, spoza tego autorskiego nurtu to Kompleks Portnoya – pierwszy, w którym zagrałam, odkąd przyjechałam do Polski. Więc naturalnie moim marzeniem jako aktorki jest wyjść z tych wszystkich własnych pomysłów, w których często działam w pojedynkę, i mieć okazję spotkać dobrych aktorów na scenie. Nowe projekty, wszystko co jest nowe – to jest moje marzenie. Niemniej mimo pandemii udaje się i pracuję właśnie nad spektaklem Inwigiliacja w reż. Adama Krawczuka, którego premierę planujemy już w marcu w Teatrze WARSawy.
Zatem niech się wydarza, niech dzieje to jak najczęściej. I jest jeszcze jedna ważna rzecz. Do tej pory nie skorzystałam z tego, że mówię w kilku językach i nie gram za granicą. Tego bym bardzo chciała i to z pewnością jedno z moich zawodowych marzeń.
- Czy czujesz się spełniona jako aktorka?
Czuję się spełniona, ale wiadomo, że jestem też ciekawa i chcę się rozwijać – więc jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa i nie wiem do czego jeszcze jestem zdolna. Za każdym razem przesuwam granice coraz dalej. Chyba na tym polega też życie, żeby zobaczyć różne odsłony samego siebie i własnych możliwości oraz wciąż je poszerzać. Jestem szczęśliwa i wdzięczna, że robię to co kocham, że pracuję, a jednocześnie jestem ciekawa tego co będzie później.
- Spektakl reporterski, najnowszy spektakl, którego jesteś współtwórczynią i w którym grasz, powstał na bazie doświadczeń podróżniczych Twoich i Aruna Milcarza, które stały się istotną częścią Twojego życia. Co zaprowadziło Cię na odlegle stepy południowej Syberii? Co tam przeżyłaś?
Zawsze interesował mnie Wschód. Urodziłam się we Włoszech, ale pierwszy raz do Polski przyjechałam, gdy miałam 3 miesiące. Zapewne moi rodzice chcieli pokazać mnie dziadkom. Więc ten Wschód (Polska w latach 80.) był dla mnie takim normalnym, naturalnym kierunkiem. Nie chodziłam tu do szkoły, ale dwa razy do roku przyjeżdżałam do rodziny. Skończyłam filologię rosyjską i chyba to dużo zmieniło. Chciałam studiować filologię polską, ale niestety zamknęli oddział – więc wybrałam rosyjski, bo myślałam, że będzie łatwiej, skoro znam już język polski. Teraz wiem, że dobrze, iż się tak stało, bo oprócz tego, że zakochałam się w rosyjskiej literaturze i kulturze, ten język był niezbędny do komunikowania się w moich wieloletnich i samotnych podróżach po Syberii. Zawsze interesowałam się szamanizmem, a pewnego razu na koncercie na wydziale antropologii (na którym również studiowałam), usłyszałam śpiew gardłowy i dowiedziałam się, że pochodzi z południowej Syberii, dokładnie Tuwy i Buriacji. Odkryłam też, że jest tam szamanizm. Od tego momentu fascynował mnie coraz bardziej ten daleki kierunek, coś mnie tam bardzo przyciągało i… więcej nie chciałabym już mówić. Opowieść o tym jak ja tam się znalazłam to trochę dłuższa historia i właśnie tą historią dzielę się z widzami podczas spektaklu Szaman. Spektakl reporterski.
- Spektakl reporterski jest opowieścią o przenikaniu się dwóch światów: świata duchów i świata ludzi. Jaką rolę duchowość odgrywa w Twoim życiu?
Duchowość odgrywa ogromną rolę w moim życiu. Zrozumiałam też jaka jest różnica pomiędzy religią a duchowością. Każdy z nas ma swoją, co nie oznacza, że każdy z nas ma inną. Po prostu każdy ma indywidualne podejście do tych samych wartości w życiu, własne refleksje. Duchowość dla mnie to zatrzymanie się, znajdowanie swojej własnej modlitwy i myślenie o innych rzeczach niż tylko rzeczywistość, życie codzienne, załatwianie spraw, przetrwanie. To głębsze pytania, które prowadzą nas do tego, żeby zrozumieć jakim cudem pojawiliśmy się na tej planecie, jakim cudem znaleźliśmy się akurat w tym momencie a nie 3 wieki temu, czy za 150 lat. To taka świadomość własnej osoby, własnego ja, gdyż duchowość jest bardzo nam bliska, bliska ciału. Trzeba ją tylko karmić, studiować, doświadczać, medytować i wyciszyć się. Bo cisza jest niezbędna duchowości podobnie jak przyroda.
- Szaman. Spektakl reporterski jest również opowieścią o powrocie do korzeni, o odkrywaniu historii przodków i ich wpływie na nasze doczesne życie. Jak jest Twoja historia?
Tak naprawdę to nigdy nie chciałam być aktorką. Myślałam, że będę nauczycielką albo tłumaczką, bo ukończyłam filologię rosyjską oraz angielską i mówię płynnie w sześciu językach. Wszyscy w mojej rodzinie byli przekonani, że będę się zajmowała językami obcymi. I tak było, gdyż przez 17 lat byłam nauczycielką języków obcych i do tej pory czasem to robię, bo lubię po prostu uczyć. Teatr na mojej drodze pojawił się bardzo późno, ale mnie zwyczajnie wciągnął – miałam 27 lat i od tego momentu zmieniła się moja ścieżka zawodowa. Wszedł w moje życie bardzo niewinnie, bo był to amatorski teatr we Włoszech, a potem to się rozwinęło bardzo szybko. Poznałam na swojej drodze Lucię Calamaro, obecnie jedno z najbardziej znanych nazwisk we Włoszech, dramaturg i reżyserkę, która tworzy również Teatro India – największy eksperymentalny teatr w Rzymie. Tam się kształtowałam. I tak na dobre zaczęła się moja przygoda z teatrem. Trwało to pięć lat, a spektakle były grane na wielu ważnych festiwalach we Włoszech i zagranicą. Lucia ugruntowała we mnie pasję i trwa to do dziś. Nigdy nie byłam w szkole aktorskiej, ale fach zdobywałam na wielu szkoleniach prowadzonych przez aktorów z wielu zakątków świata, jak Stany Zjednoczone, Rosja, Wielka Brytania. Niemniej Lucia Calamaro była moim prywatnym nauczycielem przez wiele lat.
- Skąd zatem wzięła się Monika Mariotti, aktorka o egzotycznie brzmiącym nazwisku, w Polsce?
Tutaj trafiłam, gdyż jestem pół-Polką, zatem było to dość naturalne. Przyjechałam oczywiście do mojej rodziny, bo w Warszawie mieszkali moi dziadkowie. Ale zrozumiałam też, że czas na zmiany – we Włoszech kryzys był już duży i zauważalny, zarówno mój (miałam potrzebę poznania moich korzeni), jak i państwowy i teatralny. Gdy czuję, że coś się kończy to pragnę otworzyć nowe drzwi. Chciałam wówczas już być w Polsce, bo moja polska część zawsze była bardzo mocna – mama uczyła mnie języka i pokazywała wszelkie niuanse, bym rozumiała polską kulturę i obyczaje czy też poczucie humoru. Polska zatem nigdy nie była mi obca, ona zawsze była moją tożsamością. Jadąc w 2009 roku do dziadków miałam zaledwie trzy nazwiska do osób z Warszawy, które otrzymałam od mojego przyjaciela z Barcelony – mieszkał on wcześniej w Polsce przez 8 lat, a był z Adamem Sajnukiem razem na studiach. Po 4 miesiącach poznałam właśnie Adama, który tworzył już swój teatr. Poszłam zatem na spektakl do Starej Prochowni, a po wydarzeniu przedstawiłam mu się mówiąc, iż jestem koleżanką Jordiego Gonzalez. Adam szybko otworzył się na nową naszą znajomość, a po 8 miesiącach otrzymałam propozycję roli w Kompleksie Portnoya. I tutaj rozpoczęła się moja historia teatralna w Polsce – po raz pierwszy grałam na scenie po polsku. Jednocześnie otworzyło mi to drzwi do polskiego kina i telewizji.
- Zatem miałaś silną potrzebę powrotu do korzeni. Stąd zatem zapewne Szaman. Spektakl reporterski, którego premiera odbyła się w zeszłym roku w Teatrze WARSawy. Sztuka ta jest w końcu opowieścią o powrocie do korzeni, o odkrywaniu historii przodków i ich wpływie na nasze doczesne życie.
Jak tylko zamieszkałam w Warszawie to dowiedziałam się o historii mojej mamy. Okazało się, że moi dziadkowie nie są prawdziwymi jej rodzicami, czyli też nie są moimi dziadkami z krwi i kości. Otworzyło to puszkę Pandory i zaczęłam szukać moich korzeni. Zajęło mi to 11 lat. Moja mama nie chciała o tym w ogóle rozmawiać i jest to dla mnie oczywiście zrozumiałe – mówiła: Monika, idź dalej. Nie żyj przeszłością. A ja szukałam i jeździłam też co roku na Syberię do szamana Baira, gdzie dowiadywałam się coraz więcej o tym jak ważne są korzenie. Łatwiej dojść do swoich błędów, nawyków, talentów, gdy znasz swoją tożsamość. Widziałam jak ludzie, którzy tam przyjeżdżali się leczą – a lekarstwem głównym jest wiedzieć kim się jest. To mnie ujęło i zaskoczyło, jednocześnie rezonowało ze mną. I znalazłam.
- Widać, że jesteś głodna mocnych doświadczeń.
Bardzo. Poza tym lubię doświadczać tego, że jadę gdzieś zupełnie sama i muszę się dogadać z obcymi ludźmi. To bywa czasem bardziej ekstremalne aniżeli skok z paralotni.
- Wracając do Twojej tożsamości – czy czujesz się bardziej Polką niż Włoszką, a może zupełnie odwrotnie?
To pytanie towarzyszy mi bardzo często. (śmiech)
Wiem, że wciąż jest ono ciekawe, a zwłaszcza dla osoby, która nigdy się nie zastanawiała skąd pochodzi. A ja pochodzę z tego miejsca, z którego ktoś chce mnie widzieć. Zatem moi przyjaciele w Polsce widzą mnie jako Polkę. Ale co ciekawe – rolę cudzoziemki, czyli np. Włoszki, a jestem tutaj już 12 lat, grałam po raz pierwszy dopiero pół roku temu.
- A marzy Ci się jakaś rola?
Chciałabym jeszcze grać we wszystkich językach jakie znam. Mam w końcu mój skarb w postaci umiejętności posługiwania się płynnie sześcioma językami i chcę w końcu z tego skorzystać, zobaczyć co się dzieje poza Polską. Kocham grać po angielsku, język ten też jest dla mnie zupełnie naturalny – nie muszę uczyć się na nowo. I choć pandemia pokrzyżowała mi plany w zagraniu premiery po rosyjsku na Łotwie to wiem, że dobry czas nadejdzie. J
- Co jest Twoją misją w życiu?
Żyć zgodnie ze sobą, dbać o swoją „watahę” i dzięki swojej pracy być jakimkolwiek filtrem do tego, aby ktoś miał refleksję oraz emocje albo poprawił mu się dzień – bo na tym polega w końcu aktorstwo. Jestem ponadto czujna, by nie dać się zmanipulować totalnemu wirowi w Internecie, który uważam za cichą grozę dla naszych umysłów. Poza tym moje życie składa się z wielu małych misji.
- Wydajesz się szczęśliwa? Co daje Ci poczucie szczęścia?
Szczęście daje mi przede wszystkim akceptacja tego co jest i możliwość polepszenia stanu rzeczy tam, gdzie to możliwe. Jestem szczęśliwa, bo mam mniejsze, a tak naprawdę bliższe cele – zatem łatwiej mi je zdobywać. Tym samym częściej czuję się szczęśliwa. Ważniejsza jest dla mnie droga a nie cel, tak jak w podróży.
- A jak się widzisz np. za 20 czy 30 lat?
Jeśli dożyję to widzę się jako kobietę, która ma siwe włosy – prawdopodobnie długie, bo lubię długie włosy. W przyrodzie. Z jeszcze lepszym i głębszym poczuciem humoru. Będę się śmiała codziennie. Od czasu do czasu będę narzekać na bóle. Za oknem będę miała przepiękny widok, a w moim domu będą dobrzy i twórczy ludzie – bo jesteśmy sobie potrzebni.
- A jaki teatr Ci się marzy?
W Polsce działam głównie dlatego, że realizuję własne pomysły. Co 2-3 lata wychodzi mój kolejny projekt. A jeśli chodzi o teatr to mam ogromną potrzebę i chęć grać z innymi aktorami, a marzy mi się też tzw. klasyka, gdyż wywodzę się z nurtu eksperymentalnego i offowego. Niemniej przede wszystkim identyfikuję się z teatrem nowoczesnym, który przedstawia teraźniejszość.
- Czy jest jakieś pytanie, którego nigdy nie usłyszałaś, a na które chciałabyś bardzo odpowiedzieć?
Trudne pytanie. Podczas mojej kolejnej samotnej podróży pomedytuję i Ci odpowiem.
fot. Honorata Karapuda