O spektaklu „Dziwny przypadek psa nocną porą” Simona Stephensa w reżyserii Jakuba Krofty w Teatrze Dramatycznym w Warszawie pisze Anna Czajkowska.
Wydana po raz pierwszy w 2003 roku powieść Marka Haddona „Dziwny przypadek psa nocną porą”, która od razu stała się bestsellerem i zdobyła jedną z najbardziej prestiżowych brytyjskich nagród literackich, dziesięć lat po opublikowaniu trafiła na scenę. Sztuka przygotowana na potrzeby teatralne przez brytyjskiego dramaturga Simona Stephensa jest przemyślaną i dobrze skrojoną adaptacją, która (jak twierdzi sam autor) pozostaje „wierna” książce – pojawiają się te same postaci, nawet ten sam typ narracji i dialogów. Podobnie jak zagranicą, w warszawskim Teatrze Dramatycznym spektakl od kilku sezonów cieszy się sporym powodzeniem, choć niektórzy dostrzegają niedociągnięcia scenariusza i krytykują nadmierny sentymentalizm. Być może trochę na wyrost. Jakub Krofta zainteresował się historią osoby ze spektrum, która po prostu inaczej odbiera świat. Christopher cierpi na jedno z zaburzeń neurorozwojowych, jednak w samej powieści nie ma wzmianki o autyzmie czy zespole Aspergera (obecnie nie używamy już tego określenia). Chłopiec bez trudu rozwiązuje skomplikowane zadania matematyczne, znakomicie zna się na liczbach pierwszych, ale ludzkie zachowania pozostają dla niego zagadką, a interakcje społeczne sprawiają mu trudność. Kłopoty w dostrzeganiu konsekwencji zachowań swoich czy innych osób i nieumiejętność odczytywania komunikatów pozawerbalnych oraz metafor powoduje sporo problemów i stanowi podstawę scenariusza, chociaż nie tylko ten element wysuwa się na pierwszy plan. W spektaklu żyjący we własnym świecie chłopiec jest bohaterem i jednocześnie narratorem opowieści, dzięki czemu widz może śledzić wydarzenia jego oczami, wkraczając do nieznanego sobie świata neuroróżnorodności.
Nocą, tuż po północy, piętnastoletni Christopher Boone znajduje psa sąsiadki, zamordowanego w dość makabryczny sposób – ogrodowymi widłami. Oskarżony o zbrodnię i niesłusznie podejrzewany przez innych, postanawia rozwikłać zagadkę śmierci Wellingtona. W dodatku okazuje się, że to nie jedyna tajemnica, z którą przyjdzie mu się zmierzyć. Każdy fakt, najmniejszą informację bohater notuje w pisanej na bieżąco książce, aby jak prawdziwy detektyw przeprowadzić solidne śledztwo i odkryć sprawcę zbrodni. Nastolatek rusza w podróż, podczas której będzie musiał stawić czoła sytuacjom boleśnie dotykającym jego samego i jego najbliższych. Nigdy nie zapuszczał się samotnie tak daleko od rodzinnego domu, ojca i Swindon, mimo to nie zraża się, choć z trudem porusza się w nieznanym, dla niego wielce skomplikowanym świecie. Obecność innych ludzi przytłacza go i stwarza wiele zabawnych wręcz sytuacji.
Pokazując co myśli i jak myśli piętnastoletni Christopher, autor tekstu i reżyser serwują nam niezły kawałek scenicznego studium psychologicznego. I nie o wątek kryminalny tu chodzi. Ani też o historię z dreszczykiem dla młodzieży (początkowo tak kategoryzowano powieść, czemu autor od razu zaprzeczał), edukującą i przy okazji wyjaśniającą czym jest autyzm. Christopher sam mówi, że ma „pewne problemy behawioralne”, przez co zwraca na siebie uwagę otoczenia, ponieważ jego zachowanie może odbiegać od norm społecznych. Bohater nie potrafi wyczuwać niuansów i mówi wprost rzeczy, które mogą innym sprawić przykrość. Dosłowne rozumienie słów ludzi, unikanie kontaktu wzrokowego w czasie rozmowy, problemy z regulacją emocji sprawiają, że szybko się denerwuje, a krytyka jest dla niego trudna do zniesienia i niezrozumiała. Reżyser Jakub Krofta jeszcze przed premierą podkreślił, iż „nie jest to spektakl o zespole Aspergera, lecz o problemach w porozumiewaniu się i odnajdowaniu własnej drogi, których doświadcza każdy z nas”. Oczywiście zachowanie Christophera wykazuje charakterystyczne cechy, typowe dla spektrum: trudności w dostrzeganiu konsekwencji zachowań swoich oraz innych osób, problemy z odróżnianiem rzeczy ważnych od nieistotnych, osłabiona umiejętność łączenia w spójną całość wielu informacji. Chłopiec nie rozumie potrzeb rówieśników i starszych, a co za tym idzie, nie może właściwie na nie reagować. To budzi gniew i zniechęcenie otoczenia. Często kłopoty, które nieświadomie ściąga na siebie, wynikają ze złego odczytywania pewnych sytuacji i punktów widzenia bliższych i dalszych osób. Ludzie, których napotyka bohater, nie mają pojęcia o konsekwencji odmienności, na którą cierpi i nie potrafią zaakceptować jego zachowania. Kierując się stereotypami, prostolinijność i szczerość odczytują jako głupią naiwność. Nadwrażliwość na bodźce słuchowe i nadwrażliwość dotykową, bardzo utrudniającą funkcjonowanie, powodującą bolesny dyskomfort, interpretują jako złe zachowanie czy wręcz celową złośliwość. Tak naprawdę Christopher może liczyć tylko na jedną z nauczycielek, panią Siobhan, oraz ojca – acz nie zawsze.
Odtwórca głównej roli, Konrad Szymański, ma przed sobą trudne zadanie. Musi pokazać system wartości, ocen, uczuć i percepcji odmienny od tego, który znamy z doświadczenia. Radzi sobie znakomicie kreując postać piętnastoletniego chłopca i przedstawiając jego wewnętrzny świat w możliwie prosty, zrozumiały i ciekawy dla widza sposób. Podziwiam dojrzałą, starannie przemyślaną grę tego młodego aktora. Jego bohater mówi tylko prawdę, nigdy nie oszukuje samego siebie i innych. W dodatku nie rozumie przenośni, ocenia wszystko jednoznacznie i traktuje dosłownie, z prostodusznością i naiwnością małego dziecka. Być może dlatego przedstawienie wydaje się chwilami zbyt sentymentalne, momentami zabawne bądź groteskowe. Christopher wykazuje skrajne przywiązanie do szczegółu, nie znosi zmian i uwielbia kolor czerwony (wyostrzone zmysły i dziwne „upodobania” często występują w spektrum, gdzie kolor ma wielkie znaczenie emocjonalne). Krwista barwa łączy go z nauczycielką (również za sprawą kostiumów), którą gra Agnieszka Roszkowska. Aktorka subtelnie, bez nadmiernego narzucania się towarzyszy głównemu bohaterowi w jego wędrówce przez życie i świat. Cudownym brzmieniem głosu, intonacją potrafi budować postać pani Siobhan i prawie nie znika ze sceny, czuwając jak dobry duch nad Christopherem. Kolejna warta odnotowania rola należy do Marcina Sztabińskiego jako ojca. Bycie rodzicem dziecka z obszaru neuroróżnorodności stawia przed rodzicielem spore wyzwania. Nawiązywanie i podtrzymywanie więzi z synem jest dość skomplikowane, co Sztabiński pokazuje z naturalnością i bez przesadnej egzaltacji, choć chwilami bardzo mocno wzrusza. I nic w tym złego. Wątek relacji między dorastającym synem a rodzicami, budowanie „wspólnych” mostów i porozumienia są niezwykle ważne w spektaklu, dlatego kreacje Sztabińskiego i Marty Król (równie dobra rola matki) zwracają uwagę i są wymagające. Jakub Krofta, dzięki prostym zabiegom inscenizacyjnym, maluje świat dźwięków, gwar londyńskiego dworca, przytłaczający Christophera uliczny ruch i błysk świateł. Nie używa do tego rekwizytów – wystarczą ręce, nogi i gestykulacja aktorów, którzy wcielają się nie tylko w różne postaci, ale i w przedmioty, urządzenia (na przykład kasę w metrze), pojazdy. Te humorystyczne elementy, rodem z teatru dla dzieci, dodają smaku, urozmaicają bieg akcji i jeszcze lepiej pokazują spojrzenie na świat osoby tak niezwykłej jak Christopher. Martyna Kowalik w roli starszej pani, Tomasz Budyta jako Roger, Pan Shears, Wielebny Peters, choć w drugoplanowych rolach, wyraźnie zaznaczają swą obecność. Podobnie jak Waldemar Barwiński i Anna Gajewska. Bez nich przecież nie byłoby tego spektaklu wypełnionego nieoczywistymi, scenicznymi obrazami.
Teatr to doskonale miejsce, by porozmawiać o problemach „odmienności”, sposobach myślenia i zachowania znacznie różniących się od typowych. Czy sceniczna historia o chłopcu-detektywie przyczyni się do redefinicji tak zwanej „normalności”? Nie wiem, ale na pewno warto grać takie spektakle. Przecież wszyscy potrzebują miłości, czułości, troski, cierpliwości i zrozumienia. A sukces spektaklu? Cóż, byłby trudny do osiągnięcia bez ciekawej historii, sprawnego reżysera i zespołu znamienitych aktorów.
fot. Katarzyna Chmura