O spektaklu „Dobrze ułożony młodzieniec” Jolanty Janiczak w reż. Wiktora Rubina z Teatru Nowego w Łodzi na Festiwalu Boska Komedia w Krakowie pisze Magda Mielke.
Boimy się tego, czego nie znamy. A czego nie znamy? Śmiem podejrzewać, że obecnie w Polsce wciąż jest wiele osób, które nigdy nie spotkały (albo nie mają tego świadomości) osoby transpłciowej. Zmienia to spektakl „Dobrze ułożony młodzieniec” Jolanty Janiczak w reżyserii Wiktora Rubina z Teatru Nowego w Łodzi.
Prawdziwa historia, którą żyły sensacyjne gazety w międzywojennej Łodzi. Eugeniusz Steinbart zwrócił na siebie uwagę, ulegając wypadkowi (wyskoczył z okna). W szpitalu odkryto, że pacjent jest… kobietą. Gazety opisywały go jako „młodą kobietę wyglądającą zupełnie jak mężczyzna”, ale padały też takie określenia jak zboczeniec, cudak czy przebierająca się za mężczyznę lesbijka. Jolanta Janiczak ze strzępków informacji prasowych wydobyła tragiczny los tej postaci i na jego kanwie stworzyła wspaniały materiał literacki o inności i bezradności, o życiu wbrew sobie i próbie wyrwania się ze sztywnych ram oraz walce z opresyjnym systemem.
Twórcy opowiadają tę historię za pomocą procesu sądowego. Mają już spore doświadczenie w posługiwaniu się tak zarysowaną sytuacją – wystarczy wspomnieć o „Jolancie Szalonej. Królowej”, „Carycy Katarzynie”, „Hrabinie Batory” „Sprawie Gorgonowej” czy „I tak nikt mi nie uwierzy” dotyczącym Barbary Zdunk, ostatniej w Europie spalonej na stosie za stosowanie czarów. Zwykle formuła walki na argumenty, rzucania oskarżeń i obrony była gestem zwrócenia narracji kobietom wymykającym się normatywnym schematom i pokazania nieznanego oblicza historii.
Tym razem spektakl odwołuje się do wydarzeń towarzyszących prawdziwemu procesowi, który w latach 1938-1939 toczył się przed sądem okręgowym w Łodzi. W ogniu oskarżeń staje Eugeniusz Steinbart, pociągnięty do odpowiedzialności za to, że udając mężczyznę, ożenił się, a także zameldował jako swoje dziecko urodzone przez żonę. Na świadków wezwani zostają: wspomniana żona – Czesława Zaleśna (Paulina Walendziak), którą Eugeniusz poznał po wypadku na szpitalnym oddziale, jego córka (Halszka Lehman), teściowa (Monika Buchowiec) czy dawna narzeczona (Karolina Bednarek). Przesłuchuje ich prokurator (Michał Kruk), a w adwokata wciela się Paweł Kos (co ciekawe, panowie zamiast w togach, występują w stylizowanych na nie kombinezonach). Ostatecznie za posługiwanie się dowodem tożsamości swojego kuzyna i poświadczenie nieprawdy, Steinbart został skazany w styczniu 1939 roku na osiem miesięcy pozbawienia wolności. Wkrótce po tym wybuchła wojna, która jeszcze bardziej skomplikowała jego losy.
Nie byłoby tego spektaklu, gdyby nie Edmund Krempiński, transpłciowy aktor i performer, którego obsadzono w głównej roli (a chwilę później powierzono etat w Teatrze Nowym w Łodzi, sprawiając, że stał się pierwszym transseksualnym artystą w zespole publicznego teatru repertuarowego). Krempiński wypada bardzo przekonująco – kreuje Eugeniusza z ogromną pasją i pewnością, ale udaje mu się przy tym nie szarżować.
Mimo wszystkich walorów artystycznych i ciekawych zabiegów jak np. włączanie publiczności w przebieg spektaklu czy powierzenie pracownikom technicznym zadań aktorskich, „Dobrze ułożony młodzieniec” ma przede wszystkim ogromną moc społecznego rażenia. Przejmuje, wzrusza i pozwala oswoić inność. Zapewne dla wielu widzów jest to jedyna okazja, aby zobaczyć osobę trans w pełnej okazałości. Łódzki spektakl dostarcza bowiem jeden z przykładów naprawdę dobrze uzasadnionej nagości w teatrze. W inicjacyjnej scenie Eugeniusz przebiera się w marynarkę i spodnie brata, zmieniając przy tym też bieliznę. Równie mocna jest finałowa scena, w której Krempiński wychodzi z roli Eugniusza Steinbarta i wypowiada osobisty monolog.
Choć historia przedstawiona w łódzkim spektaklu ubrana jest w historyczne szaty, a od wydarzeń minęło prawie 100 lat, okazuje się bardzo współczesna w swoim wymiarze. W czasach Steinbarta osoby transpłciowe nie miały kulturowej reprezentacji ani języka, który by ją sankcjonował. Męska tożsamość bohatera w świetle prawa i w oczach społeczeństwa była fałszerstwem, a próby wyrażania siebie, życia w zgodzie z samym sobą zostały ukarane. Współcześnie również cena bycia sobą i wymykania się binarnym podziałom jest bardzo wysoka. Mimo wielu różnych przemian, w tej kwestii świat wciąż nie dość zdążył się zmienić. Może dzięki takim małym, ale ważnym krokom jak łódzki spektakl, świat stanie się choć odrobinę piękniejszy.
fot. Ha-Wa