O spektaklu „Wesoły wdowiec” Simona Mossa w reż. Mirosława Bielińskiego i Jarosława Rabendy w Teatrze TeTaTeT w Kielcach pisze Katarzyna Wnuk.
Kiedy myślimy o wdowcu – a zwłaszcza takim, który został nim niedawno – mamy przed oczami człowieka samotnego, pogrążonego w głębokiej żałobie i wzbudzającego współczucie. Określenie „wesoły wdowiec” wydaje się zatem oksymoronem, jednak w przypadku Thomasa Maddisona, bohatera sztuki powstałej na podstawie brytyjskiego sitcomu z lat 80. „Tom, Dick & Harriet”, jest ono wyjątkowo trafne.
Mężczyzna krótko po pogrzebie swojej małżonki przybywa do Londynu z zamiarem spędzenia kilku dni w mieszkaniu syna i synowej. Dla młodych nie jest to wizyta pożądana, a to ze względu na charakter Thomasa i jego styl życia, w tym zamiłowanie do alkoholu. Już kilka minut jego pobytu u Richarda i Harriet wystarcza, aby zrozumieć niechęć małżeństwa wobec ojca i teścia, lecz jednocześnie polubić tytułowego bohatera. Wprawdzie Maddison senior wcale nie przejmuje się śmiercią żony, jest złośliwy, uwielbia uwodzić kobiety (często uciekając się przy tym do kłamstw i manipulacji), lecz jednocześnie ma w sobie pewien urok. Bez wątpienia duża w tym zasługa Mirosława Bielińskiego, który doskonale odnajduje się w swojej postaci i nawet na chwilę nie wychodzi z roli.
Na przebieg rodzinnego spotkania nie wpływa pozytywnie fakt, że zdaniem Thomasa jest on jedynym spadkobiercą po majętnej żonie, ponieważ kobieta przed śmiercią wydziedziczyła syna. Dla ojca jest to oczywiście informacja niezwykle radosna. Mężczyzna nie czeka nawet na oficjalne odczytanie ostatniej woli zmarłej, tylko od razu wczuwa się w milionera i wykorzystuje nową pozycję do uwodzenia kobiet. Słabość do nich staje się przyczyną wielu nieoczekiwanych zdarzeń i zabawnych nieporozumień. Wkrótce w mieszkaniu Richarda i Harriet pojawiają się bowiem Sharon oraz Elaine – obie ciekawe i oryginalne, lecz bardzo od siebie różne.
Relacjom rodzinnym daleko tutaj do ideału, lecz wbrew pozorom nie są one całkowicie pozbawione uczuć i wzajemnej troski. Richard mimo świadomości wszystkich wad ojca nie odmawia mu gościny. Thomas ciągle utrudnia życie synowi i synowej, ale gdy zachodzi taka potrzeba, próbuje pomóc Richardowi, któremu sen z powiek spędza wizja utraty pracy z powodu nieznalezienia odpowiedniej modelki do kampanii reklamowej.
Jak to bywa w komediach, w pewnym momencie sprawy przybierają obrót nieoczekiwany dla wszystkich bohaterów, a szczególnie tego głównego. Jednak złe wieści nie czynią wesołego wdowca smutnym, bo przecież ciągle ma on swoją rodzinę.
„Wesoły wdowiec” to dobrze napisana i jeszcze lepiej zrealizowana komedia. Postacie są wyraziste, a komizm nie jest osiągnięty kosztem pozbawienia ich zachowania logiki. Pierwsze to w znacznym stopniu zasługa znakomitej gry aktorskiej, ponieważ oprócz wspomnianego już Mirosława Bielińskiego swoich umiejętności dowiedli również pozostali członkowie obsady. Spośród żeńskich bohaterek na uwagę zasługują m.in. impulsywna i nieco materialistyczna, lecz szczerze kochająca swojego męża Harriet (w tej roli Ewelina Gnysińska) oraz kokieteryjna i pewna siebie Elaine (grana przez Justynę Sieniawską).
fot. DRUVA PHOTOGRAPHY, Waldemar Szymczak