Recenzje

Na kozetce u Bergmana

O spektaklu „Twarzą w twarz” wg Ingmara Bergmana w reż. Mai Kleczewskiej – w koprodukcji Teatru Powszechnego w Warszawie i Teatru Polskiego w Bydgoszczy – na Kaliskich Spotkaniach Teatralnych pisze Magda Mielke.

Reżyserka Maja Kleczewska przyzwyczaiła nas już do spektakli trudnych, wymagających dużego zaangażowania, dostarczających silnych emocji, ale i przynoszących ulgę. Nie inaczej jest i tym razem. Jej „Twarzą w twarz” zrealizowane w koprodukcji Teatru Powszechnego w Warszawie i Teatru Polskiego w Bydgoszczy to filmowo-teatralna podróż przez świat Ingmara Bergmana z fascynującą rolą Karoliny Adamczyk.

Punktem wyjścia spektaklu jest scenariusz filmu Ingmara Bergmana pod tym samym tytułem, który został zrealizowany w 1976 roku z Liv Ullmann w roli głównej. Adaptacja zawiera również fragmenty scenariuszy innych produkcji szwedzkiego reżysera: „Sonaty jesiennej”, „Szeptów i krzyków”, „Sarabandy” i „Milczenia”. Dla miłośników kina rozpoznawanie poszczególnych inspiracji (motywów, cytatów i kadrów) stanowi dodatkową wartość podczas oglądania spektaklu.

W tę filmowo-teatralną opowieść wprowadza nas sam Ingmar Bergman (grany przez Juliana Świeżewskiego), który jasno wskazuje, że postać o której kręci film jest pretekstem do opowiedzenia własnej historii. Znajdujemy się na planie filmowym, a reżyser przygląda się postaciom, udziela wskazówek jak grać. Punkt wyjścia stanowi bowiem realizacja filmu, który nigdy nie został nakręcony. Tak jak u Bergmana, tak i tu mamy bohaterów poddanych ekstremalnym sytuacjom, w wyniku których muszą skonfrontować się z własną psychiką. Ten motyw metanarracji, opowieść o procesie tworzenia stanowi drugie dno tego bydgosko-warszawskiego spektaklu.

Najważniejsza jest tu Karin – lekarz psychiatra, która cierpi na depresję. Jej małżeństwo jest niezbyt udane, a i praca nie przynosi satysfakcji. Gdy postanawia spędzić trochę czasu w rodzinnym domu, powracają bolesne wspomnienia i dawne traumy, z którymi musi się skonfrontować. Karolina Adamczyk stworzyła wielką kreację – na takie role aktorzy czekają latami. Tu nie ma miejsca na tanie środki i choćby cień fałszu. Wszystko musi być w punkt. I tak jest. Adamczyk jest wiarygodna, nie szarżuje, staje się swoją bohaterką i porusza prawdą, która wynika z głębokiego zespolenia z tą wielowymiarową postacią, a na zewnątrz przejawia się w drobnych gestach, drgnieniach ciała i grymasach twarzy.

Jednak wszyscy aktorzy mają nie lada wyzwanie – muszą grać jednocześnie teatralnie i filmowo, bo przez cały czas ich poczynania śledzi kamera, która na żywo rejestruje to, co dzieje się w odleglejszych częściach sceny i za nią, pokazuje też zbliżenia na twarze bohaterów. Niezwykle przekonująco wypada Dagmara Mrowiec-Matuszak, która najpierw wciela się w pacjentkę Marię, schizofreniczkę, która stanowi przepowiednię losu Karin, a potem powraca jako cierpiąca na zanik mięśni Agnes. Również Małgorzata Witkowska znakomicie odnajduje się w podwójnej roli – najpierw groteskowej Charlotty, a potem apodyktycznej Matki. Cudownie niejednoznaczny jest Andrzej Kłak jako Tomasz, przejmuje Michał Jarmicki wcielający się w rolę dziadka.

Scena zamienia się w jeden wielki plan filmowy – z ustawionymi pomieszczeniami, bezpośrednio nawiązującymi do konkretnych filmów (świetna scenografia Zbigniewa Libery), jak i całym tłem – sprzętem, bałaganem i krzątaniną planu filmowego. W ramach Kaliskich Spotkań Teatralnych spektakl został pokazany w hali OSRiR, dzięki czemu zobaczyliśmy go w pełnej okazałości. Warto dodać, że od początku realizacja ta ma „zezowate szczęście”. Najpierw próby przerwała pandemia. Potem, dzięki zamknięciu teatrów, twórcy mogli dłużej pracować nad jego realizacją, mimo zwątpienia, że kiedyś ujrzy ona światło dzienne, a dzięki temu i bez presji, co zaowocowało zmianą formy – z filmowej w teatralno-filmową. Niestety, dziś spektakl wystawiany jest bardzo rzadko (w Bydgoszczy nie ma do tego warunków, w Warszawie prawdopodobnie chęci). Tym bardziej cieszy fakt, że można go było zobaczyć w ramach Kaliskich Spotkań Teatralnych i to w formie, o której twórcy od początku marzyli.

Nie sposób nie dostrzec podobieństw z „Pod presją”, wcześniejszym spektaklem Kleczewskiej, który reżyserka zrealizowała według scenariusza filmu Johna Cassavetesa w Teatrze Śląskim w Katowicach. W obydwu przedstawieniach dominuje filmowa historia, scenografia składa się z kilku dokładanie urządzonych pomieszczeń, a nad sceną mamy wielki ekran, pokazujący pełne emocji twarze bohaterów. Choć sama opowieść i postacie są inne, wszystko wygląda podobnie, a przede wszystkim znajome są emocje – kolejny raz oglądamy bohaterkę na skraju załamania nerwowego. 

Dzięki doskonałej pracy aktorów, ale też i dzięki muzyce, odpowiedniemu rytmowi, światłu, scenografii czy rekwizytom, widzowie zostają przeprowadzeni przez świat bergmanowskich lęków i obsesji. To opowieść z pogranicza jawy i snu. Opowieść o demonach, które tkwią w każdym z nas. Opowieść o radzeniu sobie z traumą i największymi problemami. Wreszcie opowieść o oswajaniu lęków i nazywaniu nienazywalnego. To przeżycie bardzo emocjonalne, w pewnych momentach niemal wstrząsające, ale przy tym też oczyszczające. Teatr psychologiczny na najwyższym poziomie, który w czasach licznych teatralnych eksperymentów stanowi ogromną wartość.

fot. Magda Hueckel

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , , , , ,