Recenzje

Nie oceniaj po tytule…

Penelope Bloom: Jej wisienki. Albatros, Warszawa 2019 – pisze Izabela Mikrut.

Penelope Bloom wymyśliła sobie, że będzie w tytułach swoich powieści (przyznajmy od razu, w ramach literatury masowej i dla niewybrednych czytelniczek) stosować seksualne podteksty tak, żeby przyciągnąć uwagę. Oczywiście przez zbyt nachalne (mało subtelne) skojarzenia może narazić się jedynie na wyśmianie i odrzucenie, ale kto przezwycięży niechęć do skojarzeń z porno – trafi na całkiem sympatyczną historyjkę. Banalną, fakt, upraszczaną do granic możliwości, fakt, ale nie pornograficzną – a na to wskazywałyby tytuły tomów w serii (pierwsza część to „Jego banan”, druga – „Jej wisienki”, najpierw autorce, potem wydawcom zabrakło odrobiny dobrego smaku i przez to Penelope Bloom nie trafia do grupy, którą mogłaby bez trudu do siebie przekonać).

Autorka stroni od literatury erotycznej, co prawda „momenty” w książce się znajdą, bo muszą, ale Bloom ucieka i od tego gatunku, i od harlequinów, tworzy po prostu baśń „dla kucharek”: szybką i niewymagającą lekturę o wielkiej miłości. Nieprzekonującą jeśli chodzi o charaktery, ale tym nikt nie będzie się przecież przejmować podczas śledzenia fabuły. W ramach akcji – to historia o Kopciuszku, który znajduje swoją prawdziwą miłość – ale na nią długo czeka. Hailey pracuje w cukierni i wszyscy (rodzina i przyjaciele oraz współpracownicy) dokuczają jej z racji staropanieństwa – a właściwie bez owijania w bawełnę – z powodu wiecznego dziewictwa. Kibicują kobiecie w działaniach mających na celu znalezienie partnera. Sama Hailey raczej wzbrania się przed flirtami, marzyłaby może o tym, żeby ktoś zainteresował się „jej wisienkami”, ale nie ma pojęcia, że miłość znajdzie w sklepie. Pewnego dnia przystojny klient – zamożny, a jakże, jak marzyć, to już na całego – wpada po słodycze. Hailey otrzymuje wyzwanie od przyjaciela: ma zacząć podrywać mężczyznę, tylko po to, by przełamać swój lęk przed nawiązywaniem kontaktów. Niezobowiązująca rozmowa kipi od podtekstów i szybko znajduje dalszy ciąg. Dla Hailey to okazja do upolowania miłości życia: przecież baśń nie może się skończyć na jednonocnej przygodzie.

Chce Penelope Bloom dać swoim odbiorczyniom wszystko, czego zapragną. Posługuje się schematem fabularnym, według którego wszystko musi się ułożyć po myśli bohaterki, nie ma miejsca ani na dylematy moralne, ani na strach przed przyszłością. Autorka zrezygnowała z komplikacji w kreacjach postaci – ale też w samej akcji nie szuka specjalnie mielizn i pułapek. Wszystko musi się potoczyć jak w prostej komedii romantycznej. Zresztą tym gatunkiem autorka się inspiruje. Proponuje powieść lekką, niemal kreskówkową. Czasami udaje jej się rozbawić (chociaż niekoniecznie typowo „amerykańskimi” żartami o podtekście seksualnym – te mogą co najwyżej wywołać zażenowanie, na szczęście nie ma ich zbyt wiele). Trafia w gust masowej publiczności – tej, która nie chce się wysilać i śledzić rozterek psychologicznych bohaterów lub autora i nie zamierza mocno angażować się w losy postaci. U Hailey wszystko musi być bajkowe, konwencja jednoznacznie wskazuje krąg czytelniczek. A Penelope Bloom dba o narrację, nie pisze w sposób sztuczny czy egzaltowany (a takie rozwiązanie mogłoby być usprawiedliwione przez treść): jest swobodna, z humorem podchodzi do wyzwań stawianych przed Hailey i jej wybrankiem. Kto nie zrazi się tytułem, może się przez chwilę losami tej bohaterki zainteresować.

Komentarze
Udostepnij
Tags: ,