O „Nowohuckiej telenoweli” na podstawie reportaży Renaty Radłowskiej w reż. Jakuba Roszkowskiego w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie pisze Agata Łukaszuk.
W najnowszym spektaklu Łaźni Nowej reżyser i dramaturg Jakub Roszkowski sięgnął do literackich reportaży Renaty Radłowskiej – zapisu rozmów w mieszkankami i mieszkańcami Nowej Huty. Teksty te, określane przez samą autorkę mianem telenowel, publikowane były pierwotnie w wydawanej przez Łaźnię gazecie „Lodołamacz”, a następnie ukazały się w formie książki, jako zbiór opowieści o losach tych, którzy do Nowej Huty przyjechali z różnych zakątków Polski, by wspólnie budować nowe miasto. Przedstawienie prezentowane na deskach nowohuckiego teatru to świetna okazja, by spojrzeć na okolicę oczami kobiet, które ją tworzyły. Podczas zaledwie godzinnego spektaklu możemy wsłuchać się w historię życia każdej z czterech bohaterek. Daje to okazję, by lepiej poznać i zrozumieć historię miasta stworzonego w początkach lat pięćdziesiątych minionego wieku. Nowa Huta jawi się tu jako miejsce zarazem zwyczajne i niezwykłe, jedyne takie na mapie Polski, bo zaprojektowane od podstaw i zbudowane przez zasiedlających je junaków i junaczki, którzy niebawem mieli stać się pracownikami kombinatu metalurgicznego.
W przestrzeni Łaźni Nowej już od progu panuje odświętna atmosfera. Wśród głośnej muzyki krząta się grupa kobiet w strojach przypominających o minionych czasach (kostiumy i scenografia: Anna Maria Karczmarska). Gromadzących się widzów częstują ciasteczkami, wesoło podśpiewują, zachęcają do zajmowania miejsc rozlokowanych w różnych częściach sali, przy podestach, na których – jak się niebawem okaże – swoje opowieści snuć będą główne bohaterki wieczoru. Wreszcie poznajemy dziarską i swojską junaczkę Zdzisławę od ujrzenia potwora (Natalia Kaja Chmielewska), zaradną wróżbitkę Talię od przepowiadania przyszłości (Agnieszka Przepiórska), matkę Teresę od domu, którego nikt nie chciał i od Maryjek na każdą okazję (Weronika Warchoł), a także Halinę (Wanda Skorny ) – kobietę luksusową, która inteligencki krakowski dom zamieniła na niewielkie nowohuckie mieszkanie. Zanim jednak kobiety zaczną opowiadać o swoich życiowych perypetiach, wszyscy zebrani, z pomocą nowohuckiego chóru kobiet, wspólnie zaśpiewają jeszcze „Piosenkę o Nowej Hucie”.
Spektakl w reżyserii Jakuba Roszkowskiego po raz pierwszy prezentowany był w sierpniu ubiegłego roku w Alei Róż jako plenerowe zdarzenie teatralne w ramach Bulwar[t]u Sztuki, podczas którego świętowano obchody siedemdziesięciolecia Nowej Huty. Przedstawienie zgromadziło wówczas liczną publiczność. Część widzów przybyła specjalnie po to, by uczestniczyć w widowisku, nie brakowało jednak przypadkowych przechodniów, którzy z zaciekawieniem włączali się w niecodzienne wydarzenie rozgrywające się na kilku niewielkich scenach ustawionych w miejskiej przestrzeni. Przenosząc widowisko do wnętrza budynku Łaźni Nowej twórcy nie zrezygnowali z mobilnej formy przedstawienia, zachęcając widzów, by swobodnie przemieszczali się w przestrzeni sceny i podchodzili bliżej bohaterek, by lepiej je widzieć i słyszeć. Wielu zgromadzonych zaangażowało się w wędrowanie przez salę, a początkowemu zagubieniu i dezorientacji szybko ustępowało zaciekawienie historiami kobiet.
Fragmenty opowieści czterech głównych bohaterek przeplatają się z nowohuckimi szlagierami wyśpiewywanymi przez chór (nierzadko w śpiew włączać się będą również zgromadzeni widzowie), a wszystko to w lekkiej, biesiadnej atmosferze. Wspaniale spisują się aktorki, które sprawiają, że ich bohaterki bawią, ale i wzruszają, wzbudzając sympatię widzów. Dzieląc się swymi wspomnieniami, przywołują zmartwienia i radości, wracają myślami do beztroskich chwil, gdy ludzie kochali się w przydrożnych rowach, momentów rodzinnego szczęścia, gdy rodziły się kolejne dzieci oraz dni przepełnionych smutkiem, gdy umierali bliscy. Opowiadają o chwilach dzielonych z rodziną lub spędzanych wspólnie z sąsiadami, ale także o samotności, gdy na starość przyszło żyć w pojedynkę, z dala od dzieci, które wyjechały w świat. Wszystkie te historie wybrzmiewają szczerze i autentycznie, a chociaż rozgrywają się na tle nowohuckich krajobrazów (w tle na ekranie wyświetlane są kolejne kadry, w których bez trudu rozpoznać można okoliczne ulice i budynki) – każdy, niezależnie od miejsca pochodzenia, odnajdzie w nich cząstkę siebie. Aż chciałoby się, by teatralna biesiada trwała dłużej i by w snucie swoich historii włączyli się także pamiętający lata pięćdziesiąte nowohucianie, których nie brakowało wśród zgromadzonych w Łaźni widzów. Z pewnością opowieści o ich nowohuckich losach byłyby nie mniej interesujące.