„Halka” Stanisława Moniuszki, w reżyserii Mariusza Trelińskiego w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie – pisze Anna Czajkowska.
Na zakończenie Roku Stanisława Moniuszki, w grudniu, prawie całkiem nieznaną poza granicami Polski operę „Halka” wystawił Theater an der Wien. Interesująca koncepcja reżyserska Mariusza Trelińskiego, scenografia, a przede wszystkim zespół artystów na najwyższym poziomie, pozwoliły wiedeńskiej publiczności oraz krytykom rozsmakować się w naszej narodowej operze. Warto podkreślić, że o wiedeńską premierę, z wielkim zaangażowaniem i skutecznie zabiegał nasz rodak, wybitny tenor liryczny, uwielbiany i doceniany na całym świecie Piotr Beczała – i to właśnie on w dużej mierze przyczynił się do sukcesu dzieła Moniuszki w Theater an der Wien. Teraz kolej na Warszawę i Teatr Wielki – Operę Narodową, gdzie melomani z niecierpliwością oczekiwali premiery i występu Piotra Beczały w partii Jontka. W Wiedniu zebrał najlepsze recenzje, choć pochwał nie szczędzono też i pozostałym śpiewakom. Doceniono ogólnoludzki, psychologiczny wymiar dramatu, podejmowanie ważkich i wciąż aktualnych problemów. „Dla mnie jest to przede wszystkim opowieść o winie Janusza i wiecznym powrocie wydarzeń przeszłości, z których nie możemy się wyzwolić” – mówi reżyser Mariusz Treliński o swojej inscenizacji. Moniuszko skomponował „Halkę” zaraz po rabacji galicyjskiej jako swego rodzaju odpowiedź na wydarzenia związane z historią powstania krakowskiego. Libretto opery oparte na dramacie pochodzącej z Podhala Halki, uwiedzionej przez panicza Janusza, dziś wydaje się trochę anachroniczne. Szlachetne myśli i prawdziwy konflikt nie są czytelne dla cudzoziemca, brak im uniwersalizmu. Ale „Halka” to nie tylko góralszczyzna na tle malowniczego obrazka z Tatrami, dla części krytyków trochę nadto liryczno-czułostkowego. Moniuszko wpisał w nią wątki, które dziś na nowo odkrywamy – szczerą i bolesną diagnozę nierówności społecznych, pogardliwy stosunek „panów wobec niewolników”, wciąż obecny w dzisiejszym, nowoczesnym, wyzwolonym świecie.
Dla Trelińskiego partytura stanowi oś, wokół której buduje wypowiedź artystyczną – spójną i współcześnie emocjonującą. Przeniesione w lata 70. XX wieku wydarzenia i postacie z najbardziej znanej opery Moniuszki przestają być odległą historią. Akcja rozgrywa się w Hotelu Kasprowy w Zakopanem, w którym goszczą sławy świata kultury i polityki oraz dewizowi goście. Warto przypomnieć, że w czasach PRL-u Kasprowy był symbolem luksusu dostępnego tylko dla komunistycznych elit. W inscenizacji Trelińskiego hotelem zarządza dorobkiewicz Stolnik, którego córka Zosia ma zostać żoną bogatego Janusza. W pokojach gromadzą się weselni goście, a obsługują ich pokojówki i kelnerzy. Wśród nich Halka, pogardzana i pomiata, podobnie jak reszta personelu ciągle narażona na uwłaczające zaczepki i protekcjonalne traktowanie. Dziewczyna jest zaślepiona miłością do Janusza, niedawnego kochanka, w dodatku nosi pod sercem jego dziecko. Chociaż „sokół Jasieńko” skrzywdził ją i porzucił, nie chce dać wiary słowom wiernego, kochającego Jontka, który zdaje sobie sprawę z obłudy i fałszu „panicza”. Halka odrzuca miłość wiejskiego chłopaka, a jej tragiczny los powoli się dopełnia.
Na obrotowej scenie scenograf Boris Kudlićka odtworzył klimat epoki, którą część widzów dobrze pamięta. Ponieważ Treliński nadał operze cechy mrocznego thrillera, całość dekoracji i rekwizyty w estetyce kina noir znakomicie wpisują się w tę koncepcję. Obrotowa scena pozwala zajrzeć w każdy zakątek hotelu, a obrazy zmieniają się niczym w filmie. Autorka kostiumów, Dorota Roqueplo, ubrała bohaterów w modne w latach 70. stroje – kobiety w proste mini sukienki w geometryczne wzory i białe, wysokie kozaki na platformach. Panowie noszą koszule z szerokim kołnierzem, a do nich obowiązkowe spodnie dzwony. Czasem w ubiorach pojawia się trochę kiczowatego stylu disco i krótkie topy. Wszystkie elementy widowiska stapia reżyser w integralną, jednolitą, zrównoważoną całość, ale o ostatecznym wrażeniu widza decyduje przede wszystkim zespół artystów, który na scenie kreśli sugestywne portrety bohaterów. Piotr Beczała stwierdził kiedyś: „twórcą jest kompozytor i librecista, nigdy – reżyser. Ludzi można przyciągnąć do opery tylko jakością śpiewu i prawdą gry aktorskiej”.
Partię tytułową w moniuszkowskiej Halce wykonuje sopranistka Izabela Matuła (w drugiej obsadzie wystąpi Ewa Vesin), śpiewająca z dużym ładunkiem emocji i ekspresji. Podczas próby generalnej otwartej dla mediów podziwiam sposób, w jaki artystka łączy profesjonalizm wokalny z aktorską grą i dynamicznym podejściem do postaci. Jako Halka potrafi ujawniać silne uczucia (czasem wręcz do przesady), prowokując w ten sposób Janusza. Czyni to jej występ żywym, niepowtarzalnym i wcale nie odbiera mu naturalności. Halka kocha z całkowitym oddaniem i tego samego oczekuje od Janusza. Początkowo delikatna, w kolejnych aktach staje się coraz bardziej tragiczna, ponieważ toksyczna miłość ją niszczy. Naturalność i siła tej postaci płynie z buntu oraz gniewu z odcieniem drapieżności, pomieszanego z delikatnością i lekkością. Wyrażanie zróżnicowanych emocji w śpiewie wymaga znakomitej techniki i wypracowanego warsztatu, a Izabela Matuła taki posiada. Sopranistka świetnie brzmi w wysokim rejestrze, zachwyca dźwiękami w piano, by potem zadziwić niskim rejestrem, zbliżonym do ciepłego altu. Rafał Bartmiński w roli Jontka swobodnie podąża za koncepcją reżysera (na premierze występuje Piotr Beczała). Konsekwentnie budując postać zakochanego chłopaka, w pełni pokazuje mistrzostwo zarówno w partiach wokalnych, jak i w zadaniach aktorskich. Fascynuje, gdy podkreśla liryczne fragmenty z delikatnością, mocniej uderzając w momentach dramatycznych. Jego Jontek jest człowiekiem prostolinijnym, głęboko zanurzonym w platonicznej miłości do Halki. Ten silny mężczyzna skrywa w sobie sporo miękkości i czułości wobec dziewczyny, której nie może i nie chce opuścić, choć wie, że Halka nigdy go nie pokocha. Znakomity w każdej minucie śpiewu, oczarowuje słuchaczy rozdzierającymi serce frazami, wydobywa niuanse, moduluje barwę głosu, a niepowtarzalna aria – dumka Jontka „Szumią jodły na gór szczycie” – w jego interpretacji wzrusza niespotykaną głębią i cieplejszymi odcieniami. Tomasz Rak świetnie poradził sobie z partią Janusza, polskiego Don Juana i libertyna, a jego baryton brzmi czysto i donośnie. W scenicznej kreacji Tomasza Raka moniuszkowski bohater negatywny nie jest człowiekiem z gruntu złym. Poczucie winy przynosi mu ból, skutecznie zagłuszany przez lekkomyślność, brak odpowiedzialności oraz strach. Niestety, Janusz nie potrafi oprzeć się żądzom, kłamstwu oraz fałszowi i nie kryje pogardliwego stosunku do ludzi spoza „elity”. Podobnie zachowuje się nowobogacki Stolnik (Krzysztof Szumański) i Dziemba (Dariusz Machej), a ich nietłumione, prymitywne poczucie wyższości wobec innych wręcz przeraża. Obaj panowie eksponują owe cechy i w śpiewie, i w aktorskiej grze. Bardzo dobrze wypada też młodziutka, zdolna sopranistka Maria Stasiak w niewielkiej, ale pełnej ekspresji roli Zofii.
Muzyka Moniuszki w „Halce” broni się sama – konsekwentnie rozwija i podkreśla tok emocjonalnej treści utworu, ujawniając najdrobniejsze zmiany nastroju. Dzięki wykorzystanej przez kompozytora rytmice tańców narodowych – poloneza i mazura, Moniuszkę doceniały całe pokolenia z zapartym tchem wsłuchując się w porywające takty. W inscenizacji Trelińskiego nie ma już mazura z przytupem. Zamienia się w dyskotekowe podrygi podchmielonych, weselnych gości, a tańce góralskie kojarzą się z tanią cepeliadą. Trochę żal, ale taka jest koncepcja całości, tak bawi się elita PRL-u. Całe szczęście warstwa muzyczna pozostała… . Ciekawym elementem jest odczytywany symbolicznie, wieloznaczny rys „rewolucyjny” – pracownicy hotelu coraz bardziej buntują się przeciwko „panom”, ich gesty i postawa zaprzeczają usłużnym słowom zawartym w pieśniach chóralnych. A chór jest naprawdę dobry, świetnie radzi sobie z grą uczuć, z lekkością detalu zawartego w spójnej kompozycji. Orkiestrę prowadzi maestro Łukasz Borowicz – na narodowej scenie podkreśla nieśmiertelną wartość partytury i niemilknący urok polskości, unikając przy tym przytłaczającej masywności. Muzycy orkiestry Teatru Wielkiego – Opery Narodowej z sercem i mocą przekazują słuchaczom to, co w dziele Moniuszki najcenniejsze – porywający dramat, tragiczną miłość, żarliwe i wzruszające pieśni oraz pełen ognia taniec.
„Halka” zajęła w naszej rodzimej twórczości operowej wyjątkowe miejsce, stała się symbolem polskości w ówczesnej muzyce, a data jej warszawskiej premiery uchodzi za dzień narodzin opery narodowej. Dziś rzadko wykonywane dzieło powraca, ale w zupełnie innej, intrygującej odsłonie. Sam kształt przedstawienia, dekoracje, kostiumy, reżyseria z pewnością nie wszystkim się spodoba. Jednak uczta wokalna pozostanie, ponieważ to, co w nutach zawarł Moniuszko, co zapisał librecista, pozwala operowym gwiazdom na najwyższą ekspresję i spełnienie w swych rolach, dostarczając widzom niezapomnianych wzruszeń.