Recenzje

Muzyczne podróże i szaleństwo dźwięków

Festiwal La Folle Journée / Szalone Dni Muzyki 2019 – „Kartki z podróży”, dziesiąta polska edycja, Teatr Wielki – Opera Narodowa w Warszawie; główny organizator w Polsce – Orkiestra Sinfonia Varsovia. Dzień pierwszy – pisze Anna Czajkowska

Kolejna, tym razem już dziesiąta edycja Szalonych Dni Muzyki 2019 niezmiennie zachwyca, czaruje bogactwem propozycji i przyciąga nie tylko melomanów, ale także osoby, które na co dzień nie słuchają muzyki klasycznej i nie bywają w filharmonii. W ciągu trzech dni, w jednej przestrzeni, ale w kilku salach Teatru Wielkiego – Opery Narodowej (specjalnie zaadoptowanych na ten wyjątkowy czas), odbywa się mnóstwo koncertów o bardzo zróżnicowanym charakterze. Znakomite kwartety, orkiestry, zespoły kameralne i soliści, a obok nich ambitni, pełni zapału młodzi muzycy z orkiestr szkolnych przybliżają słuchaczom w wieku od 0 do lat 100 niuanse świata dźwięków. Muzyczne impresje i dygresje oraz monumentalne utwory w bardzo przystępnej wersji – nie dłuższej niż 60 minut – są na wyciągnięcie ręki. Tegoroczny temat przewodni – „Kartki z podróży” – pozwala na bogaty, czasem mile zaskakujący dobór repertuaru: od klasyki przez jazz, blues, muzykę ludową, regionalne rytmy, aż po muzykę filmową i teatralną.

Dziesiąty festiwal wyjątkowo trwał nieco dłużej, ponieważ rozpoczął się już w czwartek. Złożone z czterech koncertów kameralnych Preludium odbyło się w siedzibie Orkiestry Sinfonia Varsovia przy ulicy Grochowskiej. Kolejne – jak zwykle w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej.

Tematy festiwali La Folle Journée (chodzi o kolejne edycje) są we wszystkich krajach takie same, jednak, oprócz inspiracji z Nantes, „polska wersja” ma własne, niepowtarzalne pomysły i propozycje. Myśl przewodnia, czyli podróżnicze wrażenia i wariacje na temat odwiedzanych krajów i krain pojawiają się podczas uroczystego koncertu inaugurującego Szalone Dni Muzyki 2019. W ciągu 75 minut wybrzmiały ważne i reprezentatywne dla całego festiwalu kompozycje. Na głównej scenie, w Sali nazwanej Transatlantyk, jako pierwszy pojawił się Kwartet Capitol z Wrocławia ze swym osobliwym instrumentarium, na które składają się unikatowe, wykonane przez lutnika dwie skrzypotrąby, jedna altotrąba i cellotrąba. Skrzypotrąby, choć obecnie rzadko używane, nie są nowym wynalazkiem. Skrzypce Stroha, które zostały opatentowane w 1899 roku, do drugiej połowy lat 20. XX wieku były jednym z najważniejszych instrumentów w przemyśle studyjnym, a używały ich z powodzeniem głównie orkiestry rozrywkowe. Swoją popularność zaczęły tracić wraz z wprowadzeniem mikrofonów elektrycznych, niezbędnych w nagraniach. Kwartetowi towarzyszyła charyzmatyczna Emose Uhunmwangho, aktorka i piosenkarka o polsko-nigeryjskich korzeniach, związana z wrocławskim Teatrem Capitol, która z wspólnie z muzykami wprowadziła słuchaczy w nastrój podróżniczych szaleństw z muzyką. Jej niezwykły, soulowy głos o głębokim brzmieniu i sile wydaje się niemal magiczny. Utwór Moniuszki „Prząśniczka” w interpretacji Emose to coś nowego, zabawnego i inspirującego, a bajeczne skrzypotrąby jeszcze ten efekt pogłębiają, dodając ostrości i siły. Po skrzypotrąbach sceną zawładnęła niezawodna, cudowna Sinfonia Varsovia oraz estoński dyrygent Mihhail Gerts. Wspólnie zaprezentowali widzom „Tańce z Galanty” Zoltána Kodàly’ego. Rapsodia czy raczej poemat taneczny, owoc jednej z wypraw folklorystycznych kompozytora,  jest utworem niezwykle autentycznym, bardzo „węgierskim” i wdzięcznym. Po nim publiczność wysłuchała porywającej rapsodii orkiestrowej España, Emmanuela Chabriera, skomponowanej po kilkumiesięcznym pobycie autora w Hiszpanii, a na koniec – Koncertu fortepianowego G-dur Maurice’a Ravela, utworu na fortepian i orkiestrę, z licznymi frazami rodem z jazzowego standardu. Inspiracją do powstania tego wesołego i błyskotliwego utworu była dla Ravela podróż do Stanów Zjednoczonych, która zaowocowała taką właśnie „pocztówką”. Prostotę i wirtuozerię, dwa przeplatające się ze sobą elementy koncertu znakomicie wydobywa francuski pianista Frank Braley. Artysta po mistrzowsku radzi sobie ze zmieniającymi się tonacjami, gra z lekkością i wyczuciem, skupiony na ilustracyjnej stronie utworu. Brzmienie orkiestry, która mu towarzyszy, pozostaje bez zarzutu – skrzy się kontrastami, podkreślając bogatą melodykę i barwną oprawę instrumentacyjną utworów. Energia pulsuje w całej sali, a wszystko zgodnie z partyturą i pod kierunkiem równie zaangażowanego dyrygenta. Pasja, z jaką Mihhail Gerts kieruje tego wieczoru zespołem Sinfonii Varsovii udziela się wszystkim, a próba wykreowania czegoś prawdziwego, nasyconego radością podróżowania, grania i słuchania udaje się w pełni. Emocje, które uwalnia muzyka wykonywana przez Orkiestrę Sinfonia Varsovia oraz zaproszonych przez nią młodych, zdolnych wykonawców (uczniów szkół muzycznych) poruszają serca i napełniają optymizmem – w takim nastroju kontynuuję  tegoroczne szaleństwo Szalonych Dni z Muzyką.

Kolej na spotkanie z kwartetem saksofonowym. Czterej młodzi muzycy pokazują jak można bawić się muzyką, odkrywając jej nieznane obszary i interpretując na nowo. The Whoop Group w składzie: Jakub Muras – saksofon sopranowy, Mateusz Dobosz – saksofon altowy, Krzysztof Koszowski – saksofon tenorowy oraz Szymon Zawodny – saksofon barytonowy, porywa swoją energią i zadziwia pomysłowością. Wybitni saksofoniści młodego pokolenia wykonują zarówno standardy muzyki klasycznej, jak i jazzowej, a nawet… hip-hop. Rozpoczęli swój występ od „Burzy”, trzeciej części koncertu skrzypcowego „Lato” Antonia Vivaldiego i natychmiast podbili serca słuchaczy. Autorskie aranżacje znanych dzieł muzyki poważnej to rzecz jasna śmiały krok i wyzwanie rzucone kanonom tejże muzyki, ale jakże udane! Dwa Preludia Fryderyka Chopina (gis-moll i e-moll) oraz Etiuda a-moll, brzmią nieco zadziornie, ale w bardzo pozytywnym sensie! Z utworów oryginalnie napisanych na kwartet saksofonowy przez współczesnych kompozytorów, saksofoniści zaprezentowali „Ciudades” („Miasta”) Willema van Merwijka, holenderskiego artysty kryjącego się pod pseudonimem Guillermo Lago. To bardzo czytelne w odbiorze, malownicze pocztówki z sześciu wybranych przez kompozytora miast. A na koniec – czyste szaleństwo autorstwa jednego z muzyków zespołu The Whoop Group, Krzysztofa Koszowskiego. Wariacje na tematy polskie, a wśród nich na przykład „Bogarodzica” zaaranżowana na cztery saksofony. Po prostu muzyczny miód!

Piątkowy, festiwalowy wieczór kończą najsłynniejsze arie. Ponownie udaję się do Sali Transatlantyk, gdzie za pulpitem dyrygenckim staje Bassem Akiki, który swym zaangażowaniem, niespożytą energią i uśmiechem zaraża wszystkich. Jego temperament bardzo dobrze pasuje do koncertu „Pora na arie”, w którym niezmierzone pokłady uczuciowości znajdują odbicie w kobiecych głosach. Fascynujące spotkanie i przyjemność słuchania wzbogacają interesujące opowieści o muzyce i bohaterkach oper – koncert prowadzi moja ulubiona, niezawodna reporterka i prezenterka radiowa Urszula Urzędowska. Gdy wybrzmią ostatnie dźwięki uwertury z opery kameralnej „Powder her face” Thomasa Adèsa, w bezbłędnym, bogatym wykonaniu Orkiestry Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, na scenie pojawia się Anna Borucka, mezzosopran. Z niezwykłą delikatnością, ale i zalotną zadziornością wykonuje arię z opery „Powder her face” („Fancy Ari”). Po wysłuchaniu historii księżnej brytyjskiej, Margaret Campbell, publiczność ma okazję delektować się dramatyzmem i siłą innych pieśni. „Nonn’ erubescite, reges” to wyrazista aria Jokasty z opery „Król Edyp” Igora Strawińskiego, a po niej – kochana przez publiczność, porywająca „Habanera” z opery „Carmen” Georgesa Bizeta. I kolejna – „Tu, que di gel sei cinta’ – cudna aria Liu z opery „Turandot” Giacomo Pucciniego. I jeszcze „Pieśń Roksany” z opery „Król Roger” Karola Szymanowskiego. Tu swoje umiejętności zaprezentowała młoda sopranistka Ewa Tracz, która zaśpiewała przepięknie – z mocą, choć delikatnie, niezwykle lirycznie wykonała „Kołysankę Roksany” („Uśnijcie krwawe sny króla Rogera”). Smutna, bardzo „deklamacyjna” aria Ulany, trudna i wymagająca stanowi popis wokalny artystki. Równie inspirująco brzmi aria Carmen, która wymaga nieco innego głosu. I muszę przyznać, że Anna Borucka jako temperamentna cyganka oczarowała wszystkich słuchaczy. Jednak czyste głosy i dramatyczne dzieje bohaterek oper potrzebują odpowiedniego tła, a to z powodzeniem tworzą muzycy – Ewie Tracz i Annie Boruckiej towarzyszy wspomniana Orkiestra Teatru Wielkiego – znakomita i doświadczona. Na deser – i to jaki! – dyrygent wraz z muzykami serwuje „Duet kwiatów” z opery „Lakmé”. Śpiew obu pań – cudownie delikatny, wibrujący w najwyższych partiach, dźwięczny i wzruszający, zamyka ten niezwykły koncert. A piątkowe, muzyczne  szaleństwo to dopiero początek wielkiej, trzydniowej uczty.

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , , , , , , , , , , , , , , , ,