Recenzje

Opowieść o kryzysie współczesnego mężczyzny

Stanisław Moniuszko, Halka, reż. Mariusz Treliński, Teatr Wielki – Opera Narodowa w Warszawie – pisze Magda Kuydowicz.

W niedzielny wieczór wybrałam się do Opery Narodowej na nowy spektakl Mariusza Trelińskiego, „Halkę” Stanisława Moniuszki. Teatr dosłownie pękał w szwach. Musiałam użyć wielu zabiegów, by zdobyć upragniony bilet.

Nie jestem znawcą opery, ale spektakle Trelińskiego z cudowną scenografią Borisa Kudlicki cenię również za to, że są bardzo teatralne. Reżyser zręcznie wplata w każdą ze swoich inscenizacji cytaty z historii filmu, malarstwa i literatury. Stara się opowiedzieć poprzez test libretta także jakąś współczesną historię.

Mariusz Treliński jak zawsze zaskoczył rozmachem swojej wizji – akcja dzieje się w hotelu Kasprowy, Halka jest tam kelnerką. Scena obrotowa kręci się jak szalona. Widzimy sypialnię Janusza, wodę, wyimaginowane góry – to dzięki świetnej grze świateł Marca Heinza – hotel, dziedziniec i wreszcie salę weselną. Tym razem reżyser w dość rewolucyjny sposób przerzuca ciężar historii z tytułowej Haliny-Halki (Izabela Mituła) na uwodzicielskiego Janusza (Tomasz Rak). To on w ciemnych okularach, ubrany na czarno i bardzo przypominający w gestach i sposobie zachowania na scenie obrazoburczego krakowskiego barda Macieja Maleńczuka, staje się głównym narratorem opowieści. Słaby, miotany sprzecznymi emocjami, nie umie wybrać pomiędzy piękną i bogatą Zosią (Maria Stasiak) a uwodzicielską i sensualną Hanką – prostą dziewczyną ze wsi (wyrazista i bardzo dobra aktorsko Izabela Matuła). Pije, kluczy, by wreszcie w podły, bezwzględny  sposób pozbyć się z oczu śmiertelnie w nim zakochanej ciężarnej kochanki. Jontek (rewelacyjny Piotr Beczała, pełen wdzięku, obdarzony przepięknym, charyzmatycznym głosem) pokazał tego wieczoru, że słynna aria „Szumią jodły” jest  skarbem narodowej wokalistyki. Jak napisano w programie spektaklu, skarbem zawsze wywołującym niezmiennie zbiorową rozkosz widowni, której jeży się włos z przejęcia.

Zarówno chór, jak i orkiestra pod batutą dynamicznego dyrygenta Łukasza Borowicza, artysty równie renomowanego jak wspomniany wcześniej Beczała, spisali się wspaniale. Znawcy opery wskazują na wiele skrótów, jakich dokonano w partyturze. W niczym nie umniejszyło to jednak rangi dzieła Moniuszki.

No i wreszcie wspaniała scenografia Kudlicki, z bajkowymi kostiumami Doroty Roqueplo, żywcem wyjętymi z przełomu lat 60-70. Autorka zdecydowała się na odważne kozaczki, plastikowe i białe, minisukienki w graficzne wzory, koturny i minisuknię ślubną Panny Młodej. Mężczyzn ubrała w ciemne, błyszczące współczesne marynarki, pozostając przy tylko jednym obecnym w spektaklu akcencie folklorystycznym. Nagle w hotelowej, weselnej scenerii pojawia się trzech juhasów z ciupagami w ludowych strojach góralskich. Tańczą ”zbójnickiego”. Jednak taki artystyczny miszmasz nie powinien nikogo dziwić. Sam Moniuszko opisywał folklor góralski zgodnie ze swoimi wyobrażeniami – nigdy bowiem na Podhalu nie był. Stąd też i mazur, fantastycznie wymyślony choreograficznie przez Tomasza Jana Wygodę, jest w charakterze bardziej dyskotekowy. Swojskość i ludowość  budują w spektaklu jedynie senne wizje Janusza – pełne pijackiego, mrocznego świata, w którym niektórzy recenzenci dopatrują się scen podobnych do tych z filmów samego Wojciecha Smarzowskiego.

Historia mezaliansu, napisana w 1847 roku, dzięki Trelińskiemu i Kudliczce stała się wciąż aktualnym spektaklem, nośnym, nieco zwariowanym w swej wymowie. Pełnym światła, gwaru, malowniczych wizji i oryginalnych strojów oraz pięknej polskiej muzyki. Dlatego serdecznie Państwu ten spektakl polecam.


Fot. Krzysztof Bieliński

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , , , , , ,