„O kotach” w reż. Tomasza Cyza w Teatrze Słowackiego w Krakowie pisze Agata Łukaszuk.
W najnowszej produkcji Teatru im. Słowackiego, „O kotach”, reżyser Tomasz Cyz wraz z dramaturżką Patrycją Mnich zabiera widzów w podróż do kociego świata, by poprzez próbę przyjrzenia się złożonej kociej naturze lepiej zrozumieć naturę człowieka.
Słysząc, że Teatr Słowackiego przygotowuje spektakl „O kotach”, w pierwszej chwili można pomyśleć, że chodzi o wariację na temat głośnego musicalu z lat osiemdziesiątych. Zwłaszcza że w ostatnim czasie doczekał się on nowej filmowej wersji. Można też tytuł ten skojarzyć z powieścią Doris Lessing i spodziewać się scenicznej inscenizacji prozy angielskiej noblistki. Okazuje się jednak, że przedstawienie na Scenie Miniatura Teatru im. Słowackiego przygotowane zostało w oparciu o wiersze Charlesa Bukowskiego – uważnego obserwatora tych fascynujących zwierzaków. Dla amerykańskiego poety futrzaste stwory stanowiły inspirację do przemyśleń, które zamknął w wierszach, listach i fragmentach prozy. Uważał zresztą, że koty to „emanacja nieustępliwych sił natury” i dobrze mieć ich przy sobie kilka – poprawiają one humor, a w dodatku pozytywnie wpływają na długość życia.
Kameralna przestrzeń Sceny Miniatura to wnętrze mieszkania mężczyzny określanego ksywką Gościu (tak samo miał też na imię jeden z kotów opisywanych przez Bukowskiego). Scenografia zaprojektowana przez Annę Marię Karczmarską to niby zwyczajny pokój: biurko z maszyną do pisania, deska do prasowania, pianino, na podłodze rozrzucone książki i butelki. Wszystko to stanowi jednak tło dla ustawionej w głębi sceny, po lewej stronie wielkiej futrzastej maskotki kota, a właściwie tylko jej tylnej części – kociego zadka z długim i puszystym ogonem. Zanim cokolwiek się tutaj wydarzy, wiadomo jedno: przestrzeń ta zdominowana jest przez udomowionego drapieżnika z rodziny kotowatych.
Gościu (Tomasz Wysocki) to, jak pisał Bukowski, „stare kocisko, wymiśkowane, ale wciąż największe i najwredniejsze, jakie świat widział”. To swoiste alter ego pisarza – alkoholik i ekscentryczny hulaka. Pojawia się na scenie w szlafroku, siarczyście klnie lub mamrocze coś pod nosem, a nadmiar spożytego trunku objawia się problemem z utrzymaniem pionu. Nic więc dziwnego, że w tym stanie każda kolejna osoba odwiedzająca jego mieszkanie zdaje się mu być kotem. Do domu pisarza zaglądają kolejni posłańcy „piękna i miłości”: żywiołowy Manx (Mateusz Bieryt), pełna uroku Millie (Agnieszka Kościelniak) i opanowana Winnie (Anna Tomaszewska) – wszyscy z wielkimi kocimi głowami i ludzkimi tułowiami (kostiumy: Anna Maria Karczmarska), które poruszają się z kocią gracją i zwinnością (choreografia: Helena Ganjalyan).
Kolejne sceny przedstawienia to interpretacje poszczególnych wierszy Bukowskiego. Przeplatają się w nich rozważania o miłości, nienawiści, bliskości i samotności. Szczególnie ciekawie wybrzmiewają muzyczne wersje tekstów amerykańskiego pisarza, a umiejętności wokalne aktorów sprawiają, że wyśpiewywanych songów słucha się z przyjemnością. Całość pozostawia jednak niedosyt. Głowy kotów, choć atrakcyjne wizualnie, mogą w pewnym stopniu zakłócać odbiór spektaklu – nie widać spod nich mimiki aktora, co w konsekwencji może odbierać wiarygodność postaci, a trwający zaledwie godzinę spektakl momentami traci tempo.
Właściciele kotów (choć może należałoby raczej osoby te określić mianem „opiekunów”, a nie „właścicieli”) z pewnością zgodzą się, że „kot to piękny czort”, a obserwowanie życia czworonożnych futrzaków dostarcza wielu okazji do refleksji i sporo można się też od nich nauczyć. Prezentowany w Domu Machin spektakl to szansa (nie tylko dla kociarzy), by wraz z twórcami zastanowić się, co wnikliwe obserwacje Bukowskiego na temat kociej egzystencji mówią o nas samych, o ludzkich uczuciach, o miłości.
Fot. Bartek Barczyk © Teatr im. J. Słowackiego w Krakowie