Recenzje

„Panie Boże, daj proszę faceta!”…, „może tym razem uda mi się odnaleźć miłość?”

O koncercie premierowym promującym płytę „Cafe Luna” Anny Sroki-Hryń w Promie Kultury Saska Kępa w Warszawie pisze Wiesław Kowalski.

Piosenki z filmów Pedro Almodovara, do których polskie teksty napisała Anna Burzyńska, pojawiły się najpierw w spektaklu „Almodovaria”, który przez kilka lat z powodzeniem grany był na scenie warszawskiego Teatru Polonia, a wyreżyserowany został przez Annę Wieczur. Dzisiaj można już utworów w interpretacji Anny Sroki-Hryń posłuchać na płycie zatytułowanej „Cafe Luna”, zawierającej piętnaście utworów, m. in. z tak znanych filmów jak „Kobiety na skraju załamania nerwowego”, „Porozmawiaj z nią”, „Kwiat mojego sekretu” czy „Wysokie obcasy”.

Na promocyjnym wieczorze, który swoją obecnością zaszczyciła sama dramatopisarka, pojawili się również Jerzy Satanowski, Magdalena Piekorz, Alicja Węgorzewska, Malwina Kiepiel czy zakochany coraz bardziej w kulturze iberoamerykańskiej dziennikarz radiowy Maciej Ulewicz. Nie zabrakło oczywiście fanów artystki i tych, którzy kilkakrotnie oglądali spektakl w Polonii, dzisiaj znających teksty piosenek na pamięć. Anna Sroka-Hryń, aktorka, której talent daleko wykracza poza umiejętności czysto wokalno-aktorskie, dysponuje niezwykle charyzmatyczną osobowością, rozkwitającą na scenie Promu Kultury z ogromną energią, emocjonalnością, intensywnością doznań, rozpostartych między radością życia, a głębokim smutkiem, słonecznością i melancholią. A wszystkie te elementy są nieodłącznie związane z twórczością hiszpańskiego reżysera, który jak nikt inny potrafi wchodzić w głąb kobieco-męskiej natury i pokazać mentalność oraz nieokiełznany temperament iberyjczyków.

W piosenkach śpiewanych na Saskiej Kępie, Anna Sroka-Hryń po raz kolejny znakomicie łączy elementy komediowe z tragicznymi, budując z tych dwóch jakości emocjonalnych bardzo osobisty portret człowieka tęskniącego za miłością, kobietą, mężczyzną, bliskością dwóch ciał i szczęściem. Jednocześnie przeżywającego wiele rozczarowań z poczucia niedowartościowania, samotności czy namiętności, których nie potrafi poskromić. Ważne jest też, że artystka o niebywałym żywiole kobiecości i temperamencie godnym gwiazd kina latynoskiego, potrafi na bezradność swojej bohaterki spojrzeć również z pozycji bardziej zdystansowanej, nie boi się śmieszności, groteski czy humoru, jak w piosence „Panie Boże, daj proszę faceta! Choć jednego nam ześlij tej nocy. Albo trzech, gdyby byli na składzie”, w niczym nie burzących jednak estetyki utworów i ich emocjonalno-nastrojowej konstrukcji. Dlatego publiczność tak chętnie i aktywnie uczestniczy koncercie, nie tylko się wzrusza, płacze czy się śmieje, ale i porwana do tańca wspólnie śpiewa. Zarówno we wspomnianym już spektaklu, jak i podczas koncertu, można było usłyszeć piosenkę Jacquesa Brela „Nie opuszczaj mnie…” do tekstu Wojciecha Młynarskiego. I było to kolejne, zaśpiewane w absolutnej ciemności, niezwykle dramatyczne wykonanie (tak samo perfekcyjne jak utrzymane w stylu flamenco, pełne siły i głębi, „Volver”), które jednocześnie bardzo silnie korespondowało z nostalgiczno-melancholijnym światem z filmów autora „Kiki”. Była w tym przejmująca doza intymności, dramatyczny szept i taka dawka emocji, które były nieprawdopodobnie silnie zrośnięte z ekspresją głosu i skupieniem artystki do tego stopnia, że na ciele można było poczuć ciarki. Zresztą song Brela został przez Almodovara wykorzystany w jego filmie „Prawo pożądania”.

Anna Sroka-Hryń podczas koncertu doskonale czuje klimat interpretowanych piosenek, jej Agrado w srebrnej sukni, eksponującej jej idealną sylwetkę, z wyrazistym makijażem i „przejaskrawionej” peruce, to postać o wielu twarzach, w której zawarta jest cała mglistość naszego losu i  prawda o człowieku, „który bez względu na to jaką płcią i jakim ciałem został obdarzony doświadcza całej złożoności życia, wszystkich jego wzlotów i upadków, jest splotem bardzo złożonych emocji”. Przytaczam słowa wypowiedziane przez Annę Burzyńską, bo one dotykają sedna zjawiska, które wciąż budzi wiele kontrowersji zwłaszcza tych, mających problem z tolerancją i akceptowaniem wszelkiej inności. Warto również zwrócić uwagę na interpretacyjną odkrywczość, albowiem Sroka-Hryń to jedna z tych artystek, które szukają swojego własnego scenicznego oblicza, i to zarówno kiedy śpiewa sama, jak i wtedy kiedy ze swoimi studentami z Akademii Teatralnej realizuje spektakle muzyczne w Teatrze Roma, Współczesnym czy Collegium Nobilium.

Płyta z piosenkami „Cafe Luna”, zaaranżowana świetnie przez Mateusza Dębskiego na pięć instrumentów, to mocno kontrastująca podróż opowiadająca o wciąż drzemiących w człowieku potrzebach miłości, o jego dramatycznej kondycji w poszukiwaniach bliskości, o nadziejach, tęsknocie, marzeniach, ale też  o doskwierającej nam nierzadko samotności, którą staramy się za wszelką cenę odegnać i o cieniach niespełnienia. Dlatego słuchając tych utworów, w dodatku w tak ekspresyjnym, odważnym i szczerym wykonaniu, niekiedy lekko prowokacyjnym, łatwo jest odbiorcy się z głosem artystki identyfikować i wspólnie z nią przeżywać to, czego sami niejednokrotnie doświadczamy, pragnąc się zbliżyć do drugiego człowieka. Owa wspólnota przeżywania w odkrywaniu tego, co często wstydliwie skrywamy, była podczas tego wieczoru bardzo widoczna, do tego stopnia, że bisom nie było końca.

„Życie jest zbyt ciekawe, żeby przeżyć je w jednej roli” – mówiła Agrado, a Anna Sroka-Hryń w swoim brawurowym recitalu, wcielając się w role matek, żon, kochanków, prostytutek, przyjaciółek, partnerów zaprasza nas do uniwersalnego świata tyleż szalonego, co pełnego namiętności, rozkoszy, czułości i dotkliwych rozstań. „Cafe Luna” to płyta, której słuchaniu z taką samą przyjemnością oddadzą się kobiety i mężczyźni, i mam nadzieję, że niezależnie od tego, jak bardzo chcą czerpać z życia, którego nieprzewidywalność jest nieograniczona.

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , ,