Recenzje

Operacja Malina

O książce Maliny Prześlugi „To mogło być śmieszne ale nie było” wydanej przez ADiT w Warszawie pisze Karol Mroziński.

Teatr lalkarski w naszym kraju bardzo by chciał porzucić niewygodny kokon, a mimo starań wciąż  pozostaje pod postacią marionetki z obciętymi skrzydełkami i nie jest w stanie się rozwinąć. Taki obraz rzeczy ukazuje artykuł Marka Waszkiela, który można  przeczytać na łamach portalu e-teatr.pl. Wiadomość co najmniej  niepokojąca, prawda?

Czy  to oznacza, że niski poziom repertuaru stacji telewizyjnych przesiąknął już do innych stref kultury? Czy jest ktoś lub coś, co  mogłoby to zmienić?  Trzeba przyznać, że nastały  trudne czasy. Artystów traktujących  lalkę  jako pełnoprawnego partnera w spektaklu pozostało niewielu. Tych, których postawić można za wzór jest jeszcze mniej, a moment świetności „Onego” Guśniowskiej minął bezpowrotnie. Pacynka czy kukiełka  lepiej się sprzedaje jako zabawka przy okazji premiery, niestety, tej kinowej. Przedstawienia na żywo  przegrywają z wytwórnią Disneya. Nie pomoże nawet echo nagród zdobytych na międzynarodowych festiwalach, czy choćby uznanie krytyków. Obecnie lalka kojarzona jest bardziej z głupkowatym kabaretem niż czymś faktycznie zabawnym. Dlatego z jednej strony ten rodzaj teatru jest znany nielicznym, a przez  większość poznany być nie chce.

Najnowsza antologia dramatów Maliny Prześlugi nie jest lekiem na całe zło, jednak po lekturze jej tekstów można odnieść wrażenie, że dotykają tego samego problemu, któremu na imię kłopot z przeniesieniem tego, co mamy w druku na scenę i „przelaniem” w teatralne widowisko.

W swoim artykule Marek Waszkiel wspomina o problemach lalkarzy borykających się z wizualizacją takich elementów, jak na przykład „gadająca kałuża” lub „dziura w rajstopie”, a tych pełno w przypowiastkach dla dzieci. Konkurując z twórczością filmową, starają się nieraz nadrobić  braki moralizatorstwem i monologiem, co raczej rzadko wychodzi na dobre. W przypadku Prześlugi motorem napędowym jest niezwykła sytuacja fabularna, co gwarantuje więcej emocji niż nudna ekspozycja. Jej dramaty grywane są z powodzeniem na scenach w całym kraju, a jednocześnie, zdaniem wielu, mogą podzielić los teatru lalkowego w Polsce. Dlaczego? Przecież gdy zajrzymy do samych tekstów  znajdziemy tam całą masę wskazówek dla potencjalnych reżyserów. A może  właśnie w tym problem? Może diabeł tkwi w didaskaliach? W ferworze starań o oryginalność zapomina się, iż ta dziedzina sztuki to gra zespołowa. Bez względu na wszystko repertuar proponowany w tym tomie na pewno do banalnych nie należy. „Czułość” to utwór, w którym bawimy się motywem podróży, niby z punktu A do punktu B, widzianym z perspektywy ciasnego przedziału, jednak doprowadzającym do ważnej życiowej lekcji. „Pustostan” to powtarzalne dialogi jakby w półśnie. Zaś zakończenie, jakkolwiek krótkie, istotne jest w zrozumieniu całości „symbolicznego bełkotu”. W swojej konstrukcji przypomina nieco niepublikowaną w tej antologii „Stopklatkę”, którą również gorąco polecam.

Nie inaczej  jest z „Wszystko jest dobrze, jesteśmy szczęśliwi” oraz mini horrorem „Nie ma”. Tutaj przestrzeń  sceny może stanowić tylko formę przedstawienia, która jest bliska sztuce reportażu, z odgadywaniem tajemnic i ścieraniem się sił charakteru. Czy tylko mnie przychodzi na myśl skojarzenie z tegoroczną zdobywczynią Paszportu Polityki  i jej dramatem „Między nami dobrze jest”?

„Debil” jest rodzajem  baśni z odwróconymi schematami. Wiele  razy czytaliśmy w książkach o tym, co by było gdyby…  . Tym razem możemy  zobaczyć  skutki  działań  bohatera na scenie. „Kobieta i życie” oraz „Stephanie Moles” zdają się być inteligentną odpowiedzią autorki na otaczającą nas beznadzieję. Któż by nie pamiętał magazynu dla kobiet  o tym samym tytule, co pierwszy z dramatów. Drugi utwór to ciekawa reakcja na zalew paradokumentów znanych z małego ekranu. Oklepane wątki niczym mistycznie zaplanowana konstrukcja ulegają przekształceniu w komedio-thriller. Dobitny i prawdziwy, taki, co zostanie w pamięci widza na długo.       

W przypadku takiego repertuarowego spektrum trzeba wiele chcieć i doświadczyć: poznać strukturę, odgadnąć moment, gdzie autor zawarł emocje, umieć bawić się w detektywa. Za sprawą tylko sobie znanych prawideł oddać to, co schowane za kurtyną z liter. Umiejętności te, jak tłumaczy Jacek Sieradzki we wstępie do antologii, kiedyś w fachu reżysera nader istotne, dziś mówiąc delikatnie ćwiczone są „niezbyt pracowicie”.   

Malina Prześluga jest dwukrotną zdobywczynią Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej, co stanowi wystarczający dowód na to, że czyny, a nie tylko słowa, zdobią prawdziwego artystę. W wywiadzie dla miesięcznika „Teatr” tłumaczyła, iż jest konkretna w pisaniu, a nie w gadaniu. Zapytana o to, czy nie myślała o wejściu w rolę reżysera własnych dramatów, odpowiedziała: „Nigdy nie mówię nigdy.”

Jako wielki fan jej twórczości z ufnością patrzę w przyszłość, wypatrując plakatu ozdobionego niecodziennym  nadrukiem.

Komentarze
Udostepnij
Tags: ,