Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin, Joanna Sokolińska: Rodziny himalaistów. W.A.B., Warszawa 2020 – pisze Izabela Mikrut.
Oni z reguły nie chcą się wspinać. Czasami ruszają w dalekie trasy, nawet pod szczyty (jedna z bohaterek tomu „Rodziny himalaistów” za cel obrała sobie przypomnienie w środowisku o ojcu – i organizuje w tym celu nawet wyprawy górskie, nie mówiąc już o tym, że jeździ na spotkania z himalaistami i próbuje dowiedzieć się czegoś o swoim rodzicu), rzadko jednak kusi ich wyprawa tam, gdzie jest niebezpiecznie. Ośmiotysięczniki mogą dla nich pozostać grobowcami – miejscami wiecznego spoczynku bliskich – i nic poza tym. Bo dzieci himalaistów przeważnie nie czują zewu gór. Tak samo jak żony – te, które pozostawały w domu i mierzyły się z prozą życia, kiedy ich mężowie realizowali marzenia, a zapłacili za nie najwyższą cenę. Pytanie, czy jest sens wiązania się z himalaistą – czy himalaiści powinni mieć rodziny – i to pytanie Katarzynie Skrzydłowskiej-Kalukin i Joannie Sokolińskiej przyświeca przez cały czas zbierania materiałów do książki. Obie panie wiedzą jednak, że na miłość nie ma siły – racjonalne argumenty nie pomogą. A bliskich nie da się na dłuższą metę ograniczać. Żony nie zamierzają. W efekcie dzieci ojców pamiętają głównie z opowieści.
„Rodziny himalaistów” to książka bardzo intymna i szczera, pełna sposobów na pogodzenie się z losem – albo na brak zgody na okrucieństwo natury. Dziewięć rozdziałów i więcej sylwetek ludzi, którzy stracili życie w wysokich górach, bo zbytnio uwierzyli we własne siły, zlekceważyli potęgę przyrody albo mieli po prostu pecha. Autorki docierają do rodzin – i wspólnie z tymi, którzy zostawali w domu i czekali na powrót ukochanego ojca i męża zastanawiają się, czy można było coś zrobić. Szukają przebłysków przeczuć, informacji o nieuchronnym zapisanych w drobiazgach. Na nowo interpretują pozornie zwykłe wydarzenia – teraz jako zapowiedź nadciągającej tragedii. Sprawdzają Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin i Joanna Sokolińska, czy dzieci mają żal do nieobecnych tatusiów, czy może rozumieją ich pasje i już jako dorośli – próbowaliby wpłynąć na kolejne wybory rodziców. Ta książka to również okazja do przypomnienia skrótowych informacji o tych, którzy w górach zostali na zawsze. Niektórzy tworzą laurki, dostrzegają tylko jasne strony bycia razem, inni – wolą myśleć, że w wysokich górach, nawet samotni, wspinacze byli po prostu szczęśliwi. Nie ma tu zbyt wielu wyrzutów czy skarg – zupełnie jakby rodziny himalaistów bez problemu pogodziły się z tym, że ich wspólna droga nie potrwa długo.
Wspomnienia o wspinaczach to migawki. Nie ze zdobywania szczytów – na to miejsce znajduje się w literaturze górskiej albo w sportowych biografiach, którymi rynek ostatnio jest zalewany. Tu liczy się zupełnie inna perspektywa, ujęcie domowe. Dzięki takiemu rozwiązaniu Skrzydłowska-Kalukin i Sokolińska mogą dotrzeć do wiadomości, których nie zapewni analiza warunków pogodowych czy doniesienia medialne. Autorki operują dość delikatnymi kwestiami, jednak muszą nakłaniać rodziny do zwierzeń i do wyznań ekstremalnych – wiążących się z utratą i bólem. Tom jest nieskomplikowany w tonie narracji – ale ważny z uwagi na temat.