O spektaklu „Nabucco” Giuseppe Verdiego w reżyserii Marii Sartovej w Operze Krakowskiej pisze Anna Czajkowska.
Dzieła Giuseppe Verdiego na zawsze pozostaną nieśmiertelnymi arcydziełami opery, pełnymi porywających, monumentalnych scen chóralnych w łagodny sposób łączonych przez włoskiego mistrza ze zmysłowymi melodiami, ariami lirycznymi oraz momentami dramatycznymi, które do dziś zachwycają i wzruszają publiczność na całym świecie. Pod wpływem Verdiego gatunek operowy przeżył wielką ewolucję, jego dzieła stanowią pomost między osiemnastowieczną operą włoską a burzliwym, łamiącym schematy wiekiem XX. Otwarty na nowości kompozytor nie odrzucał historii muzycznych wypowiedzi – korzystał z nich i szanował, dając jednocześnie wszechstronną, pełną syntezę czasów poprzedzających oraz bliższej nam współczesności. Widowiskowe, niemal „filmowe” Nabucco jest tego przykładem. Verdi spaja w swym dziele styl francuskiej grand opéra z klasyczną operą włoską, w ariach i duetach eksponując bel canto, wymagające niezwykłej wokalnej wirtuozerii. Mimo formalnego konserwatyzmu, arcymistrz wprowadza też sporo innowacji. Szczególną rolę zaczyna pełnić u niego chór jako grupowa, ważna postać oraz nośnik dramatycznej fabuły, emocji oraz pasji, nadający ton całemu dziełu. Prapremiera spektaklu stanowiła przełomowy moment w życiu osobistym i scenicznym Verdiego – trzecia opera przyniosła ogromny publiczny sukces. „Nabucco” wystawiono po raz pierwszy w marcu 1842 roku w Regio Teatro alla Scala w Mediolanie i podczas jednego wieczoru Verdi stał się sławny, wkroczył do grona najwybitniejszych – w owych czasach rzadkość. Entuzjastyczne reakcje publiczności oraz krytyków pozwoliły mu uwierzyć we własny talent.
Akcja opery rozgrywa się w Jerozolimie i Babilonie około roku 587 przed narodzeniem Chrystusa. Autor libretta Temistocle Solera opowiada starotestamentową historię Nabuchodonozora II, słynnego króla babilońskiego (przemianowanego na Nabucco), zmieniając nieco treść spisanych dziejów i dodając udramatyzowane momenty. Nabucco podbija Judeę, zdobywa Jerozolimę i część Żydów uprowadza do Babilonii. Perypetie sercowe zakochanej w młodym księciu Ismaelu Abigaille, nielegalnej córki króla Babilonu i drugiej, młodszej Feneny (wybranki serca wspomnianego młodzieńca) oraz walka o wpływy i władzę stanowią motyw przewodni dzieła. Niektóre wydarzenia przedstawione w libretcie odbiegają od historycznej prawdy. W ostatnim akcie, już blisko zakończenia spektaklu, skruszony, odmieniony Nabucco wspaniałomyślnie darowuje wolność wszystkim Żydom, korząc się przed Jahwe, a arcykapłan Hebrajczyków, kapłan Zaccaria intonuje pochwalny hymn na cześć potężnego, jedynego Boga. W rzeczywistości było inaczej, ale biblijna opowieść posłużyła kompozytorowi jedynie jako inspiracja, by w pełnej uniesień opowieści oddać cały tragizm sytuacji, podkreślając atmosferę miłości, zbrodni oraz egzotyki środowiska. W 1842 roku opowiadaną historię uznano za alegorię ówczesnej sytuacji politycznej panującej we Włoszech, podzielonych na małe państewka. Wiele z nich pozostawało pod rządami obcych państw. W dziejach Izraelitów cierpiących pod tyranią najeźdźców, konspirujący Mediolan dopatrywał się zdecydowanych odniesień do własnych losów i patriotycznych nastrojów. Gdy zabrzmiał chór z trzeciego aktu czyli „Va, pensiero”, oparta na psalmie pieśń wygnańców, płaczących w niewoli za utraconą ojczyzną i zburzoną Pierwszą Świątynią w Jerozolimie, serca ogarniał szał uniesień. Chóralny utwór, rodzaj przejmującej modlitwy w prosty, ale jakże poruszający sposób wyrażający tęsknotę i marzenia o ojczyźnie, stał się bliski słuchaczom w całej Italii.
Chociaż wieki mijają, urok genialnego utworu wciąż działa, zachwycając, inspirując nawet najwybredniejszych artystów, czego dowodem kolejne realizacje „Nabucca”. Dokładnie 182 lata po mediolańskiej premierze, w Operze Krakowskiej Maria Sartova wraz z artystami i pozostałymi twórcami spektaklu prezentuje swoją wersję dzieła, w pełni opartą na klasycznym oryginale. Pani reżyser nie powiela wzorów i nie próbuje naśladować poprzednich inscenizacji, ale z pełnym zrozumieniem dla specyfiki czasów, w których tworzył Verdi, buduje muzyczny świat: żywy, porywający, wzruszający. Nadaje mu świeżość i eksponuje osobiste dramaty bohaterów. Geniusz opery dopracował każdą frazę, najmniejszą nutę. Skomponował taką muzykę, która prowadzi bohaterów ze świata zemsty, miłości, nienawiści czy szantażu ku przebaczeniu i przemianie – dostrzega to Maria Sartova i mocno eksponuje w swojej inscenizacji. Nie ma w niej pustych efektów, a każdy numer muzyczny pozostaje umotywowany akcją dramatu i niejako sam tę akcję tworzy. Podchwytują to występujący w partiach solowych artyści oraz chór. Wszyscy występujący wykazują ogromną dojrzałość i sugestywność, pokazując wokalne mistrzostwo z odpowiednią, konieczną energią. Na scenie królują arie, ansamble, partie chóralne w pięknym wydaniu! Rezygnując ze sztucznego patosu, soliści dużą wagę przywiązują do analizy psychologicznej postaci. Oczywiście nie należy zapominać, że cała historia stanowi jedynie tło dla perypetii bohaterów, którzy swą pasję i namiętności wyrażają w partiach śpiewanych. Przy ogromnym bogactwie form, rodzajów wypowiedzi, nastrojów i emocji, dzieło zadziwia niesłychaną ekonomią środków tematycznych. „Nabucco” w Krakowskiej Operze zachowuje klarowną, harmonijną formę, logiczną i przejrzystą, gdzie pomysłowość ornamentacyjna twórcy podporządkowana jest wymaganiom linii muzycznej.
Obdarzony wspaniałym wyczuciem scenicznym Andrzej Dobber w partii tytułowego króla Nabucco skupia dużą część uwagi publiczności. Świeżość spojrzenia na postać, z którą identyfikuje się na scenie, osiąga dzięki zdolnościom aktorskim i profesjonalizmowi wysokiej klasy, a także widocznemu, emocjonalnemu stosunkowi do bohatera. W I akcie oszczędny, w kolejnych, wraz ze wzrostem tragicznych nastrojów, plątaniny rozterek oraz cierpienia urozmaica obraz bohatera, pozostając wyczulonym na niuanse niełatwej roli. Jego dojrzały baryton brzmi znakomicie, podkreślając zarówno zrozumienie warstwy muzycznej dzieła, jak i zmienność postaci, czarując przy tym spokojnym, harmonijnym, kunsztownym bel canto. Prawdziwą królowa sceny jest Oksana Nosatova w partii Abigaille. Jako rzekoma córka króla Babilonu, sopranistka zachowuje naturalność, choć wiernie podąża za pasjami swej bohaterki. Cały czas trzyma się pewnej konwencji, a mimo to oddaje złożoność postaci, która odnajduje swe odbicie w muzycznych, profesjonalnie wykonanych koloraturach. Zachwyca pewnością trudnych arii, którym nadaje indywidualny rys, charakter oraz żar. Głębia głosu sopranistki i modulowanie barw z cieplejszymi odcieniami budzi wyobraźnię, kołysze. Naturalność wraz z siłą płynie z buntu oraz gniewu z odcieniem drapieżności, a także z poczucia odrzucenia i niespełnienia. Oksana Nosatova skupia się na właściwej charakterystyce postaci, wnikając głęboko we wrażliwość dumnej Abigaille – w kolejnych aktach staje się coraz bardziej tragiczną. Artystka potrafi zadziwić niskim rejestrem, zbliżonym do ciepłego altu, mocniej uderzając w momentach dramatycznych. Taras Shtonda jako Zaccaria z uwagą podąża za wspomnianą dwójką artystów, siłą basu nadając moc postaci arcykapłana Hebrajczyków. Ledwo zauważalne niedociągnięcia są raczej wynikiem tremy. Monika Korybalska w partii Feneny, córki Nabucca, rzadziej gości na scenie, ale warto docenić delikatność i lekkość jej sopranu, głosową gibkość, syconą mniejszym lub większym ładunkiem emocjonalnym. Tomasz Kuk w roli Ismaela, bratanka króla Jerozolimy, pozostaje na drugim planie – tak chciał Verdi. Tenor w tej roli nie ma łatwego zadania, choć właśnie o niego walczą dwie zakochane kobiety. Jednak Tomasz Kuk potrafi zaznaczyć swą obecność wśród głównych postaci. Duet z wybranką serca, Feneną, wypada tu bardzo dobrze. Obok nich swobodnie odnajdują się na scenie Wołodymir Pańkiw w roli Arcykapłana Baala (bardzo dobra kreacja i mocny bas), Agnieszka Kuk jako Anna (również w chóralnych popisach) oraz Janusz Dębowski – Abdallo.
Chór i Balet Opery Krakowskiej łączy swe siły z Chórem Filharmonii im. Karola Szymanowskiego i dzięki temu sceny z jego udziałem zyskują jeszcze więcej rozmachu. W “Va pensiero”, najsłynniejszej zbiorowej pieśni – modlitwie w historii całej opery (tak twierdzą znawcy), chór wyśpiewuje wszystko, co kompozytor chciał przekazać współczesnym i potomnym. Z partii chóralnych płynie energia i mityczna wręcz charyzma – wyraz dumy z chwalebnej przeszłości. A przy tym melancholijna liryczność, wykreowana przez arcymistrza Verdiego, który chór uczynił w operze pełnoprawnym, bez mała najważniejszym bohaterem i uczestnikiem wydarzeń. Ruch sceniczny i choreografia autorstwa Jakuba Lewandowskiego wspaniale komponuje się z falującą dramaturgią widowiska. W tętniącym tańcu i plastycznym ruchu wyróżnia się energiczna Teresa Żurowska – alter-ego Abigaille, Yauheni Raukuts – Jeremiasz, Angel Martinez-Sanchez i Gabriele Togni jako urzędnicy oraz Maciej Pluskowski czyli Czarnoksiężnik. Orkiestrę prowadzi maestro José Maria Florêncio, podkreślając nieśmiertelną wartość partytury „Nabucco”. Pewną ręką kieruje efektami kolorystycznymi oraz harmonicznymi zespołu. To on nadaje odpowiednie tempo i zachowuje porywający rytm. Warto zauważyć, że uważna współpraca dyrygenta z wszystkimi solistami ułatwia im doskonałe wydobywanie dźwięku w trudnych partiach wokalnych.
Intrygująca, choć surowa scenografia Damiana Styrny, który wraz z synem Eliaszem Styrną, specjalistą od multimedialnych, wielowymiarowych projekcji potrafi wyczarować każdą rzeczywistość, świetnie współgra z klimatem całości. Dzięki wielopłaszczyznowym animacjom Eliasza Styrny (przygotowanie obrazu do działań na scenie, uruchomienie, dodanie efektów jest bardzo ważne) przenosimy się do starożytnej Babilonii. I możemy poczuć chłód murów kamiennego miasta, w którym Żydzi wygnani z Judy cierpią swą niedolę. U Damiany Styrny, autora zarówno scenografii jak i ilustracji, nigdy nie ma przypadkowości – tym razem jest podobnie. Niezwykle trafnie podkreśla on symboliczne elementy, wzmacnia zmysłowość scen i zmienność ruchu scenicznego. Z wielowymiarowością wyczarowaną przez rodzinny duet Damiana i Eliasza dobrze komponuje się światło Bogumiła Palewicza, odpowiednio podkreślając opisaną dekorację. Dodam jeszcze, iż artyści w barwnych, bogatych kostiumach zaprojektowanych przez Annę Chadaj czują się znakomicie, swobodnie wyczuwając nastrój i odmienność starożytnej epoki.
Wielkie, monumentalne sceny, zgrabnie połączone z intensywnymi, osobistymi dramatami, łagodzonymi niosącą nadzieję melancholią i liryką wciąż wywierają wrażenie. „Nabucco” w Operze Krakowskiej to głęboki ukłon w stronę geniuszu Verdiego i hołd złożony nieśmiertelnej, muzycznej klasyce.
fot. Andrey Rafael