Recenzje

Osobliwy konfesonał

O „Wykrywaczu kłamst” Wasilija Sigariewa w reż. Roberta Talarczyka w Teatrze Capitol w Warszawie pisze Wiesław Kowalski.

Sporo atutów ma ostatnia premiera w warszawskim Teatrze Capitol – przede wszystkim jej siłą jest zabawny, momentami nawet farsowy tekst Wasilija Sigariewa (tego samego, którego świetną „Plastelinę” i „Rodzinę wampira” mogliśmy podziwiać w Teatrze Polskim w Bydgoszczy, w reż. Grzegorza Wiśniewskiego i Pawła Szkotaka), znakomity przekład Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej, pełna naturalności scenografia Jana Kozikowskiego (jednocześnie dająca szansę na ciekawe rozwiązania sytuacyjne choćby z… szafą), sprawna reżyseria Roberta Talarczyka i rewelacyjnie zagrane role zwłaszcza Kacpra Kuszewskiego i Olafa Lubaszenki. Dlatego „Wykrywacza kłamstw” można uznać bez wątpienia za najlepszy spektakl, jaki można aktualnie znaleźć w repertuarze teatru przy Marszałkowskiej.

Utwór Sigariewa to tekst kameralny, rozpisany na trójkę – pokiereszowanych emocjonalnie –  bohaterów, który niebanalnie nawiązuje swoim psychologizmem do klasyki rosyjskiej dramaturgii. Aktorów może ciągnąć do ostrego grania pełnego przerysowań i karykatury – tego niebezpieczeństwa Robert Talarczyk starał się uniknąć, proponując wykonawcom bardziej stonowane i wyciszone środki wyrazu, choć mocno podkreślone  charakteryzacją i kostiumem. Okazuje się, że spokój, opanowanie, nawet w najbardziej dramatycznych chwilach (dodajmy, że spokój zewnętrzny, bo wewnątrz jednak emocje są silne i jaskrawe)  – mogących objawić prawdę o naszych bohaterach – dobrze uchwycona mimika postaci, nie nadużywanie ekspresji i krzyku są wystarczającym kołem napędowym, by zagwarantować sukces w podkreśleniu wiarygodności i autentyczności protagonistów. W rezultacie nawet Lubaszenko (Boris), na początku budzący dość sprzeczne uczucia, ostatecznie jawi się jako mąż wciąż zakochany w swojej żonie (w roli skłonnej do histerii Nadieżdy Anna Gornostaj, obchodząca jubileusz 35-lecia pracy artystycznej), która zabija zrzędliwością to, co głęboko skrywa w swoim nieociosaniu i  ucieczce w alkohol. Lubaszenko, nawet wtedy, kiedy siedzi nieruchomo rozparty w fotelu, poddawany hipnozie, wydaje się być wszechobecny i pokazuje tym samym aktorstwo wysokiej próby. Oczywiście pomaga mu w tym jego charakterystyczna fizyczność, bo rola wydaje się wręcz dla niego stworzona. Zresztą cała trójka bohaterów jest tutaj mocno skontrastowana nie tylko charakterologicznie, co pomaga w scenicznych działaniach wejść głębiej w ostatecznie optymistyczną wymowę utworu. Lubaszenko z Kuszewskim (hipnotyzer), szczególnie w drugiej części spektaklu, kiedy hipnozie poddana jest żona, a oni sami raczą się bez końca alkoholem,  śmieszą do łez dzięki umiejętności rozegrania swoich dwójkowych scen dopracowanych w najmniejszych szczegółach – w ten sposób osiągają poziom wiarygodności, który jest godny podziwu, zwłaszcza, że wiemy o tym, jak trudno grać w teatrze pijanych, by nie popaść w przesadę, nieznośne udawanie  czy postaciową nieszczerość.  Tym razem aktorzy, poruszający do żywego,  robią to z ogromnym smakiem, ograniczając ryzykowne w takich sytuacjach postaciowane do najbardziej prostych i dyskretnych środków wyrazu, które wszak bardzo silnie oddziałują na spragnioną zabawy publiczność i jednocześnie nie osłabiają dynamiczności przedstawienia. Kuszewski w roli samotnego i próbującego wciąż ucieczki  ze zwaśnionego domu hipnotyzera, zaproszonego przez Nadieżdę, by pomógł jej wyjawić podczas transu męża, gdzie tenże schował w domu spory zapas gotówki,  gra w Capitolu bodaj swoją najlepszą rolę. Cieszy fakt, że to po „Nowym Jorku. Prohibicji” w Romie kolejne bardzo udane wcielenie aktorskie, pokazujące wszechstronność jego talentu. Choć i w „Wykrywaczu kłamstw” Talarczyk postanowił wykorzystać jego umiejętności wokalne, które jednak nie burzą dramaturgii i nie stają się popisem samym  w sobie – znane wszystkim rosyjskie melodie ubarwiają akcję, która osadzona jest głównie w skrzących się dowcipem dialogach i zaskakujących sytuacjach, ale też wynikających ze zbitek słownego humoru i wysokiej klasy komizmu, komizmu wynikającego z odwrócenia ról – to najpierw Boris będzie się spowiadał żonie ze swoich kłamstw mających podnieść jego rangę jako kandydata na męża, a potem ona poddana zostanie przesłuchaniu w ramach zemsty za to, jak niesprawiedliwie oceniła jego jako człowieka, z którym przyszło jej dzielić życie.  Kuszewski ma kilka momentów, kiedy wychodzi z roli pracownika naukowego Akademii Medycznej i staje się jakby narratorem całej opowieści.  Tutaj nawet wulgaryzmy, powszechnie uchodzące za nieprzyzwoite, brzmią nadzwyczaj niewinnie, w dodatku wtedy, kiedy wypowiada je ktoś tak nieokrzesany i pozbawiony dobrych manier, jak  pogrążony w swym samotnym alkoholizmie mąż Nadieżdy.

Warto wybrać się do Capitolu, by zobaczyć te odmienne stany szczerości, i te wypowiadane na co dzień, złośliwe i pełne goryczy, jak i te wywołane przez odmienne stany… świadomości.


Wiesław Kowalski – aktor, pedagog, krytyk teatralny. Współpracuje m.in. z miesięcznikiem „Teatr”, z „Twoją Muzą” i „Presto”. Mieszka w Warszawie.

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , , , ,