Recenzje

Opieka

Anna Karpińska: Szukając przystani. Rodzinne roszady, tom 1. Prószyński i S-ka, Warszawa 2018 – pisze Izabela Mikrut

Nie każda kobieta chce mieć dziecko, nie każda ma instynkt macierzyński. Minęły czasy, kiedy rodzenie i wychowywanie potomstwa było jedynym społecznie akceptowanym przeznaczeniem kobiety. Jednak do rzeczywistości Wandy takie rewelacje nie mają wstępu. Wanda czuje się winna, niekoniecznie to ujawnia, nawet niekoniecznie sobie to uświadamia: ale przecież to ona wychowała Kaśkę tak, że teraz dziewczyna porzuca swoją córkę, nie wiąże się z żadnym mężczyzną, a poza tym ucieka od rodziny jak najdalej. Nie chce wpasowywać się w schematy, nie chce postępować tak, jakby tego oczekiwało starsze pokolenie. Kaśka to lekkoduch – nikt i nic nie jest w stanie jej zatrzymać. Dziewczyna żyje chwilą i stara się nie przejmować obowiązkami ani opiniami innych – wywalcza sobie niezależność, chociaż niekoniecznie jest przy tym szczęśliwa. Czytelniczki otrzymują jednak tylko oceny Wandy – rozgoryczonej matki, która na emeryturze nie może realizować starannie pielęgnowanych kiedyś pragnień – musi bowiem naprawiać błędy dziewczyny. Wanda zajmuje się wnuczką, chodzi z nią do lekarzy, gdy mała choruje, zapewnia rozrywki i zabawki – ale też wychowuje, nie może rozpieszczać dziecka jak inne babcie – skoro zastępuje mu matkę. Troszczy się o Polę, martwi się o Kaśkę, bo ta nie widzi powodu, żeby się zmieniać czy rezygnować z własnych szalonych pomysłów.

„Szukając przystani”, pierwszy tom cyklu Rodzinne roszady, to konfrontacja dwóch skrajnych postaw. W tym pojedynku nie ma wygranych, trudno też wyobrazić sobie sposób rozwiązania konfliktu. Na kompromisy się nie zanosi, skoro Wanda nie próbuje nawet pojąć córki, skupia się tylko na oskarżeniach, a Kaśka być może nawet nie wie do końca, jak jej zachowanie jest odczytywane. Pola w tej historii bywa katalizatorem uczuć, kiedy do babci mówi „mamo”, kiedy stroni od matki, gdy ta z rzadka się pokazuje. Ale jednokierunkowość w narracji nie jest przeszkodą w lekturze. Młodym czytelniczkom autorka zamierza przemówić do rozsądku, u starszych znaleźć wsparcie i zrozumienie. Temat córki, która porzuca własne dziecko, dominuje w obyczajowych scenkach, chociaż nie jest jedyny – Karpińska przytacza jeszcze rozmaite wstrząsy, żeby unaocznić czytelniczkom, jak radzić sobie z żałobą, jak niektórzy rozwiązują swoje problemy (których w życiu pełno) – objaśnia świat na różne sposoby, chociaż koncentruje się na dziecku.

Dwa punkty bardzo osłabiają narrację. Pierwszy to zestaw zdrobnień w relacjach o małej Poli – niby standard, bo dzieci prawie zawsze wyzwalają u autorek obyczajówek skłonność do rozczulania się i kwilenia w języku (w odbiorze wywołuje to przeciwny do rozczulania się skutek…). Drugi natomiast to sposób zwracania się babci do wnuczki. Wanda zawsze mówi o swoich zachowaniach w trzeciej osobie i podkreśla za każdym razem, że jest babcią. Niby ma to umotywowanie: trzeba pokazać Kaśce, że to nie wina matki, że Pola nazywa ją mamą – ale w lekturze zamienia się w męczącą manierę. Zupełnie jakby dziecko nie zasługiwało w narracji na takie samo traktowanie jak dorosły, zupełnie jakby brak dziubdziania oznaczał znieczulicę i społeczny ostracyzm dla autorki. Anna Karpińska raczej nie chce w tej kwestii wyłamywać się z niepisanych zasad – ale nie wychodzi to książce na dobre w żadnym momencie.

„Szukając przystani” to historia pełna napięć, ale upraszczana przez jednokierunkowość wysiłków, przewidywalność w charakterach. Potrzebuje autorka drugiej części, w tej nie mogłaby znaleźć pretekstu do kojących rozwiązań. Wstrząsy fabularne szykuje na później (może – zbyt późno), pod koniec tomu sugeruje, w jakim kierunku będzie zmierzać. Wybiera temat niepopularny w bestsellerowych czytadłach, ale znany w wielu domach. Ma już swoje grono fanek – tu jednak trochę eksperymentuje z problemami, a nie zajmuje się akcją.

Komentarze
Udostepnij
Tags: ,