Recenzje

Muzyczna podróż

Leopold Tyrmand: U brzegów jazzu. MG, Kraków 2018 – pisze Izabela Mikrut

Leopold Tyrmand zrobił wiele dla rozpropagowania muzyki jazowej i tom “U brzegów jazzu” do dzisiaj można traktować jako ważny przewodnik dla melomanów (i krytyków muzycznych). Książka powraca na rynek w ramach przypominania wszystkich dzieł Tyrmanda i stanowi oryginalną, pełną pasji lekturę poświęconą narodzinom jazzu, związkom z bluesem czy ragtime’ami. Wbrew przypuszczeniom, autor nie będzie tu próbował podawać definicji jazzu – zarówno on, jak i Stefan Kisielewski, twórca wprowadzenia, wolą tworzyć eseje albo krótkie felietony krążące wokół głównego tematu, zawierające szereg improwizacji, ale i mnóstwo konkretów.

Samo opisywanie technicznej strony muzyki jazzowej byłoby nie tylko nużące, ale i sprzeczne z naturą gatunku, dlatego też Tyrmand ze znawstwem tematu odwołuje się do struktur kompozycyjnych raczej rzadko i w ramach dygresji czy ciekawostek. Jest wtedy jednak w stanie podać sporo szczegółów i wyjaśnić, czym od strony formalnej charakteryzuje się jazz. Bardziej interesuje go jednak – co nie dziwi – możliwość zmiany oceny poszczególnych instrumentów (rola trąbki lub rozstrojonego fortepianu), pochodzenie tego rodzaju muzyki, wyrażane nią treści i emocje. Od czasu do czasu rzuca autor standardem jazzowym czy nazwiskiem wykonawcy, którego po prostu poznać trzeba. W ten sposób “U brzegów jazzu” staje się podpowiedzią dla tych zainteresowanych tematem, którzy nie wiedzą od czego zacząć muzyczną podróż. Tyrmand w tej książce popada w tony filozoficzno-refleksyjne, są mu zdecydowanie bliższe niż katalogowanie dokonań albo wyliczenia. Daje się ponieść rozważaniom o muzyce, jednak podpiera je głęboką wiedzą i wyczuciem. Na etapie narracji udaje mu się budzić skojarzenia z melodyjnością, już sam dobór słownictwa czy fraz wskazuje na próbę dostarczania czytelnikom opowieści płynącej, rozegranej i doskonale brzmiącej.

Nie ma reguły co do długości i kształtu tekstów zamieszczonych w tej książce: można tu spotkać zarówno proste i krótkie felietonowe teksty, niczym artykuły prasowe popularyzujące temat, można też natknąć się na bardzo rozbudowane komentarze, próby dogłębnego charakteryzowania zagadnienia – w powiązaniu z erudycyjnymi dodatkami. Leopold Tyrmand nie trzyma się strukturalistycznego rytmu, obce są mu jakiekolwiek rodzaje porządkowania wiadomości i wprowadzania podręcznikowych informacji – chce, żeby odbiorcy jazz przede wszystkim poczuli, żeby odnaleźli specyficzny rytm i – przede wszystkim – powód do słuchania. Jazz staje się tutaj niemal religią, ale nie ma w tym bałwochwalczości ani przekonywania innych do tego typu rozrywki. Tyrmand dostarcza czytelnikom podstaw, które sam już poznał – i wprowadza na wyższy poziom wtajemniczenia. Jest dla odbiorców znawcą, ale jednocześnie pozostaje człowiekiem zafascynowanym muzyką. Pisze w tym tomie tylko o muzyce, jedyny wyjątek, jaki robi, to sytuacja Murzynów, którzy odpowiedzialni są za narodziny jazzu: ale i tutaj nie wykracza zbyt daleko w swoich analizach od rytmów i dźwięków.

Jest tom “U brzegów jazzu” książką stonowaną, mimo oczywistej fascynacji autora tematem – nie ma tu bezpodstawnych zachwytów ani prób przekonywania czytelników do konkretnych postaw wobec gatunku. Tyrmand pozwala natomiast zrozumieć, dlaczego jego jazz ujął, określa powody, dla których można się w tej muzyce zatracić. Pisze o jazzie, a nie o swojej miłości do niego – i ta różnica sprawia, że tom do dzisiaj jest wartościowy.

Komentarze
Udostepnij
Tags: ,