O premierze Wyzwolenia Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Jana Klaty w Teatrze Wybrzeże pisze Magda Mielke.
Po trzech latach remontu Teatr Wybrzeże otworzył drzwi Dużej Sceny i zaprosił widzów na wyjątkową premierę. Po raz pierwszy na deskach gdańskiego teatru wystawiono “Wyzwolenie” Stanisława Wyspiańskiego. Reżyserii tego arcydramatu podjął się regularnie współpracujący z Wybrzeżem Jan Klata, który stworzył wizjonerską, bardzo plastyczną inscenizację, ze świetną kreacją całego zespołu aktorskiego.
Z okazji inauguracji Dużej Sceny, która przez ostatnie trzy lata była przebudowywana i modernizowana, Teatr Wybrzeże przygotował premierę “Wyzwolenia” Wyspiańskiego. Godna okazja, aby wystawić tę jedną z najważniejszych polskich sztuk, która w dodatku nigdy nie gościła na gdańskiej scenie, zbiegła się w czasie ze 120-letnią rocznicą krakowskiej prapremiery dramatu.
Dyrektor Teatru Wybrzeże, Adam Orzechowski, powierzył przygotowanie “Wyzwolenia” Janowi Klacie, jednemu z czołowych reżyserów współczesnego teatru w Polsce, znanemu ze swoich odważnych, wizjonerskich i bezkompromisowych spektakli. Klata od kilku sezonów jest stałym współpracownikiem gdańskiego teatru. Zrealizował tu m.in. docenione przez publiczność i wielokrotnie nagradzane “Trojanki”. Po kilku zagranicznych sztukach, za namową dyrektora, sięgnął po dramat ze ścisłego polskiego kanonu narodowego.
Napisane w 1902 roku, a wydane w styczniu 1903 roku “Wyzwolenie” podejmuje diagnozę ówczesnej Polski i jej problemów. To sztuka o potrzebie duchowego wstrząsu, wyzwolenia z bezwładu woli i umysłu, pozbycia się narodowych wad i kompleksów. Wyspiański podjął się polemiki z “Dziadami” Adama Mickiewicza i głównym bohaterem uczynił tamtejszego Konrada. To jego zadaniem jest tytułowe wyzwolenie kraju, narodu i sztuki.
W przeddzień wyborów parlamentarnych sztuka wybrzmiała bardzo aktualnie. Ta współczesność dramatu to przede wszystkim zasługa samego tekstu, uwidaczniającego geniusz Wyspiańskiego, aniżeli efekt działań realizatorów gdańskiej inscenizacji. Choć i tym drugim należy się chapeau bas za to, że uniknęli pułapki, która towarzyszy sięganiu dziś po “Wyzwolenie” – stworzenia uwspółcześnionego, jednoznacznego politycznie i doraźnego dzieła. Takie zabiegi są tu niepotrzebne. Sama wierność tekstowi wystarczy, aby na scenie padały słowa, w których każda partia polityczna mogłaby znaleźć slogan dla siebie.
Klata przyglądając się występującym w “Wyzwoleniu” sporom idzie krok dalej. Ponad doraźność przekłada szukanie głębokich sensów i uniwersalnych znaczeń. Patrzy na teraźniejszość przez pryzmat przeszłości, pokazując, że wciąż toczące się spory nic się nie zmieniły. Cały czas wracamy do tych samych miejsc, rozdrapujemy niezabliźnione rany i pielęgnujemy podziały – nieważne czy chodzi o Smoleńsk, atak nożownika czy samospalenie – skutek jest ten sam. Sztuka ta, podobnie jak 120 lat temu, prezentowana jest po to, aby widownia (rozumiana jako zbiorowość) mogła przejrzeć się w zwierciadle własnych lęków, uprzedzeń, udręk i narodowych mitów.
Stawiając pytania o sens wspólnoty czy potrzebę wolności, Klata bywa w swym stylu podobnie rozgorączkowany, co “chory” na Polskę Wyspiański. “Wyzwolenie” to trudny tekst i ta inscenizacja nie ułatwia jego zrozumienia. W wyłapywaniu sensów nie pomaga też bardzo wyrazista forma spektaklu. Niemniej, nie jest to zarzut, gdyż gdańskie “Wyzwolenie” to bardzo plastyczny, wizjonerski i odważny spektakl. Spektakl, który uwydatnia wiele możliwości technicznych nowej sceny – zarówno jej mechanikę (m.in. system zapadni i wypiętrzeń, obrotową scenę, sztankiety), jak i nowoczesne urządzenia akustyczno-elektryczne. Autor scenografii Mirek Kaczmarek i choreograf Maćko Prusak nadali całości postapokaliptycznego wymiaru, który tylko “dodaje” spektaklowi. Stronę wizualną uzupełniają projekcje fragmentów “Sądu Ostatecznego” (za video odpowiada Natan Berkowicz).
Dzięki “Wyzwoleniu”, pierwszy raz od dłuższego czasu, możemy podziwiać na scenie znaczną część zespołu gdańskiego teatru. Większość z aktorów wciela się w identyczne, półnagie postacie – widma, które rozmawiają ze sobą o Polsce i Polakach. Temu upiornemu zbiorowemu bohaterowi towarzyszy na scenie Muza (Katarzyna Dałek) – Śmierć przypominająca filmowego Jokera oraz Konrad, który został tu rozszczepiony na pięć postaci – trzech mężczyzn i dwie kobiety w różnym wieku. Z jednej strony to metafora schizofrenicznej natury Konrada, targanego wieloma sprzecznościami. Z drugiej symbol każdego Polaka zatroskanego o losy swojego kraju.
Napisany ponad stulecie temu tekst nadal budzi silne emocje, a refleksje w nim zawarte nie straciły na aktualności. To wciąż doskonały bodziec do namysłu nad wspólnotą i jej historią. W końcu nic nam tak nie wychodzi jak rozpamiętywanie śmierci i pogrążanie się w męczeństwie.
fot. Rafał Skwarek