Paulina Młynarska: Zmierzch lubieżnego dziada. Prószyński i S-ka, Warszawa 2020 – pisze Izabela Mikrut.
Paulina Młynarska nie milczy, kiedy trzeba stanąć po stronie słabszych, bez względu na to, czy na co dzień z tymi słabszymi jest jej po drodze. Może wziąć pod obronę nawet samokompromitujących się polityków, którzy wzburzają opinię publiczną – wystarczy, że zwróci uwagę na aspekty wcześniej nieeksponowane, nieoczywiste dla hejtujących. W ogóle hejterów rozpala do czerwoności na różne sposoby. Ale bardziej w jej tekstach liczy się odkrywanie prawdy i szukanie innych niż nasuwające się od razu rozwiązań. Jest tu oczywiście mnóstwo felietonów związanych z prawami kobiet – ale Młynarska na tym nie poprzestaje. Odnosi się do wydarzeń z bieżącej polityki (na szczęście jest w stanie wyciągać z nich ogólne wnioski, co sprawia, że teksty wcale się nie starzeją i nawet bez znikomości kontekstu będzie można z nich wysnuć materiał do przemyśleń). Szuka ciekawostek. A do tego dzieli się prywatnymi wyznaniami.
Znajdzie się w „Zmierzchu lubieżnego dziada” kilka drobnych wspomnień z domu rodzinnego i trochę informacji autobiograficznych, Paulina Młynarska nawiązuje do tego, co jej czytelnicy już od dawna kojarzą – do swoich małżeństw, miejsc zamieszkania, do przeprowadzki na Kretę czy do fascynacji jogą. A robi to, żeby pokazać odbiorcom, że zawsze mają wybór. Bardzo interesuje ją nakłanianie do samodzielnego myślenia – i do odwagi w wyrażaniu własnych poglądów, ale pod warunkiem, że da się je logicznie uargumentować. Chociaż Paulina Młynarska potrafi grać na emocjach, w swoich felietonach podbudowuje je całymi zestawami rzeczowych danych. Nie bazuje na własnych skojarzeniach, za to potrafi barwnie komentować rzeczywistość. Zna zasady tworzenia dobrych felietonów – i takie właśnie proponuje odbiorcom. Teksty ze „Zmierzchu lubieżnego dziada” pojawiały się wcześniej w internecie, teraz, dzięki wydaniu książkowemu i to dość obszernemu, zyskują drugie życie. Paulina Młynarska sięga w nich do różnych inspiracji – ale zawsze chce imponować wolnością i nieszablonowym podejściem do tego, co się dzieje. Uczy, jak bronić swoich racji i jak w ogóle zabierać się do walki, choćby tylko na słowa. Pisze zajmująco, każdy kolejny tekst to odkrywanie ważnych prawd – nie ma tu znaczenia, do czego akurat autorka się odnosi: chce, żeby czytelnicy wyrabiali sobie własną opinię, a nie powtarzali niewolniczo to, co najgłośniej funkcjonuje choćby za sprawą mediów. Czasami tylko odwołuje się do reakcji na kolejne teksty – widać po nich, że trafia w sedno i sprawia, że części odbiorców może być niewygodnie z wytkniętymi prawdami.
„Zmierzch lubieżnego dziada” to książka znakomita. Bardzo dobrze, że wydawnictwo zdecydowało się przedłużyć życie publikowanych pierwotnie w Onecie tekstów – bo w pełni na to zasługują. Paulina Młynarska wie, jak przyciągnąć uwagę. Jest dowcipna, inteligentna, ironiczna i nawet kiedy daje upust złości – robi to z sensem i tak, że trudno zaprzeczać jej racjom. Zestaw felietonów gwarantuje częste przeskoki tematyczne, ale nie jakościowe – to zapiski na najwyższym poziomie. To tom nie tylko dla fanów Pauliny Młynarskiej, ale też dla tych, którzy chcieliby sięgnąć po felietony wartościowe.