O spektaklu Dziewczynka z herbacianych pól w reż. Arkadiusza Klucznika, w Teatrze Kameralnym w Bydgoszczy, pisze Aram Stern.
Utworzony w 2019 roku miejski Teatr Kameralny w Bydgoszczy zakończył swój sezon polską prapremierą sztuki opartej na opowieściach z dalekiej wyspy Bali: Dziewczynka z herbacianych pól. Trzeba przyznać, iż autor adaptacji i reżyser przedstawienia dla dzieci 5+, Arkadiusz Klucznik, nie miał łatwego zadania przenosząc z dalekiego indonezyjskiego teatru na europejski grunt prostą, acz piękną w swym dramaturgicznym składzie, historię niewidomej dziewczynki Ayu.
Ta dzielna mała istotka, wspólnie z lekarzem oraz zwierzętami, poszukuje lekarstwa, by pomóc mamie nawiedzonej przez Ducha Choroby. Jej przygody od początku zaczarowały naszych milusińskich zasiadających na widowni Sali Kameralnej Opery Nova (do czasu ukończenia budowy przy ulicy Grodzkiej, Teatr Kameralny gości w jej progach). Urzekły także dorosłych tradycyjną formą, wywodzącą się z mało znanych indonezyjskich odmian teatru Wayang: pierwsza – Wayang golék (w której aktorzy posługują się lalkami trójwymiarowymi, wyposażonymi w ruchome kończyny), druga – w żywym planie (Wayang wong), trzecia – w teatrze cieni (Wayang kulit) oraz z wykorzystaniem masek inspirowanych gatunkiem teatru Topeng (teatr maski i tańca), bardzo charakterystycznym dla Bali. Brzmi imponująco, nieprawdaż?
Spektakl Arkadiusza Klucznika stanowi jednak dość kameralną miniaturą teatralną, zaledwie inspirowaną indonezyjską kulturą, jest skromną wyprawą na daleką wyspę, gdzie u podnóża góry Agung mieszka Ayu ze swoją Mamą Ketut. Pierwsze pojawienie się w pięknym prologu Ayu pozwala przyjrzeć się dokładnie, jak „rodzi” się jej drewniana, trójwymiarowa forma, odziewana w kostium i animowana przez dwie aktorki techniką bunraku.
Tak specyficzna lalka stolikowa z delikatnym profilem i wyrazistymi oczami (jak w teatrze Topeng), animowana za pomocą tylnego kołka animacyjnego i gabitów u rąk, wymaga niezwykłej precyzji i specyficznego dla orientu tempa akcji. Animująca małą Ayu, Sara Lech, tworzy postać głównej bohaterki spektaklu niezwykle wysublimowaną cyrkulacją gestów i pięknym śpiewem. Z kolei animująca lalką Mamy Ketut, Matylda Matuszak, wyjątkowo harmonijnie oddaje cierpienie w chorobie swej bohaterki.
Pozostałych bohaterów tej historii: Ciotkę Kadek (Katarzyna Kłaczek), Ciotkę Putu i Lekarza Zhang Wei (Julia Rzepecka) czy złowrogiego Ducha Choroby (także Katarzyna Kłaczek) zobaczymy w żywym planie w osobliwych maskach z wspomnianego wcześniej teatru Topeng, jednak już nie tak urodziwych (uwaga – nasz szkrab poniżej piątego roku życia może nam się rozpłakać na widowni). Wysunięte zęby i złowrogie spojrzenia plus czerwone płaszcze narzucone na narodowe indonezyjskie stroje: kebayę (rodzaj bluzki) i sarong (rodzaj spódnicy), będące bazą dla kostiumografa (scenografa i autora lalek oraz projekcji multimedialnych zarazem) – Mateusza Mirowskiego, mogą co wrażliwsze dzieci nieco przestraszyć.
Jak łatwo można było zauważyć, to prawdopodobnie niewielki budżet spektaklu, który „nadwyrężyły” budowa lalek i konstrukcje masek, spowodował, iż słynny indonezyjski teatr cieni w Dziewczynce z herbacianych pól oglądamy tylko w postaci statecznych projekcji multimedialnych, przedstawiających zwierzęta (Myszojeleń, Tygrys i Jaskółka), które pomagają Ayo w odnalezieniu stu jaskółczych gniazd. Wśród zwierząt wyróżnia się za to epizod Żółwia zagrany przez Matyldę Matuszak w żywym planie. To zabawnie opieszała, wdzięczna kreacja. Również scenografia została ograniczona tylko do kilku elementów: projekcje multimedialne pojawiają się na sześciu ruchomych parawanach, służących także za tło do wyświetlania okien czy ścian domu, zaś na dwóch kubikach, zdobionych subtelnym orientalnym wzorem, rozgrywa się większość akcji.
W żadnym spektaklu dla dzieci nie może zabraknąć muzyki, stąd jej autor, Dawid Martin, skomponował muzykę na indonezyjską orkiestrę gamelan (oryginalnie zbudowaną na dźwiękach metalofonów). Kompozytor zaproponował nam muzykę eteryczną, przyjazną dla ucha Europejczyka, ale i mocno jednostajną, wobec tego nawet fakt, iż przedstawienie trwa raptem trzy kwadranse – nie może uchronić Państwa dziecka od chwili znużenia lub poszukiwania ustronnego miejsca poza widownią.
Z kolei powierzenie choreografii w spektaklu pochodzącej prosto z Dżakarty, Diah Anggraini-Martin, pozwala przyciągnąć uwagę naszych maluchów na coś nowego! Subtelne ruchy oraz gesty aktorek w towarzystwie dźwięków gamelanu dopowiadają ciekawe wszelkie tajemnice lasu i ogromem zmagań balijskiej małej dziewczynki z niebezpieczeństwem czyhającym w dżungli. Warto opowiedzieć dziecku, że to właśnie taniec na Bali jest jedną z najważniejszych form sztuki, która towarzyszy mieszkańcom w ich życiu codziennym.
Dziewczynka z herbacianych pól, choć pozostanie teatrem iluzji i sceną wyobraźni dla naszego dziecka, zaprowadzi je w marzeniach w egzotyczne krańce świata, dotąd być może nieznane i skłoni, by zajrzało do sieci, atlasu, by stworzyło w wakacje niezwykłą indonezyjską maskę i spróbowało zatańczyć w ogrodzie choćby taniec Sanghyang. Dzieciom, których nie interesują jeszcze dalekie podróże, pozostanie przypuszczalnie w głowach piękna balijska baśń o niepełnosprawnej dziewczynce, która z odwagą i poświęceniem walczyła o zdrowie mamy, nie będąc wcale samotną „wojowniczką”. Za wszystko, co napisane powyżej spotkała ją nagroda.
Jaka? Tego warto się samemu dowiedzieć i pójść za jej przykładem, wypijając wpierw filiżankę dobrej herbaty.
fot. Piotr Nykowski