Igor Brejdygant: Układ. W.A.B., Warszawa 2019 – pisze Izabela Mikrut.
Monika jak na komisarza policji ma nie tylko bujną przeszłość, ale i pełną problemów teraźniejszość. Dawniej – co powraca do niej co pewien czas – zabiła swojego męża. Oczywiście nie bez przyczyny, ale tego już podświadomość nie przywołuje, liczy się sam fakt morderstwa (czytelnicy stopniowo poznawać będą szczegóły i w efekcie – rozumieć postawę kobiety, samej Monice terapia by się najwyraźniej przydała, skoro nie zauważa już rzeczy jednoznacznych).
Bohaterka tomu – znana już fanom autora z „Rysy” – jest uzależniona od twardych narkotyków. Chociaż stara się ukrywać ten fakt zwłaszcza przed kolegami z pracy, każdą wolną chwilę poświęca na ćpanie. Mężczyźni chcą ją uratować, wyzwolić od nałogu – a przecież wszyscy muszą się zająć tajemniczym morderstwem – ktoś próbuje otruć nie tylko funkcjonariuszkę. Śledztwo będzie zataczać coraz szersze kręgi, ale nie uchroni to nikogo przed kolejnymi atakami zbrodniarza. Monika ma bystry umysł, potrafi przenikliwie spoglądać na sytuację i oceniać fachowo wydarzenia. Przydaje się w procesie dedukcji, ale również w zbieraniu danych w okolicy. Wie, jak odgrywać różne role, a do tego nieźle zna się na psychice rozmówców, zwykle przewiduje ich reakcje, więc szybko znajduje sposób na porozumienie albo wyciągnięcie potrzebnych informacji. Nic dziwnego, że dla współpracowników jest bezcenna. I tutaj wychodzi na jaw podstawowa słabość powieści. Igor Brejdygant opiera śledztwo na tej postaci, pozwala jej działać i kierować podwładnymi, a jednocześnie – kiedy tylko jest poza akcją, Monika natychmiast sięga po używki. Przez długi czas na początku tej opowieści Brejdygant pozwala na to niemal bezkarnie, bez konsekwencji. Bohaterka ćpa, po czym w następnej akcji jest już gotowa do działania i kryształowo czysta, wszyscy ostrzegają ją, że przy takim rodzaju narkotyków w miesiąc zamieni się we wrak człowieka – tymczasem ona nie popełnia żadnych błędów, nie zdarza się jej pokazać ludziom na haju, pracuje lepiej niż niejeden śledczy. Sympatia do bohaterki – sympatią, ale przydałoby się jeszcze zadbać o choćby delikatne umotywowanie działań, nadanie im sensu, bo przez długi czas autor stosuje strategię „zabili go i uciekł” – fakt zażywania narkotyków nie wpływa w żaden sposób na zdrowie i psychikę kobiety. Nie wiadomo przez to, co autor chce naprawdę osiągnąć.
Bo, w gruncie rzeczy, interesuje go znacznie bardziej motyw uzależnienia Moniki niż sama intryga kryminalna. Stopniowo coraz więcej miejsca poświęca na obrazy związane z odstawianiem narkotyków, ale też na konsekwencje długotrwałego uzależnienia objawiające się po latach. Eksponuje obyczajowość, rezygnując z motywów sensacyjnych – to trochę dziwne dla czytelników, którzy sięgają po tom w poszukiwaniu kryminału – niekoniecznie złe, ale z pewnością trudniejsze do wytłumaczenia w kontekście precyzji budowania świata. Igor Brejdygant stawia na detale, jest w narracji bardzo skrupulatny, wymyśla scenki, które wypełniają treścią czas historii i które wydają się gęste od znaczeń – a na etapie kreacji głównej bohaterki popełnia przedziwny błąd. Być może zapatrzył się w komiksowe superbohaterki, którym podobne działania uchodzą na sucho, ale w imitacji realizmu (nawet zbrutalizowanego) nie powinien się tak podpierać życzeniowym myśleniem.