„A mi to rybka!” Francisa Vebera w reż. Marcina Sławińskiego w Teatrze Capitol w Warszawie – pisze Wiesław Kowalski.
Francis Veber w „Kolacji dla głupca”, która w 1993 roku podbiła Paryż i odtąd jest bodaj najczęściej granym jego dramatem w Polsce, głównym bohaterem uczynił Pignona, dziwacznego i łatwowiernego oryginała. To nazwisko pojawia się również w innych jego dramatach, w dość zaskakujących sytuacjach i w różnych wcieleniach. Tak nazywane jest na przykład małe pływające w akwarium stworzenie w przedstawieniu „A mi to rybka!”, które pojawiło się niedawno na afiszu warszawskiego Teatru Capitol. To kolejny zabawny tekst autora „Najdroższego”, jak zawsze bardzo dobrze przetłumaczony przez Barbarę Grzegorzewską.
„A mi to rybka!” to komedia, której komizm opiera się na dość ciekawie rysowanym konflikcie, do którego dochodzi między dobrze sytuowanymi małżonkami (Christine i Jacques) w średnim wieku, dość mocno już sobą znudzonymi. Tym razem spokój domostwa zakłóca ich wspólny znajomy sprzed lat, który zdaje się być bohaterem równie pociesznym, co wspomniany na początku „kolacyjny” fajtłapa. To za jego sprawą do tercetu dołączy jeszcze pełna wdzięku Dounia (Olga Paszkowska), wprowadzając sporo fermentu opowieścią o swoim mieszkającym na Kaukazie synu. Jak na dobrze skonstruowaną komedię przystało jest w tej intrydze sporo zabawnych nieporozumień, śmiesznych dialogowych dysonansów, żywo toczącej się akcji, a także sprytnego wykorzystania w narracji niespodziewanych komentarzy tytułowej rybki, która niczym powiernik domowych tajemnic zadomowi się zamiast rasowego yorka (o takim psie marzyła Christine, ale…) i nie tylko raz przemówi ze sceny ludzkim głosem (Cezary Pazura); tym samym będzie podobnie jak natarczywy przyjaciel źródłem niepohamowanego komizmu.
Jak zawsze u Vebera można i tutaj znaleźć elementy krytyki społecznej czy nieco przewrotnego podpatrywania natury obyczajowej. Reżyser eksponuje ten wymiar dość dyskretnie, jakby wierząc, że refleksja z obserwacji komunikacyjnych nieporozumień prędzej czy później i tak musi się pojawić. Albowiem „A to mi rybka!” pełnymi garściami korzysta z tego, co powstaje na styku podziałów stwarzanych przez inność charakterów i temperamentów, gdzie ludzie biedni egzystują obok bogatych, pesymiści obok optymistów, a szczęśliwcy obok życiowych nieudaczników czy pechowców.
Marcin Sławiński, tworząc przedstawienie stylowo lekkie i zachowujące francuski wdzięk, zadbał, by tempo spektaklu bez uciekania się do grubych farsowych gagów czy oczywistych aluzji erotycznych, było urozmaicone, tak samo jak mocno skontrastowane postaci protagonistów. Postawił na klasyczną prostotę, skrótowość w kompozycji przestrzeni i trzeba przyznać, że ta oszczędność służy tutaj przede wszystkim wyeksponowaniu aktorskich działań i mocno znaczonych relacji między poszczególnymi postaciami. Najwięcej powodów do śmiechu dostarcza oczywiście Jean Pierre (bardzo dobra, bo pełna konsekwencji w znakowaniu charakterystyczności poczciwca rola Pawła Koślika), którego niełatwo jest się pozbyć, bo jak już się wprowadza do apartamentu Christine i Jacquesa to z całym dobrodziejstwem inwentarza. Równie ciekawą postać tworzy bardzo prostymi i czystymi jak na komedię środkami Łukasz Nowicki, któremu w ten sposób udaje się wyjść poza jednowymiarowość człowieka wciąż popadającego w irytację z powodu sekretów, których w tajemnicy nie da się już utrzymać. Sekunduje mu w roli żony Joanna Koroniewska, która niekiedy nadużywa efektów graniczących z przerysowaniem, dlatego dobrze by było dla bardziej wiarygodnego rysunku postaci te przejawy nadekspresji nieco skorygować. Po raz kolejny okazuje się, że subtelny komizm sprawdza się lepiej od grania szerokim gestem, i dobrze, że Sławiński nad tymi ciągotami aktorów starał się zapanować. Może właśnie dlatego ”A mi to rybka!” to jeden z najlepszych spektaklu, jakie dotychczas w Capitolu oglądałem.