O spektaklu „Mała Apokalipsa 20XX” w reż. Waldemara Raźniaka w Narodowym Starym Teatrze pisze Piotr Gaszczyński.
Narodowy Stary Teatr w Krakowie kończy sezon Małą Apokalipsą 20XX – cyberpunkową wariacją na temat najbardziej znanego dzieła Tadeusza Konwickiego. Spektakl Waldemara Raźniaka jest wiwisekcją człowieka postawionego wobec niemożliwego. To duszne od czającego się za rogiem zła trzy godziny pełne skupienia, mroku przeszywanego światłami neonów i niepokojąco inteligentnej technologii.
Gra. Co trzeba stanowczo zaznaczyć na początku – Mała Apokalipsa 20XX aktorami stoi. Nie ma tu słabych ról, każda z postaci jest na swój sposób wciągająca i urzekająca. Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście everyman Grzegorz Mielczarek. Jego Literat, w trakcie przedstawienia, prezentuje cały wachlarz emocjonalnych stanów, od rozpaczy po euforię. Równolegle obok czysto fabularnych wydarzeń rozgrywa swoją własną, wewnętrzną walkę (jako człowiek, buntownik, artysta). Powiedzieć, że gra baranka prowadzonego na rzeź, to nic nie powiedzieć. Nie pamiętam, kiedy ostatnio jakaś rola zrobiłaby na mnie tak duże wrażenie. Ten spektakl to w głównej mierze on (te monologi!). Reszta zespołu również trzyma poprzeczkę zawieszoną bardzo wysoko. Balansująca na granicy kiczu, grająca po rosyjsku, Dorota Segda czy Krzysztof Stawowy jako Matrixowo-KGB-owski agent bezpieki to tylko dwa przykłady z brzegu, które dają obraz tego, jak wiele przestrzeni do grania daje dobrze skrojona dramaturgia (Beniamin M. Bukowski).
Kino. Mała Apokalipsa 20XX jest bardzo „filmowym” spektaklem. Świetna scenografia Barbary Guzik mogłaby z powodzeniem zostać użyta do kadrów z Blade Runnera 2049 lub Ghost in the Shell. Przeniesienie PRL-owskiej, szarej rzeczywistości do monochromatycznego, wysoce stechnicyzowanego świata, gdzie chłód stali i betonu ogrzewają mocne światła neonów, a w każdym zakątku przestrzeni jawi się jakiś ekran, udowadnia tylko to, że człowiek może czuć się tak samo obco i samotnie dosłownie w każdej epoce. „Filmowość” spektaklu przejawia się również w sposobie prowadzenia akcji. Mimo tego, że prawie trzygodzinny spektakl składa się z wielu scen, są one w jakiś sposób zespolone ze sobą niewidzialną nicią, przejścia pomiędzy nimi wydają się być bardzo płynne, zupełnie tak, jak gdybyśmy uczestniczyli w jednym długim śnie, w którym co rusz pojawiają się jakieś nowe wątki. Oniryczne sceny rozmów przy barze (brawa dla Anny Radwan i Małgorzaty Walendy) dla kogoś, kto widziałby tylko te fragmenty przedstawienia, byłyby po prostu klasycznym Davidem Lynchem. Te świadomie użyte przez twórców postmodernistyczne smaczki łechcą widza, powodując, że chce więcej i więcej.
Technologia. Już wtedy, gdy duet Raźniak-Bukowski realizował Solaris w ramach Opera Rara, widzowie mogli na bieżąco obserwować, jak sztuczna inteligencja reaguje na to, co dzieje się na scenie. Tym razem AI tworzyło urywane dźwięki, będące czymś pomiędzy zakłóceniami w połączeniu a pierwotnymi odgłosami rodzącej się technologicznej inteligencji. Znajdujące się na scenie i widowni liczne ekrany, z jednej strony dawały w zbliżeniu i pod różnym kątem obraz tego, co dzieje się na scenie, z drugiej zaś, co jakiś czas można było zaobserwować różnego rodzaju slajdy – tak, jak gdyby komputer prowadził swoją własną, niezależną opowieść.
Całopalenie. Najważniejszym tematem Małej Apokalipsy 20XX jest oczywiście ofiara, jakiej oczekuje się od głównego bohatera. Poświęcenie życia dla wyższej idei – topos znany od zarania dziejów. Konwicki, a za nim Raźniak z Bukowskim pytają o sens tak radykalnego, ostatecznego, kroku. Nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi. Czy znane z historii przypadki samospaleń lub innych form samobójstwa jako formy buntu miały wpływ na bieg dziejów? Czy były iskrą wzniecającą płomień, za którym poszły tysiące, miliony? Czy pozostały jedynie szaleńczymi punktami na osi dziejów? Trudno stwierdzić. Pewne jest natomiast to, że od dawna nie byliśmy tak blisko apokalipsy. Prawdziwa wojna tuż za granicą Polski, rytualna, odwieczna wojna polsko-polska, a także wojna wewnętrzna, jaką każdy będzie musiał stoczyć w obliczu realnie zagrażającego nam konfliktu, to wszystko składa się na ponury obraz przyszłości.
Mała Apokalipsa 20XX to spektakl ważny, inspirujący się teraźniejszością, przy jednoczesnym zanurzeniu w uniwersalności. Reżyser – dyrektor NST, tym przedstawieniem żegna się z widzami, kończąc swoją kadencję pod Wawelem. Styl w jakim to zrobił, z pewnością zostawia mu otwarte drzwi do tego, by wrócić gościnnie na plac Szczepański z kolejnymi świetnymi pomysłami.
fot. mat. teatru