O spektaklu „Irena” w reżyserii Brian’a Kite’a w Teatrze Muzycznym w Poznaniu pisze Anna Czajkowska.
Muzyczny spektakl o holokauście, getcie, tragicznym losie Żydów pod okupacją faszystowskich Niemiec i o bohaterach, którzy ratowali ludzkie życie ryzykując własnym – pomysł może wydawać się zaskakujący, ale niesłusznie. Musical inspirowany historią Ireny Sendlerowej, Sprawiedliwej wśród Narodów Świata, pierwotnie miał się pojawić na Broadway’u, w Stanach Zjednoczonych. Ostatecznie (o czym wspomina Piotr Piwowarczyk, współautor libretta) trafił do Poznania i tutaj, na deskach Teatru Muzycznego odbyła się światowa premiera tego niezwykłego przedstawienia muzycznego. „Wierzymy, że przenosząc tę historię na deski teatru w formie dramatu muzycznego, możemy dotrzeć do szerszego grona odbiorców, niezależnie od wieku. Sprawić, że ta historia ożyje” – tłumaczy Przemysław Kieliszewski, dyrektor Teatru Muzycznego w Poznaniu. Czy „Irena” spodoba się widzom i krytykom, czy ma szansę na większy sukces? – moim zdaniem tak. Autorzy interesującego, poruszającego scenariusza – scenarzysta i reżyser Piotr Piwowarczyk oraz amerykańska reżyserka Mary Skinner osobiście poznali panią Irenę Sendlerową realizując o niej film dokumentalny pod tytułem „In the Name of Their Mothers” (nawet namówili ją do wystąpienia przed kamerą). Sukces filmu w 2010 roku pobudził ich do dalszego działania – z tą ważną, nietuzinkową historią chcieli dotrzeć do innych widzów i musical miał im w tym pomóc. Reżyserii spektaklu „Irena” chętnie podjął się Brian Kite, natomiast piosenki napisał Mark Campbell, a muzykę skomponował nasz znakomity kompozytor i pianista jazzowy, Włodek Pawlik.
Musical oparty jest na historii życia Ireny Sendlerowej, która w czasie II wojny światowej uratowała od zagłady wiele żydowskich dzieci. Gdy rozpoczął się wojenny koszmar miała zaledwie 29 lat, a jednak nie obawiała się ryzyka wierna zasadzie: „żeby świat był lepszy, konieczna jest miłość do każdego człowieka. I tolerancja, bez względu na rasę, religię i narodowość” (to jej słowa wypowiedziane w jednym z wywiadów). Bez wahania włączyła się w działalność na rzecz najsłabszych i najmniejszych, bezradnych wobec okrucieństwa niemieckiego terroru. Sytuacja w getcie dramatycznie pogarszała się i pojedyncze osoby myślały o ucieczce. Sendlerowa pomagała im znaleźć miejsce na zewnątrz murów, po aryjskiej stronie. W listopadzie 1942 roku zaczęła współpracę z polsko-żydowską organizacją – Radą Pomocy Żydom „Żegota”. Organizacja pozwalała wzmóc i zwielokrotnić działania grupie kobiet, wspólnie z którymi Irena wyprowadzała dzieci z getta warszawskiego. Narażając własne życie wywoziły je i ukrywały w polskich rodzinach, sierocińcach oraz klasztorach. Niektórzy twierdzą, że uratowała 2,5 tysiąca żydowskich dzieci, jednak postaci Ireny Sendlerowej nie należy sprowadzać tylko do liczb – to symbol człowieczeństwa i odwagi, które zwyciężają zło. I nadziei. Potwierdza to obecna na premierze Elżbieta Ficowska, urodzona w getcie żydowskim. Dziś osiemdziesięcioletnia, piękna kobieta, jako półroczne niemowlę została ukryta w drewnianej skrzynce i przewieziona na aryjską stronę. Po zakończeniu spektaklu zaproszono ją na scenę, a ona powiedziała widzom, że „jej przeżycie jest dowodem, iż będzie lepiej i obecna wojna też się kiedyś skończy”.
Na początku przed oczami publiczności pojawia się staruszka na wózku inwalidzkim, która wprowadza nas w klimat całej historii – dziewięćdziesięcioletnia Irena Sendlerowa jako autorka wspomnień podpisuje swoje książki i jeszcze raz przeżywa tragiczne, ale też radosne wydarzenia z młodości, przypomina sobie ludzi, których widma wciąż krążą wokół niej. To bohaterowie drugiego świata, czasu wojny, getta, walki o życie i godność. W zamyśle reżysera Briana Kite’a obie narracje są równie ważne, ale czas okupacji został ukazany szczególnie wnikliwie, z poruszającymi, bardzo naturalnymi portretami bohaterów i bogactwem ruchu scenicznego. Brian Kite, z wielkim wyczuciem proporcji w budowaniu wątków, epizodów, indywidualnych etiud, oddaje nastrój wojennej stolicy. Jego spektakl wykorzystuje estetykę miejskiej, czarnoszarej mroczności lat czterdziestych z krwistą kroplą. Pomaga w tym scenografia Damiana Styrny oraz dopracowane kostiumy autorstwa Anny Chadaj. Doskonale współgrają one z treścią i wymową widowiska oraz muzyką Włodka Pawlika, a także rewelacyjnymi projekcjami autorstwa Eliasza Styrny. Plastyczną urodę widowiska współtworzą perfekcyjnie komponowane sceny zbiorowe, obrazy pełne ekspresji, w których występują postacie drugo i trzecioplanowe. Podziwiam choreografię Dany Solimando, która zespołowi teatru pozwala na precyzyjne pokazanie starannie dopracowanego tła, idealnie spajającego się z klimatem i wydźwiękiem całości. Dzięki temu spektakl zyskuje głębię, historia tempo i rytm. W roli Ireny Sendlerowej występuje znakomita aktorka i śpiewaczka Oksana Hamerska. Bez trudu, wykorzystując swoje możliwości głosowe i technikę gry, wciela się na przemian w młodą i w wiekową Irenę. Prezentując swój indywidualny, aktorski kunszt pokazuje Sendlerową nie jako postać ze spiżu, heroinę bez wad, tylko jako człowieka pełnego wątpliwości, wahań, pielęgnującego wartości przekazane w dzieciństwie. Bywa apodyktyczna, zdecydowana, a jednak delikatna w uczuciach. Oksana Hamerska śpiewa z mocą, zmysłowo i głęboko, dzięki czemu jeszcze dobitniej podkreśla bohaterskie człowieczeństwo swej postaci. Pozostałe kobiety są równie piękne, delikatne, kobiece i przy tym pełne siły oraz determinacji. Libretto Piotra Piwowarczyka i Mary Skinner szczególnie uwypukla fakt, iż słaba płeć to mit – przyjaciółki Ireny mierzyły się z ogromnymi wyzwaniami i nie wahały przed poświęceniami. Występujące w dramacie muzycznym aktorki starają się pokazać wszystkie te cechy – z powodzeniem. U boku tytułowej bohaterki pojawia się Magda – bardzo naturalna, tryskająca energią Joanna Rybka-Sołtysiak i Jaga – pełna uroku, wdzięku oraz sprytu Katarzyna Tapek. A także pani Grinberg, młoda mama Icka – udana rola Anny Lasoty. Znakomicie radzą sobie na scenie dzieci, zwłaszcza Piotrek Hamerski w roli siedmioletniego Icka. Wielkie, wielkie brawa dla młodziutkich artystów!! Oczywiście mężczyzn również zobaczymy w muzycznym dramacie – część z granych przez nich bohaterów wzorowana jest na autentycznych postaciach: Jan Dobraczyński (Łukasz Brzeziński, Tobiasz Szafraniak), a także Janusz Korczak (Przemysław Łukaszewicz). Narzeczonego Ireny, Adama, gra Radosław Elis. To on, odchodząc od żony i zarzucając jej zaniedbania wobec najbliższych budzi największe wątpliwości w sercu Ireny, nawet wyrzuty sumienia i żal. Czy słusznie? W prezentowanych układach śpiewno–ruchowo-tanecznych tempo faluje, ale nie maleje. Aktorzy z zapałem śpiewają i tańczą, a kiedy wygłaszają monologi i dialogi ich słowa są pełne, żywe i wyraziste.
Wielkim atutem musicalu jest muzyka Włodka Pawlika, łącząca różne brzmienia (tak jak różne są charaktery bohaterów) – między innymi rock, jazz, soul. Bardzo nowoczesna, ale z nutą klasycznej nostalgii w nienachalnych dźwiękach. Nie ma tu żadnej przypadkowości, każda nuta brzmi idealnie. Scenografia jest niezwykle ujmująca, pomysłowa, symboliczna, piękna w swej prostocie, a w dodatku bardzo poruszająca. Projekcje – szkicowane kredą na czarnym tle rysunki budynków, nazwy ulic, daty i miejsca, nawet cmentarz, dziecięce postacie – chwytają za serce. To one prowadzą widza prosto do getta, w warszawskie zaułki, między dym i zgliszcza.
Polsko-amerykańska produkcja, poznański dramat muzyczny „Irena” to przykład połączenia niezwykłego tematu z urokiem i wdziękiem musicalu. Dzięki temu pomysłowi cała historia nabiera nowego, ciekawego wymiaru. Oczywiście najważniejszą rolę pełnią w nim artyści, swą grą obrazując ból, radość i cierpienie, oddając bogactwo nastrojów, emocji i podkreślając trudne przesłanie spektaklu. Przedstawienie z ciekawym librettem, wypełnione muzyką, pięknem obrazu, sprawnie przygotowane i dopracowane przez reżysera warte jest największych braw.
fot. Dawid Stube