Recenzje

Niepowaga fantastyki

Douglas Adams: Cześć, i dzięki za ryby. W zasadzie niegroźna. Zysk i S-ka, Poznań 2018 – pisze Izabela Mikrut

“Trylogia w pięciu częściach” zamyka się tomem, który i teraz – po ponad trzech dekadach od premiery – może spotkać się z uznaniem odbiorców i to nie tylko tych, którzy cenią sobie fantastykę. Tu kluczem do sukcesu jest absurd oraz dystans do wydarzeń. “Autostopem przez Galaktykę” to przewodnik, w którym o Ziemi napisano aż trzy słowa. Nikt nie będzie przejmować się losami jednej planety, jeśli na co dzień spotyka się z kosmitami, robotami, a nawet przedstawicielami własnego gatunku, ale nastawionymi na kompletnie inne cele. Kwintesencją codzienności Arthura Denta staje się podróżowanie po mało przyjaznym wszechświecie oraz nawiązywanie przelotnych relacji z napotykanymi po drodze istotami. W tle się rozmaite zagadki lub wydarzenia, które każą zweryfikować zwykłe poglądy. Na przykład znikają delfiny, pozostawiając ludziom jedynie enigmatyczną wiadomość. Roboty dzięki skłonnościom do malkontenctwa coraz bardziej przypominają ludzi. Rzeczywistość futurystyczna okazuje się skrajnie niegościnnym miejscem. I nawet jeśli ktoś ma pomysł, jak uratować świat, to na wiele się on nie przyda.

Fabuła w “dwóch ostatnich częściach pięcioksięgowej trylogii” ma mniejsze znaczenie niż sposób prowadzenia narracji. Wydarzenia, jakie proponuje odbiorcom Douglas Adams, wcale nie przykuwają na dłużej uwagi – chyba że akurat towarzyszą spotkaniom bohaterów, więc też służą ich definiowaniu albo katalizowaniu emocji. W tym świecie właściwie wszystko – od sposobu prowadzenia narracji poprzez charaktery aż po bieg wydarzeń – podporządkowane jest śmiechowi i nie da się od ironii i absurdu uciec. To one stają się podstawowym budulcem przestrzeni. Prześmiewczość pozwala uniknąć zbędnego patosu, ale też bardzo przedłuża żywot tomu.

Douglas Adams proponuje odbiorcom coś, co się nie zestarzeje, nawet jeśli jego wynalazki i pomysły staną się w pewnym momencie anachroniczne. Sedno historii tkwi bowiem w zderzeniach naiwności i bezradności człowieka ze skomputeryzowaną rzeczywistością. Pojedynek ze “sztuczną inteligencją” z góry skazany jest na niepowodzenie – śmiech to siła potężna i destrukcyjna. Douglas Adams śmiać się lubi, proponuje czytelnikom rozdziały miniaturowe i niemal zamieniane w skecze. Uderza w tym wydaniu liczba pustych stron – pojawiają się po każdym rozdziale. Z kolei rozdziały rzadko zajmują więcej niż jedną lub dwie kartki. Takie poszatkowanie tekstu sprzyja budzeniu śmiechu – a uniemożliwia za to zbytnie i zbyteczne angażowanie się w opowieść. Pozwala na uwypuklanie detali – drobnych żartów z opisów, komentarzy, które może nie przyspieszą fabuły, ale stanowią celne i dowcipne podsumowania. Odbiorcy będą w tej lekturze szukać właśnie w pierwszej kolejności albo intertekstualnych zabaw, albo ironicznych podsumowań, które równocześnie stanowią odwrócenie reguł gatunku. Satyra na s-f w formie s-f bardzo się Adamsowi udała – do tego stopnia, że spora część odbiorców doceni autora za niepowagę, swobodne podejście do tego, co inni autorzy traktują bardzo serio. Douglas Adams proponuje relację lekką i często nonsensowną, umie bawić się klimatem i eksperymentować z sylwetkami bohaterów. Nie zamierza fundować czytelnikom wielkich filozoficznych odkryć i właśnie dzięki temu staje się niemal przewodnikiem po egzystencji.

Komentarze
Udostepnij
Tags: ,