Elżbieta Isakiewicz: Piekło ocalonych. PIW, Warszawa 2019 – pisze Izabela Mikrut.
Ta publikacja składa się z wielu bardzo krótkich opowieści, zwykle reportażowo-wspomnieniowych, pozbawionych literackiej otoczki. Nie w kreacji językowej tkwi bowiem ich waga, a w samym rejestrowaniu wydarzeń.
„Piekło ocalonych” to zestaw świadectw zebranych na początku XXI wieku – czyli już po tym, jak kolejne książki autobiograficzne dotyczące Holokaustu ujrzały światło dzienne. Elżbieta Isakiewicz próbuje uzupełniać wyznania o opowieści o ludziach, którzy nie próbowali zaistnieć na rynku wydawniczym samodzielnie. Zbiera drobiazgi, ocala pojedyncze historie – podobne do siebie, chociaż za każdym razem inne. Pozwala każdemu bohaterowi na przedstawienie tego, co najbardziej zapadło mu w pamięć – albo co uważa za najważniejsze fragmenty z przeszłości. I tak jedni będą skupiać się na smakach i zapachach z rodzinnego domu, inni – na stracie kolejnych matek. Pojawią się relacje dotyczące kolegów, ale też – trudne decyzje podczas opuszczania domów. Tu nie ma miejsca na sielskie wspomnienia, jeśli nawet da się odnaleźć okruchy radości – szybko zostaną one zweryfikowane przez wojnę.
Każde ocalenie, które powraca w tej książce, jest jednocześnie opowieścią o stracie – o stracie bliskich, o poświęceniu i o tym, jaką cenę trzeba było zapłacić, żeby ktoś mógł przeżyć. To dramatyczne rozstania, obietnice, których nigdy nie uda się zrealizować, strach i świadomość bliskiej śmierci. To szukanie pomocy u ludzi, którzy w każdej chwili mogą zmienić zdanie – nawet jeśli przyjęli pieniądze lub kosztowności. Niektórzy uczą się modlitw chrześcijańskich i imion nowych rodzin, inni przeżywają wyrzuty sumienia, że mogli zrobić coś, by ocalić bliskich. Jedni nie mówią krewnym całej prawdy o zabitych, żeby jak najdłużej utrzymać ich w błogiej nieświadomości, inni wiedzą, jak okłamać gestapowców. Umiejętność przystosowania się do warunków wojennych to kwestia odwagi, sprytu i pomysłowości, a do tego również – wielkiego szczęścia. Bohaterowie opowieści zebranych w tym tomie wspominają jednak przede wszystkim ludzi, którzy owego szczęścia nie mieli. Prezentują historie swoich ocaleń, ale nie zapominają przy tym, co stało się z ważnymi dla nich ludźmi. Przez to mogą pokazywać ogrom smutku, a i wyzwań, przed jakimi stawali, kompletnie nieprzygotowani na rzeczywistość.
W „Piekle ocalonych” wielogłosowość jest charakterystyczna dla stylu – nie da się tu porównywać kolejnych tekstów, zwłaszcza że nie o ich kształt literacki chodzi, a o zawarty w nich ładunek emocjonalny i o prawdę. W niektórych utworach widać pewną melodię tekstu, zrytmizowanie fraz, które przenosi czytelników do innej przestrzeni kulturowej lub czasowej – ale stylizacje to najmniej ważny element tomu. Elżbieta Isakiewicz robi tu wiele, żeby ocalić pamięć o jednostkach, czytelników przerzuca od postaci do postaci i wiadomo, że czasem te wyznania będą silniej działać na odbiorców, czasem – mniej. Nie da się jednak obok tej książki przejść obojętnie. Stanowi ona rodzaj uzupełnienia do dużych autobiograficznych narracji, próbę znalezienia sposobu na pokazanie koszmaru Holokaustu – i jego rozmiarów.