Recenzje

Namiastka musicalu

„Huśtawka” wg sztuki „Dwoje na huśtawce” Williama Gibsona w reż. Anny Sroki-Hryń w Och-Teatrze w Warszawie – pisze  Iwa Poznerowicz.

Najnowsza premiera w Och-Teatrze to musical „Huśtawka”, którego libretto powstało na podstawie dramatu „Dwoje na huśtawce”. Prawdę mówiąc, po obejrzeniu przedstawienia zastanawiam się, czy zaangażowanie do obsady kilku tancerzy i aktorów musicalowych pozwala mówić o spektaklu jako musicalu.

Libretto do „Huśtawki” napisał Michael Bennett, amerykański reżyser teatralny, tancerz i choreograf. Podstawą był utwór Williama Gibsona „Dwoje na huśtawce”. Tekst przez lata realizowany był na wielu teatralnych scenach w Polsce i jako słuchowisko radiowe. Jedno z pierwszych wystawień – w roku 1960 z Elżbietą Kępińska i Zbigniewem Cybulskim – wyreżyserował na scenie Teatru Ateneum Andrzej Wajda. Po 30 latach, w 1990 roku Wajda ponownie wrócił do tekstu Gibsona i role Gizeli i Jerry’ego powierzył Krystynie Jandzie i Piotrowi Machalicy. To wystawienie miałam przyjemność, nie bez satysfakcji, oglądać na deskach Teatru Powszechnego w Warszawie. Wersja musicalowa tej sztuki również była kilkakrotnie realizowana, m. in. przez Ryszarda Pietruskiego z Grażyną Brodzińską, a dwa razy przez Wojciecha Kępczyńskiego.

„Huśtawka” to opowieść o spotkaniu dwojga ludzi – Gizeli i Jerry’ego. Ona jest mieszkanką podłej dzielnicy Nowego Yorku, tancerką, która – wraz ze swoimi przyjaciółmi – chce zrobić karierę. W ciągu dnia chodzi na lekcje baletu, wieczory spędza bawiąc się w nocnych klubach. Jerry Ryan jest prawnikiem z prowincji, który postanowił uwolnić się od bogatej żony i rozpocząć nowe życie poza rodzinną kancelarią teścia. Dzięki Gizeli poznaje różne kolory miasta, odwiedza nieznane, dziwne miejsca i powoli zakochuje się w szalonej i nieprzewidywalnej dziewczynie. Gizela wie, że jest inna, że nie należy, a przede wszystkim nie pasuje do świata Jerry’ego. Mężczyzna nie potrafi wybrać pomiędzy Gizelą a żoną, która walczy o powrót męża. On kocha je obie – szaleństwa i wariactwa Gizeli oraz stabilizację przy boku Tessy. Decyzja, którą podejmują protagoniści ostatecznie łamie ich serca.

Najnowsza wersja musicalowa „Huśtawki”, którą możemy od kilku dni oglądać na deskach Och-Teatru, prawdę mówiąc, nie do końca mnie usatysfakcjonowała. Spektakl jest kompozycyjnie nierówny, formalnie chwiejny, rozkręca się dość niemrawo przez cały pierwszy akt – tak jakby Anna Sroka-Hryń nie bardzo wiedziała jak swój pomysł na opowiedzenie tej historii zrealizować. Dopiero po przerwie akcja zaczyna być bardziej interesująca i wciągająca. Głównych bohaterów w przedstawieniu grają Natalia Sikora jako Gizela Mosca i Maciej Maciejewski jako Jerry Ryan. Przyznam się, że jestem fanką umiejętności Natalii Sikory, zwłaszcza po spektaklu „Piękny Nieczuły” i jej doskonałej, dogłębnie przejmującej kreacji odrzuconej kobiety. Niestety, moim zdaniem, w inscenizacji „Huśtawki” nie do końca jej emploi wokalno-aktorskie w tej konwencji się sprawdziło. Sikora jest dla mnie artystką bardzo emocjonalną i z dużą siłą dramatyczną, jednak w tym przedstawieniu swój prawdziwy temperament i talent pokazała dopiero w końcowych sekwencjach rozstania z ukochanym Jerrym. Przejmujący, tak bardzo charakterystyczny głos aktorki mógł w tym spektaklu momentami drażnić, zwłaszcza wtedy, kiedy dźwięki brzmiały płasko, chrypliwie i pokazywały trudności emisyjne, z jakimi artystka musi się mierzyć. Można było odnieść wrażenie, jakby Sikora nie do końca wiedziała, jaka ma być jej bohaterka –  i dopiero w końcówce II aktu znalazła właściwą drogę dla wyrażenia głębokich emocji, które jej towarzyszą. Wcześniej raczej trudno uwierzyć w fascynację Jerry’ego i jego zauroczenie dziewczyną aspirującą do bycia tancerką..

Maciej Maciejewski, jako Jerry Ryan, zagrał zwykłego faceta, który rozstaje się z żoną i w „wielkim jabłku” – jak nazywa Nowy York – spotyka intrygującą kobietę. I choć jego serce jest rozdarte, ostatecznie wygrywa wciąż kochająca go żona, lepiej pasująca do amerykańskiego porządku świata. Maciejewski jest szczery w swojej roli, ma ciekawy głos i udaje mu się interesująco poprowadzić swoją postać, od przelotnej znajomości z rozrywkową dziewczyną, do prawdziwego dramatu rozstania z miłością.

W zespole aktorskim, oprócz dwójki głównych bohaterów, na uwagę zasługuje jeszcze Mariusz Ostrowski jako David. Jego postać choreografa i oddanego przyjaciela Gizeli od początku przyciąga uwagę widza. Aktor Teatru Jaracza w Łodzi nie  poszedł na łatwiznę w karykaturalnym prezentowaniu postaci geja. Udało mu się pokazać nie tylko homoseksualnego artystę, ale też ciepłego i wrażliwego człowieka. A na dodatek Ostrowski ma w sobie musicalowy dryg taneczny, który bardzo naturalnie na scenie eksponuje.

Scenografia autorstwa Grzegorza Policińskiego pozwala na pokazanie – na prawie pustej scenie – różnych miejsc, w których rozgrywa się akcja dramatu. Czasami jest to scena klubu nocnego, innym razem japońska restauracja lub ruchliwa ulica Nowego Yorku. Tylko po obu bokach zainscenizowane są na antresoli dwa pokoje głównych bohaterów.

Spektakl, którego reżyserii podjęła się świetna aktorka dramatyczna i musicalowa, obdarzona niepowtarzalnym głosem, Anna Sroka-Hryń (do tej pory nie mogę otrząsnąć się po jej mistrzowskiej roli w spektaklu „Almodovaria”),  miał być – jak czytamy na stronie Och-Teatru – „pełnokrwistym musicalem”. Rzeczywiście, w przedstawieniu aktorzy i tancerze śpiewają piosenki autorstwa Dorothy Fields w świetnym tłumaczeniu Wojciecha Młynarskiego i tańczą do muzyki Cy Colemana. Jednak nawet ciekawe aranżacje Mateusza Dębskiego i grający na żywo – zresztą świetnie – zespół muzyczny niewiele pomagają. Całość jest raczej namiastką musicalu, albo – nazywając rzecz delikatniej – „mini musicalem”, albowiem brakuje w nim głosów, które zachwycają i tańca, od którego krew szybciej popłynie. Dopiero finał pokazuje, jak ten spektakl naprawdę mógłby zadziałać na widza. A to zdecydowanie za mało jak na 150 minut jego trwania.


Fot. Robert Jaworski

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , ,