O spektaklu „Śmierć komiwojażera” Arthura Millera w reż. Małgorzaty Bogajewskiej z Teatru Ludowego w Krakowie na festiwalu Boska Komedia pisze Weronika Siemińska,
“Śmierć komiwojażera” Małgorzaty Bogajewskiej z Teatru Ludowego jest opowieścią o zagubieniu człowieka w posttransformacyjnym świecie, o konfrontacji dawnych marzeń z rzeczywistością i kreowaniu w niej siebie.
Premiera spektaklu na podstawie dramatu Millera odbyła się w latach 60-tych w Ameryce i oryginalnie odnosi się do tejże rzeczywistości. Bogajewska akcję przedstawienia osadza we współczesnej Polsce, do której tekst dramatu okazuje się pasować idealnie. Imiona bohaterów pozostają te same, reżyserka zmienia jedynie nazwy amerykańskich miejscowości na przystające lepiej do rodzimego kontekstu.
Spektakl wystawiony został na małej scenie, a w swojej pierwszej części niemal całą jej powierzchnię zajmuje garaż zrobiony ze sklejki, z umieszczonym wewnątrz czerwonym samochodem marki Opel. Scena jest tak szczelnie wypełniona, że początkowo widząc ją, byłam przekonana, że żadna zmiana scenografii nie będzie możliwa. Jednak scenografka, Justyna Elminowska, okazała się być dużo sprytniejsza niż umysł recenzentki może przypuszczać i swoją scenografię zaprojektowała w sposób zaskakująco pomysłowy, wprost idealnie dopasowując ją do niewielkiej przestrzeni. Garaż w późniejszych scenach przeobraża się w restaurację, a także w kuchnię połączoną z salonem (poprzez odchylające się półeczki i stół ukryty w ścianach). Rozwiązania scenograficzne są proste, efektowne, wygodne do zmiany.
Poznajemy Willy’ego Lomana w momencie przedwczesnego powrotu z jednej z tras, z powodu złego samopoczucia. Loman jawi się jako człowiek w kryzysie, lecz dopiero w kolejnych scenach poznajemy jego głębokość… Do starego komiwojażera przychodzą duchy jego przeszłości. Wciąż widzi swojego syna Bifa jako dziesięcioletniego chłopca – to właśnie w nim pokładał nadzieje na spełnienie swoich niezrealizowanych marzeń. Jawi mu się także brat, który osiągnął sukces, wyjechał do Ameryki i przebił się w biznesowej dżungli – jak lubi powtarzać. Willy wciąż nie może odżałować, że nie przyjął zaproszenia do Stanów – nie spełnił amerykańskiego snu.
Rzeczywistość rozpada się podobnie jak umysł Willy’ego – syn, w którym pokładał największe oczekiwania, zamiast robić wielki biznes wykonuje prace prekariackie za granicą, rzadko wracając do domu. Willy zostaje wyrzucony z pracy, w której pracował przez ostatnie 35 lat życia – co prawda kredyt ma zostać niebawem spłacony, ale nie wiadomo dla kogo została wykonana życiowa praca skoro rodzina znajduje się w rozpadzie. “Śmierć komiwojażera” to krytyka kapitalizmu, systemu, który projektuje marzenia i każe nam je realizować. Pod koniec dnia okazuje się, że zostaliśmy sprowadzeni do wartości gospodarczej, którą reprezentujemy – gra nie była warta świeczki, a marzenia jakby nie nasze.
Spektakl jest już kolejną – zaraz po “Wujaszku Wani” – znakomitą, klasyczną realizacją Bogajewskiej. Reżyserka podejmuje tematy dotykające jądra człowieczeństwa o wadze egzystencjalnej. Nie szuka nowych form, a stawia na porządne wykonanie i świetną grę aktorską. Szczególnie należy zwrócić uwagę na Piotra Pilitowskiego w roli Lomana – kreacja jest pełna niuansów; dostrzegamy w nim zagubienie, jak i dawną siłę.
Cała sceneria nabiera niezwykłej autentyczności poprzez kostiumy Elminowskiej – dzięki nim możemy zbliżyć się do postaci, dostrzec ich polski kontekst, a nawet zobaczyć w nich własnych dziadków czy rodziców.
Małgorzata Bogajewska po raz kolejny na Boskiej Komedii dała pokaz swojej klasy. Mocny i wyrazisty przekaz o wymiarze egzystencjalnym łączy się z ostrą krytyką systemu. Dobry, klasyczny teatr – zbyt rzadko obecny, a przecież tak bardzo potrzebny!
fot. Jeremi Astaszow