Recenzje

„Nietota” Garbaczewskiego, czyli o doświadczaniu sztuki

Tadeusz Miciński NIETOTA – reż. Krzysztof Garbaczewski, Teatr Powszechny w Warszawie – pisze Anna Piniewska

Nie wiem, jak określić to, co widziałam (w czym uczestniczyłam?) w Teatrze Powszechnym. Nie wiem, czy był to spektakl w tradycyjnym, i zarazem konserwatywnym rozumieniu. Nie wiem też, czy określenie performance w pełni oddaje charakter wydarzenia. Wiem jedno: „Nietota” – najnowsza inscenizacja teatralna Krzysztofa Garbaczewskiego, której premiera miała miejsce 6 października – była dla mnie nowym, elektryzującym doświadczeniem. A czy w sztuce nie chodzi właśnie o to, by jej doświadczać; by ją przeżywać?

Garbaczewski i kolektyw artystyczny Dream Adoption Society nie burzą „czwartej ściany” – demolują ją z hukiem tak, że ta drastycznie się rozpada na drobne kawałeczki, które tworzą drogę prowadzącą do świata teatru immersyjnego. Pochłaniającego. Angażującego gamę zmysłów. Granica pomiędzy biernym widzem a działającym aktorem ulega całkowitemu rozmyciu, czemu sprzyja – całkowicie pozbawiona klasycznej widowni – kameralna przestrzeń małej sali. Prostokątne pomieszczenie wypełnia pustka – pod ścianą leżą jedynie czarne pufy, a gdzieś w rogu umiejscowione jest stanowisko dźwiękowca. W pierwszej części spektaklu przestrzeń całkowicie kształtują ludzie – aktorzy i widzowie, stojący ramię w ramię w zamkniętym, zaciemnionym pomieszczeniu. Poza strojem dwie grupy dzieli to, że część obserwatorów trzyma w ręku totem – wręczoną przed spektaklem niewielką makietę drzewka (podobno jabłoni). „Cieszę się, że jesteś”– usłyszy od aktorów starających się stworzyć jak najbardziej familiarną atmosferę (jeszcze) niezaangażowana publiczność. Nikt nie wie, czy to już,  czy to radosne powitanie jeszcze skrępowanych, skonsternowanych, niezgrabnie trzymających ów totem widzów to część spektaklu. Niepewność nagle przerwie recytacja Micińskiego w wykonaniu Juliana Świeżewskiego, który stanie się narratorem i zarazem przewodnikiem widowiska. Skrupulatnie objaśni: najpierw zaprezentowane zostaną moduły ruchowe a następnie akcja przeniesie się do nowej, wirtualnej rzeczywistości. W tym momencie nadal skrępowani widzowie zostaną otoczeni przez aktorów schematycznie wykonujących w kole ruchy taneczne. „Można dołączyć” – usłyszymy od przewodnika, choć póki co nikt się jeszcze nie potrafi odważyć. Ta ruchowo-performatywna część, dobrze opracowana przez choreografkę Izę Szostak, jest jedynie wprowadzeniem, próbą stworzenia wizji być może rytualnego społeczeństwa, prawdziwej wspólnoty. Razem, aczkolwiek osobno – w ten sposób przeniesiemy się do wirtualnej rzeczywistości, wtedy my, widzowie, zaczniemy działać.

Artyści VR, w moim odczuciu, stworzyli coś niesamowitego, przestrzeń, której po prostu trzeba doświadczyć. Po założeniu gogli i przeniesieniu się do tajemniczego, wirtualnego świata każdy, już jako podmiot przedstawienia, jest w stanie kształtować swój udział w zbiorowym, choć zarazem indywidualnym doświadczeniu. Istotna uwaga – kupienie wejściówki bez gwarancji otrzymania okularów mija się z celem. Część spektaklu odbywa się w rzeczywistym wymiarze, jednak dopiero przeniesienie się do VR-u gwarantuje pełnię doznań i całościowy ogląd. Tym bardziej, gdy z pozycji siedzącej pod ścianą z niezrozumieniem obserwuje się skaczące i biegające po sali osoby, które w innym wymiarze odkrywają fantastyczny świat. To poniekąd wymyka się słowom i próbie opisu, bowiem jest to wrażenie całkowicie jednostkowe. Od każdego – od ciebie – zależy, w którą stronę pójdziesz, co zobaczysz, co odczujesz i jak bardzo się zmęczysz, by później, leżąc na podłodze, słuchając wyciszającego głosu jednej z aktorek, patrzeć w wirtualne niebo. Dla mnie było to niezwykłe katarktyczne doświadczenie, budujące odpowiednią atmosferę dla ostatniej partii.

Moje wątpliwości – już po zdjęciu okularów – budziło jedynie niedowartościowanie słowa, które niestety musiało ucierpieć – kosztem zaangażowania pozostałych zmysłów. Oskar Stoczyński, ogrywający tekst Micińskiego, oklejony totemami w całkowitym skupieniu, zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że niczym w transie, z przymkniętymi oczyma, delikatnie się kołysząc, staje się Arjamanem wędrującym po tatrzańskiej krainie. Niestety, nie znalazłam żadnego sensownego wytłumaczenia na pojawienie się w spektaklu miniaturowych drzewek. Nachalną i jakże zbanalizowaną myśl o ścisłym związku człowieka z naturą zdusiłam w zarodku. Wracając do oklejonego drzewkami (?) Arjamana – jego wędrówka jest  jednak samotna; imponująca pod względem aktorskim, aczkolwiek wykluczająca pozostałe osoby. Z jednej strony rozumiem, dlaczego warstwa językowa została zredukowana, z drugiej żałuję takiego wyboru – wyeksponowanie refleksji Arjamana mogłoby stanowić dodatkowy walor artystyczny.

Wizji Garbaczewskiego jednak do adaptacji teatralnej daleko, bardzo daleko; stąd więc pytanie: na ile istotny, i na ile widoczny, jest utwór Micińskiego. Młodopolski artysta z pełną świadomością lekceważył reguły poetyki wypracowanej w drugiej połowie XIX wieku. Początkowo książkę uważano za nieczytelną i niespójną; była chaosem. Ekspresyjne i surrealistyczne obrazowanie, docieranie do innego wymiaru rzeczywistości, c h a o s – tu widziałabym wspólne punkty wyobraźni Micińskiego i Garbaczewskiego. Twórczości żadnego z nich nie da się zamknąć w danym schemacie, swoją nieokreślonością wymyka się klasyfikacjom. Ale to właśnie z chaosu zrodził się ład.

A na scenie chaos zapanował, gdy słowa zaczęła zagłuszać muzyka, obraz zakłócił błysk pulsujących z dużą częstotliwością świateł, a statyczność przełamał ruch. I tutaj znowu kształt każdego kolejnego spektaklu będzie inny, bo już nie tylko aktorzy tworzą choreografię. Po godzinnym seansie, wcześniej jakże nieśmiali widzowie dołączają do gry, badają granice swojego wstydu, swojego ciała i swojego ruchu. A gdy światło zgaśnie, zapanuje ład.

Pytanie o „Nietotę” Garbaczewskiego może być pytaniem o byt spektaklu teatralnego w ogóle. Pytania zasadniczo można by mnożyć bez końca, stawiać wiele faktów pod znakiem zapytania, jak choćby ten: czy aktor, który objaśnia, jak założyć gogle VR gra, czy jedynie udziela instrukcji? Nie mam jednak na tyle odwagi, by rozstrzygnąć te kwestie (o ile w ogóle można by to zrobić…). Chyba właśnie w „tajemniczości” tego projektu tkwi klucz. Leksem „nietota”, wg słownika Brucknera, znaczy tyle, co dosłowne „nie to ta” – ponieważ roślin czarowniczych nie określało się po imieniu. Nie określajmy zatem „Nietoty” Garbaczewskiego. Niech pozostanie dla każdego jego jednostkowym doświadczeniem; sztuką, która jest zdarzeniem.


Fot. Magda Hueckel

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , ,