O spektaklu „A planety szaleją… (Młodzi w hołdzie Korze)” wg tekstów Olgi Jackowskiej i Marka Jackowskiego w reż. Anny Sroki-Hryń (eksperyment sceniczny w ramach przedmiotu „Sceny dialogowe muzyczne” na II roku Kierunku Aktorstwo w Akademii Teatralnej w Warszawie) w Teatrze Współczesnym w Warszawie pisze Anna Czajkowska.
Rok 1980, festiwal w Opolu i „Boskie Buenos” – wielu wielbicieli polskiego rocka dobrze pamięta ten czas, te emocje. Od tego momentu zespół „Maanam” stał się symbolem muzyki niezależnej (tak twierdzą znawcy i nie tylko oni), a Kora i Marek Jackowscy najbardziej rozpoznawalnymi gwiazdami rodzimej sceny muzycznej. Ich utwory wciąż porywają i wzruszają, a teksty czasem szokują, czego dowodem muzyczny spektakl, który pojawił się w repertuarze stołecznego Teatru Współczesnego. Przedstawienie „A planety szaleją… (Młodzi w hołdzie Korze)” na podstawie tekstów Kory, z poetycką interpretacją piosenek zespołu Maanam powstało w ramach przedmiotu „Sceny dialogowe muzyczne” na II roku Kierunku Aktorstwo warszawskiej Akademii Teatralnej. Anna Sroka-Hryń wraz z grupą studentów sięga po znane utwory i przekształca je w szereg inscenizowanych mini scenek, nie tracąc ducha i emocji, które włożyła w nie Kora i Manaam. Ada Dec, Natalia Stachyra, Karolina Piwosz, Maja Polka, Jagoda Jasnowska, Olga Lisiecka, Maciej Dybowski, Juliusz Godzina. Wojciech Melzer, Maciej Kozakoszczak, Tomasz Osica – młodzi aktorzy, których podziwiałam w „Prawieku…” , budują kolejny, nietuzinkowy, przesiąknięty refleksją spektakl. To, jak interpretują kultowe teksty zespołu Mannan zapiera dech. Mateusz Dębski, którego zainspirowała hipnotyzująca, pulsująca gitara Marka Jackowskiego oraz charyzma i wielowymiarowy talent wokalistki, autorki poetyckich tekstów Olgi Aleksandry Sipowicz, skomponował muzykę, nowatorsko aranżując znane przeboje. Wciąż brzmią mocno, a jednocześnie nie są pozbawione lekkości, czasem elegancji, innym razem zadziornej drapieżności. Momentami żartobliwie, częściej uderzająco smutne albo melancholijne interpretacje piosenek próbują – choć odrobinę – oddać klimat doby PRL-u (jednak nie to jest najważniejsze), jednocześnie ujmując zdolnością spostrzegania wyczulonego na otaczający świat ucha i oka.
Kompozytor muzyki filmowej i teatralnej, pianista, wykładowca Akademii Teatralnej w Warszawie, kolejny raz stworzył coś niezwykłego, oryginalnego, podanego z pasją. Na kanwie rockowych utworów kultowego zespołu Mateusz Dębski napisał nowe kompozycje. Pianino, kontrabas i harfa nadają piosenkom niepowtarzalny rys stylistyczny. Podziwiam Alinę Łapińską – młodą, bardzo uzdolnioną harfistkę, Mateusza Dobosza i jego lekkość gry na kontrabasie i rzecz jasna Mateusza Dębskiego, który w swych aranżacjach łączy klasykę z nowoczesnymi brzmieniami i podczas spektaklu gra na pianinie. A na scenie królują oni, młodzi artyści, zgrani jak jeden zdrowy, dobrze funkcjonujący organizm. Grają rewelacyjnie, prowadzeni wprawną ręką reżyserki Anny Sroki-Hryń. Scena w Baraku Teatru Współczesnego jest nieduża, zapewnia kameralność i swobodny przepływ energii między aktorem a widzem. I właśnie tej energii w muzycznym przedstawieniu nie brakuje!! Sześć młodziutkich aktorek i pięciu młodych aktorów, ubranych w jednolite, czarne kostiumy wręcz szaleje na scenie. Nie potrzebują wyszukanej scenografii – wystarczą krzesła, gra światłem, białe skrzydła w „Boskim Buenos”. Ruch sceniczny i śpiewane piosenki przykuwają uwagę, nie pozwalając nawet na krótki moment znużenia. Dramaturgia całości, wyczucie detalu, choreografia miniscenek jest bez zarzutu. Ada Dec, Natalia Stachyra, Karolina Piwosz, Maja Polka, Jagoda Jasnowska, Olga Lisiecka, Maciej Dybowski, Juliusz Godzina. Wojciech Melzer, Maciej Kozakoszczak, Tomasz Osica ukazują w piosenkach (każdy ma swoją) indywidualne uczucia i własne przemyślenia, opracowane literacko i aktorsko. I nie tracą przy tym „oddechu, nie gubią rytmu”. Trudno kogoś wyróżnić – wszyscy są znakomici, profesjonalni w technice i wokalu. „Stoję, stoję, czuję się świetnie”, „Luciolla” wzrusza do łez, „Lipstick on the glass” porywa zmysłowością, wyrafinowanym ruchem, „Cykady na Cykladach” bawią. Zaskakująco subtelnie brzmi „fa, fa, fa, fa” w „Och, ten Hollywood”, podobnie gęsty od znaczeń i słów „Oddech szczura”, a „Krakowski spleen” chwyta mocno za serce. Elementy humoru, groteski, piosenki aktorskiej zgrabnie łączą się w spójną, przenikniętą wspólną myślą całość – spektakl „A planety szaleją…” to opowieść o samotności, poszukiwaniu bliskości z delikatnie rozmytym, historycznym tłem. Próbują pokazać, jak dzisiejsi młodzi ludzie interpretują teksty o zagubieniu jednostki, tłamszonej w szarej, komunistycznej rzeczywistości. Artyści prezentują szeroki wachlarz umiejętności, gibkość i akrobacje w tańcu, piękno i barwę dobrze wyszkolonych głosów oraz wysoko artystyczną wrażliwość. A wszystko pod czujnym, wyczulonym na szczegóły, życzliwym okiem pani reżyser. Nie ma tu miejsca na nienaturalne stylizacje, jest za to ogromny entuzjazm i szczerość w podejściu do poezji tekstu.
Mozaika muzyczno-słowna, słodko-gorzki cocktail pozostaje satyryczny, częściej tragikomiczny, a momentami wzruszająco-nostalgiczny. Bezbłędna, brawurowa gra, kolaż scen taneczno-ruchowych i emocje odbite w śpiewie oraz muzyka przemawiająca do serca i ducha – za takim teatrem muzycznym tęskni scena i takiego teatru oczekuje widz. Oby spektakl „A planety szaleją… (Młodzi w hołdzie Korze)” przyniósł młodym artystom zasłużoną sławę i stał się początkiem kolejnych sukcesów.