Recenzje

Pełnia

O spektaklu Oriana Fallaci. Chwila, w której umarłam” z Teatru Studio w Warszawie, w reż. Ewy Błaszczyk, zaprezentowanym w Teatrze Atelier w Sopocie, pisze Wiesław Kowalski.

Sopocki Teatr Atelier na swojej scenie prezentuje latem nie tylko recitale popularnych aktorów, którzy mają w swoim repertuarze piosenki jego patronki Agnieszki Osieckiej, ale zaprasza również małe formy teatralne, takie jak monodramy czy kameralne sztuki małoobsadowe. W lipcu na zaproszenie André Hübnera-Ochodlo doszło do prezentacji spektakluOriana Fallaci. Chwila, w której umarłam”, będącego w stałym repertuarze Teatru Studio. Prezentacja monodramu opartego na scenariuszu Remigiusza Grzeli, wyreżyserowanego przez wcielającą się w rolę tytułowej bohaterki Ewę Błaszczyk, była moim kolejnym spotkaniem z tym spektaklem, który wcześniej widziałem na dużej scenie warszawskiego teatru. Muszę przyznać, że niewielka scena przy sopockiej plaży znakomicie posłużyła wszystkim założeniom inscenizacyjno-interpretacyjnym i była tym razem doświadczeniem szczególnym i wyjątkowym, bo zwielokrotniła intymność wszystkich zwierzeń. Mam wrażenie, że tekst wybrzmiał w sposób dużo bardziej  przenikliwy, dojmujący w warstwie emocjonalnej i w wyrazie aktorskim fascynujący. Pojawiające się podczas pierwszego oglądu przedstawienia chwile monotonii, tym razem, dzięki fenomenalnemu skupieniu oraz warsztatowej biegłości w stwarzaniu nabrzmiałej od znaczeń i symboli aury, nie miały szansy zaistnieć.

Charakter, poglądy i postawa światopoglądowa włoskiej dziennikarki, która jako kobieta nie bała się podejmować najbardziej niebezpiecznych wyzwań w różnych zakątkach świata zainfekowanych działaniami wojennymi, w interpretacji Ewy Błaszczyk pokazuje Orianę Fallaci z perspektywy całej złożoności jej prywatno-zawodowych doświadczeń,  jako dziecka, które w cieniu kusicielskiej magnolii obserwuje zakochanych, kochanki (wspaniale  wybrzmiewa zwłaszcza jej oczarowanie i żarliwość wobec greckiego nonkorformisty i poety Aleksandrosa Panagulisa), matki nienarodzonego dziecka czy córki wymagającej stałej opieki matki. Kameralna przestrzeń Teatru Atelier pozwoliła z całą mocą i pełną wiarygodnością, choć aktorka w stosowaniu środków aktorskiego wyrazu jest dość powściągliwa w ujawnianiu swoich prywatnych tajemnic, dzięki wyrazowej oszczędności objawiającej się w ascetycznych gestach, głębokich, choć jakby ulotnych spojrzeniach i wnikliwym wyrazie oczu, wykreować postać kobiety tyleż kruchej, niepewnej, samotnej i delikatnej, co konsekwentnej, ambitnej, nieugiętej i wytrwałej, pełnej godności i wolnej od uprzedzeń. Błaszczyk rzadko podnosi głos, prowadzi jakby monolog wewnętrzny, ekspresja jest w jej wyważonym ciele, w umyśle, który bezustannie toczy pojedynek życia ze śmiercią. Bo ta ostatnia też się pojawia, kiedy protagonistka staje przed podsumowaniem swojej własnej życiowej intensywności i musi dokonać lustracji tego, czemu starała się być wierna i czego w osobistym kodeksie moralnym przestrzegała.

W niewielkiej, ale bardzo klimatycznej przestrzeni Teatru Atelier, dzięki której  dystans z publicznością został całkowicie zniwelowany, widzowie mogli wejść wprost do wnętrza serca i umysłu autorki „Listu do nienarodzonego dziecka” i słuchać tego, co mówi o sobie i najbliższych z zapartym tchem od pierwszej do ostatniej sceny.


Fot. Krzysztof Bieliński

Komentarze
Udostepnij
Tags: , , ,