O „Requiem pour L.” w reżyserii Alaina Platela na V Międzynarodowym Festiwalu Teatrów Formy Materia Prima pisze Joanna Raba.
Jak słusznie zauważa Magdalena Zielińska w swoim tekście Międzykulturowy rytuał pożegnalny, scenografia w spektaklu Requiem pour L. przypomina Pomnik Pomordowanych Żydów Europy w Berlinie. Alain Platel dla czternastu muzyków przewidział przestrzeń składającą się z równolegle ułożonych szarych bloków o nierównej wysokości, pomiędzy którymi performerzy poruszają się swobodnie. Ale i samodzielnie można skojarzyć te obiekty z grobami czy też miejscem pamięci, choćby przez nieliczne białe kamienie pozostawione na niektórych z tych obiektów.
Mimo że zarówno przestrzeń, jak i tytuł oraz wykorzystanie mszy żałobnej Amadeusza Mozarta w kompozycji Fabrizia Cassoli jasno nawiązuje do śmierci, to ciężko uwierzyć, żeby ten żywy koncertowy spektakl był faktycznie requiem. A jednak nieprzerwany ciąg utworów odegrany z niezwykłą energią przez czternastu muzyków w kolorowych koszulach jest bez wątpienia przeznaczony dla umierającej osoby.
Tą osobą jest najprawdopodobniej tytułowa L., starsza kobieta, której twarz widzimy wyświetloną na tylnej, czarno-białej projekcji. Jest słaba, bez wątpienia oglądamy jej ostatnie chwile. Przy sobie ma pluszowego misia i czuwającą wokół jej łóżka rodzinę. Widzimy ją przez cały czas trwania spektaklu. Czasem zdoła się jeszcze uśmiechnąć, czasem coś powiedzieć. Muzycy korespondują niejednokrotnie z tym przejmującym obrazem, odwracają się do widowni plecami, a do L. twarzą, unoszą ręce, śpiewają i grają, patrząc wprost na nią zawieszoną wysoko nad ich głowami.
Przyznaję, że mimowolnie przyszedł mi na myśl utwór Charlesa Aznavoura La mamma, który również dotyczy umierającej kobiety otoczonej rodziną, śpiewem i miłością, ale spektakl przywołał też skojarzenia tradycjami takimi, jak puste noce. Requiem pour L. ma jednak zupełnie inny charakter. Muzycy tańczą, wskakują na „groby”, wyklaskują skomplikowane rytmy, czy też chwytają się za ręce podczas śpiewu, dzieląc się emocjami. Jazzowe i afrykańskie brzmienia ożywiają operowe elementy, a ten niezwykły muzyczny eklektyzm sprawia, że ponure oblicze mszy żałobnej zamienia się w pełne energii i dynamiki doświadczenie.
L. odchodzi w czasie tego niezwykłego requiem niemal niezauważalnie. Rodzina przytula ją i całuje, a muzycy przerywają koncert, pogrążając się w chwili ciszy. Ukazywanie prawdziwej śmierci (choćby poprzez rejestrację wideo) jest często związane z rozterkami etycznymi. To bardzo intymny moment, nierozerwalnie związany z fizycznością człowieka, który sztuka woli przestawiać i opracowywać za pomocą masek i środków zastępczych, aby nie dopuścić do przekroczenia pewnego kulturowego i społecznego tabu. Requiem pour L. nie wywołuje jednak żadnego wewnętrznego protestu związanego z tym odważnym gestem. Przeniesienie do sfery publicznej obrazu śmierci nie ujmuje nic z godności człowieka, a raczej oswaja ten obraz dzięki formie, którą obrali twórcy, a także szacunkowi z jakim zostały potraktowane ostatnie chwile L.
Fot. Chris Van der Burght
Joanna Raba – studentka teatrologii na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie.