Recenzje

Nagle wszyscy zniknęli

„Korpo_racje” Przemysława Piskozuba i Mateusza Brodowskiego w ramach przeglądu „Teatr na faktach” recenzuje Jarosław Klebaniuk.

Premiera: 14 lutego 2019 w Studiu Na Grobli Instytutu Grotowskiego we Wrocławiu

W otwierającym „Teatr na faktach” spektaklu otrzymaliśmy zadziwiająco bogaty zestaw środków scenicznych użyty do wyrażenia zróżnicowanych i niejednoznacznych treści. Numery i rysunki rozmieszczone w westybulu sceny Na Grobli sugerowały, że obraz korporacji będzie jednoznacznie negatywny. Faktycznie, krytyczny ton przeważał, jednak schemat wyzyskiwanego pracownika niekiedy był łamany przez informacje o symulowaniu pracy i dystansowaniu się od niej. Można rzec, że jedno i drugie – praca ponad siły i bezsens bycia w miejscu, w którym nie ma co robić – stanowi przejaw alienacji, jednak są to różne tryby funkcjonowania. Ponadto jedna z bohaterek, porównując swoją pracę w Operze do tej w korpo jednoznacznie wskazała na większy wyzysk, napięcie i brak wolnego w placówce kultury wysokiej. Te nieoczywiste tropy wzbogaciły przekaz, choć osobiście zabrakło mi odniesienia do szerszego kontekstu społeczno-politycznego. Przecież korporacje są emanacją absurdalnego systemu, w którym maksymalizacja zysku i presja na jego powtarzalność z kwartału na kwartał są jedynymi rzeczywistymi wyznacznikami dobrego funkcjonowania. Poniekąd otarli się autorzy tekstu o tę konstatację, gdy usłyszeliśmy, że „korporacje nie są stworzone z myślą o człowieku”, a także, gdy zostały one porównane do „człowieka z zaburzeniem socjopatycznym”, jednak warto podkreślić, że w procesach ekonomicznych stanowią one normę, a nie patologię. Skoro, jak dowiedzieliśmy się z tekstu, to w nich pracuje „10-15 procent najlepiej zarabiających”, a płace rzędu siedmiu, ośmiu czy dziesięciu tysięcy są czymś zwyczajnym nawet na niższych stanowiskach, to owa awangarda zawodowej kariery stanowi ważny punkt odniesienia dla opisu naszych czasów. Nie znalazło się miejsce na analizę tego, jak powstaje zysk umożliwiający tak hojne opłacanie sprzedawców czy osób przetwarzających dane,  należy jednak przyznać, że pewne przykłady niemoralnych relacji z klientami zostały pokazane. Wśród nich zapada w pamięć sprzedaż staruszce telefonu, z którego nie potrafi skorzystać, czy motywujące spotkanie z wykrzykiwaniem haseł zagrzewających do sprzedaży – jak możemy się domyślać – chłamu.

Absurdalne aspekty pracy w korporacjach ukazywane były wielokrotnie. Infantylne formy zapisywania i informowania o wynikach, obrazowe sposoby komunikowania o emocjach, nieodłączny flipchart, formalizacja najprostszych spraw, fetyszyzacja drogich szkoleń, parcie do sztucznych i niewdrażanych „udoskonaleń”, podkreślanie „misji”, z którą trudno się pracownikom identyfikować, wreszcie obłudna narracja o rzekomej wspólnocie wielu tysięcy pracowników, nieznających się, a często rywalizujących ze sobą – oto przykłady irracjonalności. W spektaklu podano ich więcej. Psycholożka pracująca w dziale HR, moim zdaniem główna bohaterka, uznała, że dziesięć miesięcy pracy w takim miejscu to już „przegięcie”. Podkreślała też bezwartościowość swojej pracy w porównaniu z tym, co mogłaby zrobić pracując „w zawodzie”, a także niemożliwość znalezienia posady zgodnej z kwalifikacjami. Wydaje się, jeśli mogę sobie pozwolić na polemikę z tekstem, że głównym problemem są tu jednak zarobki. Psycholog szkolny, nawet na najwyższym „szczeblu awansu zawodowego” nie zarabia nawet połowy tego, co kadrowy w korpo. Praca z rzeczywistymi problemami i konieczność reagowania na nie na bieżąco jest zaś przecież cięższa niż przy selekcji kandydatów. Stąd i dylemat „wartościowa praca versus praca w korporacji” ma jeszcze jeden aspekt: czy lepiej pracować ciężej za mniejsze pieniądze robiąc wartościowe rzeczy czy lżej za większe, wykonując czynności bezwartościowe lub wręcz szkodliwe?

Psychologicznych smaczków było w spektaklu więcej – choćby przywołanie eksperymentów Martina Seligmana i Gwyneth Beagley (1975) z wyuczoną bezradnością u szczurów czy dosyć karkołomna próba wyjaśnienia zniechęcenia do pracy w korpo po niespełna roku wypaleniem zawodowym. Jednak to nie popularyzatorska strona spektaklu Piskozuba i Brodowskiego zasłużyła na szczególną uwagę, a fakt, że czworo aktorów pokazało umiejętności, których nie powstydziliby się profesjonaliści. Podawali tekst w ruchu, synchronizując przemieszczanie się, odgrywając trudne figury taneczne na podłodze, wreszcie, zwłaszcza w początkowej części, próbując osiągnąć komunikatywny poziom emisji głosu pomimo natrętnej rytmicznej muzyki, zbyt donośnej w zestawieniu z głosami nie wspomaganymi nagłośnieniem.

Korporacyjny rytm, pośpiech i bezsens dobrze oddawała scena z powtarzającym się pisaniem na klawiaturze, przewracaniem papierów i szybkim (na szczęście symulowanym) paleniem papierosów, przy jednoczesnym cyklicznym zamienianiu się miejscami. Taki kołowrotek pewnie towarzyszy wielu pracownikom, choćby w przywołanym w spektaklu „warszawskim Mordorze”.

Zaskakująca była scena, w której Psycholożka usiadła na kolanach widzowi z pierwszego rzędu i czyniła erotyczne umizgi pod jego adresem. Zapewne tak zostało ukazane jedno z ekstremów korporacyjnego oddziaływania. W innym miejscu podkreślano, jak „ludzka jest korporacja”, ironicznie komentując molestowanie czy wręcz wykorzystywanie seksualne w pracy.

Nie udało mi się domyślić, dlaczego w odpowiedzi na pytanie zadane widzom pod koniec, czy praca czyni wolnym, czy zniewala, dwoje z trojga aktorów (czwarty liczył głosy) przy powtórnym głosowaniu zmieniło zdanie, podnosząc inną rękę niż za pierwszym razem. Wydawałoby się, że opinia w tak ważnej sprawie wykazuje pewną stabilność, przynajmniej w obrębie jednej minuty. Jednak w kontekście całości nie było to nic ważnego. Być może niekiedy praca czyni wolnym, niekiedy zniewala. Z treści sztuki wynikało, że ta w korporacji raczej dehumanizuje i wykorzystuje ludzi niż daje im szanse rozwoju. Jak jednak powiedział jeden z bohaterów, czasem „człowiek chce się zmienić, ale nie wie jak”.

Wielostronność i różnorodność narracji, towarzyszące jej bogactwo treści, odpowiednio rozwinięte zapewne obdzieliłoby niejeden spektakl. Profesjonalny warsztat aktorski, ciekawe zabiegi scenograficzne, rekwizyty (końska głowa jako maska, makieta statku, kości do gry, elektryczna hulajnoga jako środek lokomocji!), projekcje w tle (statek, postać zjadająca głowy komputerowo kanciastych ludzików, diamenty z numerami), głos z offu (w grze komputerowej między innymi wypowiadający słowa z tytułu tej recenzji), choreografia, ruch sceniczny – wszystko to pozwoliło stworzyć teatr pełny, frapujący, nadający się do regularnego grania. Gratulacje!


Jarosław Klebaniuk – Instytut Psychologii, Uniwersytet Wrocławski

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , ,