Recenzje

O aktorce, ale nie tylko

O spektaklu DZIŚ WIECZOREM: LOLA BLAU Georga Kreislera w reżyserii Leny Szurmiej w Teatrze Żydowskim pisze Wiesław Kowalski.

Rozwijający się w okresie międzywojennym kabaret niemiecki miał niemały wpływ na to, co działo się w europejskiej sztuce teatralnej w latach późniejszych. Georg Kreisler, kompozytor, piosenkarz i poeta,  choć próbował łączyć w swojej twórczości  teatr epicki z tradycją kammerspiele’u, wielkich dzieł po sobie nie pozostawił. Był nawet w paru przypadkach posądzany o plagiat. W musicalu dla aktorki „Tonight: Lola Blau”, po raz pierwszy pokazanym w 1971 roku, zawarł swoje własne doświadczenia z okresu emigracji do Stanów Zjednoczonych, z których – choć uzyskał obywatelstwo amerykańskie – powrócił do Europy w roku 1955. W Polsce utwór ten został dotychczas pokazany zaledwie kilka razy – dwukrotnie wyreżyserowany przez autora polskich tekstów piosenek, Andrzeja Ozgę.

Spektakl muzyczny „Dziś wieczorem: Lola Blau”, prezentowany na maleńkiej scence Teatru Żydowskiego, rozpoczyna się piosenką, która  od razu sugeruje,  że jesteśmy w kabarecie. Ale to nie tytułowa bohaterka, artystka estrady,  pojawi się w prologu przedstawienia. Na początku zjawia się konferansjer/narrator – będzie nas niejako oprowadzał po tej historii z życia gwiazdy austriackiego kabaretu, która niebawem opuści Wiedeń i wyruszy w podróż do Ameryki. Ale najpierw zaniepokojona traktowaniem Żydów przez Hitlera i brakiem w takich okolicznościach perspektyw na rozwój kariery w przyszłości – przypomnijmy, że jest rok 1938 – w końcu da się przekonać i wyjedzie do Szwajcarii, gdzie ma się spotkać na dworcu w Bazylei ze swoim ukochanym Leo. A ponieważ do umówionego spotkania nie dojdzie, ostatecznie żydowska piękność zdecyduje się na tułaczkę i opuszczenie Europy – deportacja pomoże jej w ucieczce przed skrajnym ubóstwem i grożącymi prześladowaniami. Do ojczyzny powróci w roku 1946 i fakt ten przyniesie jej więcej rozczarowań niż artystycznych satysfakcji – opuści Nowy Jork, choć mogłaby dalej wieść życie chętnie słuchanej szansonistki na scenach teatralnych i kabaretowych w całej Ameryce, namówiona ponownie przez Leo Glixmanna.

Niewielkie gabaryty sceny przy ulicy Senatorskiej nie pozwalają  na jakikolwiek inscenizacyjny rozmach. Dlatego też Lena Szurmiej musiała postawić na umowność przedstawianej rzeczywistości i skupiła się przede wszystkim na wyrazie aktorskim mogącym ukazać wrażliwość  i rozwój psychiczny tytułowej bohaterki.  Nie jest to zadanie łatwe w budowaniu dramaturgii spektaklu, któremu grozi utknięcie na mieliznach muzycznej składanki – protagonistka musi pojawiać się w różnych zakątkach świata, zmieniać kostiumy i łączyć śpiew z sekwencjami dramatycznymi. Co prawda w prowadzeniu narracyjnej płynności ma pomagać Mistrz, będący ucieleśnieniem tych wszystkich postaci, które Lola Blau spotyka na swej drodze, ale szwów i tak się nie da się w takich sytuacjach ukryć.

Monika Chrząstowska śpiewa mocnym, silnym i pewnym głosem, który zdecydowanie lepiej brzmi, kiedy aktorce udaje się zrezygnować z wibrata, ale w rysunku psychologicznym jest dość jednorodna i mało zróżnicowana. Zadania nie ma łatwego, albowiem aranżacje Jacka Mazurkiewicza zdają się pochodzić jakby z innego spektaklu. Między stroną inscenizacyjną, z konieczności tradycyjną, a opracowaniem muzycznym czuje się jakiś dziwny rozdźwięk, który nie pozwala na empatyczne przeżywanie tej dramatycznej historii. Rafałowi Rutowiczowi, który stara się jak może zmieniać skórę, głos i nastrój spektaklu, razem z Moniką Chrząstowską, której niełatwo jest budować postać zważywszy na pozorowaną dramaturgię, a także pomimo starań reżyserskich Leny Szurmiej, nie udało się w Żydowskim stworzyć widowiska, które jest w stanie zdobyć szerszą widownię i które potrafiłoby skoncentrować na sobie uwagę na tyle silnie, by  nie zauważyć braku intrygującej formy i wkradającej się w spektakl, głównie zresztą za sprawą muzyki, monotonii. Być może dlatego na spektaklu, który oglądałem już po premierze, kompletu widzów zabrakło, a i kilku z nich w trakcie salwowało się z widowni ucieczką. A zatem nie udaje w tym kameralnym spektaklu nawiązać kontaktu z publicznością, która zdaje się od początku do końca pozostawać obojętna  i być losami tytułowej bohaterki, niesionej wichrem historii,  nieszczególnie poruszona. Szkoda, bo pomimo wątłości dramaturgicznej, była szansa na powiedzenie czegoś o tym, co jest esencją bycia artysty na scenie i o aktorskiej wrażliwości, z której lepione są sceniczne postaci będące niekiedy kompromisem między tym, czego oczekuje widownia, a dyrektorskimi fanaberiami.


Fot. Magda Hueckel

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , ,