Recenzje

Osoba publiczna, silnie omodlona

O spektaklu „W co wierzą Polacy” Tomasza Kwaśniewskiego w reżyserii Szymona Kaczmarka we Wrocławskim Teatrze Współczesnym pisze Jarosław Klebaniuk.

Wybranie się do teatru po długiej przerwie wiązało się z pewnym ryzykiem. Czy zniesiemy jeszcze obecność tylu ludzi, tak długo, na tak niewielkiej przestrzeni? Czy wciąż będzie nam odpowiadała ta konwencja, która każe jednocześnie wierzyć na słowo i co chwila przypominać sobie o umowności wypowiedzi i gestów? Czy aktorów nie tylko rozpoznamy, lecz i kunszt ich potrafimy docenić? Takie oto pytania zadawaliśmy sobie z Elą w drodze na Rzeźniczą, tego dnia z samymi dwójkami i zerami w arabskiej dacie. Ludzie zachowali się godnie, konwencja nie zawiodła, aktorzy zaś okazali się najmocniejszym punktem programu.

Opis spektaklu na stronie Wrocławskiego Teatru Współczesnego raczej nie pozwalał się rozeznać, co będzie grane. Garść nie do końca wiarygodnych danych statystycznych (dlaczego akurat ateiści mieliby częściej wierzyć w duchy niż wierzący?) i ogólnikowych twierdzeń nie wróżyła, nomen omen, niczego spektakularnego. Pozwoliła jednak zasiąść przed sceną z neutralnym nastawieniem i bez wygórowanych oczekiwań. Jak się okazało, ponad dwuipółgodzinne przedstawienie miało zróżnicowany charakter i ocenić je można jako dosyć nierówne.

W pierwszej, znacznie dłuższej części poznaliśmy szefa i pracowników firmy wróżbiarskiej stawiających czoła kontroli skarbowej i obsługujących zróżnicowaną klientelę: prostą kobietę, entuzjastycznego rekonstruktora arki, panią prezes i gangstera. Te mniej lub bardziej stereotypowe postaci korzystały z dobieranych do ich potrzeb usług wróżki Werbeny i jej współpracowników. Przerysowany charakter postaci, niekiedy podkreślany ich wyglądem, stanowił oczywiste źródło komizmu. Aktorzy, jak zwykle w takich okolicznościach, mogli skorzystać ze swoich umiejętności z rozmachem, wręcz rozrzutnie. Z przyjemnością oglądaliśmy ich wzajemne wymiany, niektóre zaś sceny stanowiły prawdziwą ucztę. W publicznie dostępnym kontekście nieczęsto się na przykład zdarza, że ksiądz pali papierosa od papierosa i pije wodę święconą z termosu, jednocześnie przeciwstawiając własną irracjonalność cudzej. „Kto się nie dał zaborcom? Kto obalił komunizm?” – pytał orator w koloratce, zapominając, że zarówno z zaborcami, jak i z komunistami jego instytucja na ogół świetnie się dogadywała. Muzyka w tle przywodziła na myśl tę, która brzmi podczas komercyjnych występów kaznodziejów na Zachodzie. Towarzyszący księdzu rycerz w zbroi dla równowagi przypominał zaś o naszym polskim dziedzictwie.  

Nie zabrakło w spektaklu także nawiązań do bieżącej sytuacji politycznej. Fragmenty dotyczące obecnie rządzącej partii i „naczelnika państwa” należały do najzabawniejszych. Niemożność rzucenia na tego ostatniego skutecznego zaklęcia dlatego, że „to jest osoba publiczna, bardzo silnie omodlona” wywołała na widowni śmiech perlisty, szczery. Te publicystyczne wycieczki, owszem, przydały całości dodatkowego smaczku, choć z drugiej strony nie mogliśmy się z Elą oprzeć wrażeniu, że nieco rozbijały spójność teatralnego przekazu.

Przed przerwą dominowała konwencja zdecydowanie komediowa, zaś artystycznym uchwytem chwilami niezbyt porywającego tekstu było przechodzenie od dialogów do melorecytacji, niekiedy zbiorowych i w kościelnych rytmach. Informacja, że wróżbitów wpisano na listę zawodów (nawiasem mówiąc w dniu moich odległych urodzin) mogło stanowić jedynie ciekawostkę, podane jednak zostało w formie odpowiednio nadmiarowej, aby przydać jej atrakcyjności. Nie znaczy to bynajmniej, że nie dało się dostrzec blasku w samym tekście. Znalazły się w nim takie choćby perełki: „Wróżka ma tę przewagę nad psychologiem, że może mówić bez ogródek” i „Jak to w rodzinie, szczerość nie jest u nas częstym gościem”.

Nie zabrakło w całym spektaklu epatowania efektami takim jak gęsty słodki dym, kołyszące się lub przygasające lampy, stoły poruszające się po scenie, zaopatrywania aktorów w takie rekwizyty jak gigantyczne wianki na głowie, przysypywania ich ziemią czy nurzania w kisielu. Można argumentować, że nie było to bezzasadne, bo przyczyniało się do kreacji widowiska. Z drugiej strony tak bogata forma oddawała wprawdzie teatrowi to, co teatralne, ukrywała jednak przed ludźmi to, co ludzkie (przed istotami to, co istotne?).

Druga, znacznie krótsza część spektaklu okazała się bardziej refleksyjna, kameralna, mniej rozbuchana scenograficznie i aktorsko, w zasadzie bez tła muzycznego. Nie mogliśmy się jednak z Elą oprzeć wrażeniu, że pytania stawiane na jej początku były tendencyjne, forsujące tezę o nieuniknionej irracjonalności odbiorcy. A przecież nie od dzisiaj wiadomo, że oprócz uproszczonego trybu funkcjonowania poznawczego dysponujemy możliwością przetwarzania informacji w pogłębiony sposób. A takie właśnie okazje, jak ta teatralna, zwłaszcza gdy tempo i zagęszczenie środków przekazu są niskie, świetnie służą przestawieniu się na tryb refleksyjny. Pytania zatem, choć stawiane z intencją demaskatorską, siłą rzeczy okazały się chybione.

W ostatniej scenie obserwowaliśmy z kolei dziwaczną próbę nawiązania łączności z organizmami rzekomo posiadającymi zarówno historię, jak i potencjał do przyszłego rozwoju. Groteskowe okoliczności i banalny rezultat sugerowały, że nauka ma do zaoferowania niewiele więcej, niż wróże i magowie. Tak przekłamany obraz eksperymentu naukowego stawiał go na równi z rytuałami bioenergoterapeutów i przepowiedniami jasnowidzów. Tymczasem współczesna nauka, choćby psychologia społeczna, ma do zaoferowania wiele sprawdzonych rozwiązań powszechnie nękających ludzi problemów. Niestety, podobnie jak w pozostałych przypadkach, sama dostępność wiedzy i wynikających z niej rekomendacji dalece jest niewystarczająca, aby dokonać zmiany. Irracjonalne bowiem bywa przywiązanie nie tylko do guseł, zabobonów i religijnych bajań, lecz również do zdeformowanego obrazu nauki. Także i reżyser spektaklu nie zaoferował w tym przypadku konstruktywnej alternatywy wobec potocznych przekonań. Sam sceptycyzm wobec wszystkiego, choćby ubrany w artystowskie szaty, pozostawił zaś oczywiście niedosyt. Może jednak twórcom spektaklu chodziło nie tyle o zabranie głosu w ważnej sprawie, co o pokazanie kilku zabawnych scen? Jeśli tak, to przedsięwzięcie uznać można za udane.

Jarosław Klebaniuk – Instytut Psychologii, Uniwersytet Wrocławski

fot. Natalia Kabanow

Komentarze
Udostepnij
Tags: , ,