Recenzje

Morze krwi

Yan Lianke: Sen wioski Ding. PIW, Warszawa 2019 – pisze Izabela Mikrut.

„Sen wioski Ding” dotyka mocno problematyki społecznej, ale zawiesza się w przestrzeni między realnością i oniryzmem i za to będzie w pierwszej kolejności doceniany. Yan Lianke odwołuje się do zagadnienia trudnego, jednak pod płaszczykiem epidemii AIDS skrywa uniwersalne prawdy o ludziach i ich charakterach, niezależnych od czasu czy kręgu kulturowego. Dlatego też powieść może być dla wielu czytelników w różnych krajach wstrząsem – a jednocześnie urzekać też swoim wewnętrznym pięknem i starannym rytmem samej prozy.

Wioska Ding jest zamkniętą przestrzenią: to malutka społeczność ogarnięta obsesją na temat stworzenia własnego raju. Kiedy okazuje się, że krwią można płacić (a to „waluta”, która się wciąż odradza, tak, że można stosunkowo prosto dorobić się majątku), wszyscy chcą ją sprzedawać. Powstają specjalne punkty skupu, mieszkańcy, którzy na początku sceptycznie odnoszą się do pomysłu, z czasem popadają wręcz w uzależnienie – oddają krew bez przerwy, coraz częściej. Nie myślą o konsekwencjach, nie stanowi też sygnału alarmowego to, że po kilku takich akcjach po prostu muszą nadmiar krwi oddawać, czy tego chcą, czy nie. Krew nagle staje się ich sposobem na życie. Rzeczywistość w pewnym momencie weryfikuje wszelkie nadzieje – nagle wioskę opanowuje gorączka. Ludzie, którzy przedtem oddawali krew, zapadają na tajemniczą chorobę. Trawi ich gorączka, na ciele pojawiają się krwawe wybroczyny, a kto został ogarnięty tym schorzeniem, w krótkim czasie rozstanie się ze światem. W wiosce zaczyna panować strach. Teraz w cenie są ci, którzy krwi nie oddawali, albo przynajmniej – którzy mają dobre wyniki badań. Wynik badania to prezent, który można podarować małżonkowi (lub karta przetargowa w przypadku potencjalnego ślubu). Szuka się lekarstwa lub szczepionki na tajemniczą przypadłość, ale choroba wydaje się karą za zbyt ochocze korzystanie z własnych ciał. Ktoś przecież modę na oddawanie krwi zapoczątkował – teraz może wykorzystać swoją pozycję, żeby przemówić do rozsądku mieszkańcom.

Sytuacja z rozprzestrzeniającą się wśród ludzi śmiertelnie groźną gorączką to jedna ze sfer powieści, Yan Lianke nadaje jej brzmienie melodyjności i… baśni, jakby na przekór tragicznym przesłaniom. Tu, gdzie jest krew, powieść zamienia się w poezję. Ludziom nie można już pomóc, można za to opiewać ich błąd i ikarowskie dążenie do szczęścia, za które przyszło słono zapłacić. Ale Yan Lianke ma do powiedzenia coś więcej niż tylko refleksję na temat nieszanowania życia. „Sen wioski Ding” uruchamia ludzkie słabości. Ponieważ bohaterowie nie mają już nic do stracenia – ci, którzy są chorzy, i tak niedługo umrą, a ci zdrowi – mogą w każdej chwili zapaść na chorobę – rezygnują z wygłaszanych dotąd systemów wartości. Mężowie opuszczają swoje żony, żony znajdują sobie kochanków, każdy próbuje żyć jak chce – i bez oglądania się na innych. To automatycznie wprowadza spory chaos w życie niewielkiej społeczności i pokazuje, że prawdziwa epidemia może dopiero nadejść, wtedy, gdy ludzie przestaną mieć na uwadze dobro innych, a zaczną myśleć tylko o sobie. W takiej alegorycznej formie Yan Lianke szuka przestróg dla odbiorców. Całkiem nieźle mu to wychodzi, a „Sen wioski Ding” zwraca na siebie uwagę oryginalnością tematu, a także sposobem realizacji.

Komentarze
Udostepnij
Tags: ,